Nauczka na przyszłość: jeśli myślisz, że już gorzej być
nie może, wtedy dopiero wszystko całkowicie się sknoci. Tak też było w
tym przypadku, kiedy to problem tonącego statku wcale nie był
najgorszym, jaki mógł nas spotkać. O ironio — wolałbym już chyba dzień i
noc biegać z wiadrami pełnymi wody, wynosząc je spod pokładu, niż
spędzić przynajmniej minutę dłużej przy tej bandzie jakiś psychicznych
wyznawców, którzy rozwojem zatrzymali się chyba gdzieś w okolicy
początkowego średniowiecza. Cała ta sytuacja zaczęła już mnie powoli
wkurzać — najpierw Tyks się upija, potem nasz statek atakują piraci.
Następnie, niczym rycerze w lśniących zbrojach, pędzimy na ratunek
księżniczce uwięzionej w wieży, czytaj: Vipera, którego strzegą
jaszczury w postaci tamtych złoczyńców. Później statkowi grozi zamiana w
Titanica, a cała nasza trójka ląduje na najbardziej zapyziałym kawałku
Delty, jaki tylko mógł istnieć. Gorzej być nie może? No co ty, los
doleje oliwy do ognia, bo przecież nie może być nudno, a jeden dzień, w
którym nie wydarzyło się nic ciekawego, jest dniem straconym,
zapomniałeś Alex? Oho, zaczynam już gadać sam do siebie w myślach.
Kolejny punkt do zapisania na liście dzisiejszych wtop.
W tamtym momencie potrząsnąłem gwałtownie głową, porzucając
zbędne myśli i skupiając się tym samym na chwili obecnej. Próbowałem
ułożyć jakiś plan na taktyczny odwrót, przy którym żadne z naszej trójki
nie zostałoby nakryte. Pierwszy raz w życiu miałem bowiem większą
ochotę brać nogi za pas niż stawić czoła przeciwnikowi, a raczej
przeciwnikom. Gdyby nie to, że w tym zabitym dziurami bagnie
niespecjalnie działa magia, z całą pewnością już dawno siedzielibyśmy na
statku. W tym czasie ja — nawet gdybym musiał robić to sam, płynąc
wpław i ciągnąc za sobą statek — zrobiłbym wszystko, byle tylko nigdy
więcej nie widzieć tej rudery na oczy. No tak, przecież zapomniałem — co
by to było za życie, gdyby nie było ciekawe? Możliwość spotkania z
jakąś sektą na pewno zapisze się w mojej pamięci jako najlepsza herbatka
pod słońcem, a wspomnienia z niej wyniesione szczęśliwie ciągnąc się za
mną będą do końca mych dni. Chociaż, jeśli dłużej się nad tym
zastanowić, w świetle obecnych wydarzeń mogę nie doczekać kolacji.
Głównie dlatego, że sam mogę stać się daniem głównym. Szaszłyki ze
zmiennokształtnego w sosie własnym — już widzę te tłumy ustawiające się w
kolejce. I znów to samo, niepotrzebnie odbiegam od tematu.
Słysząc jakieś krzyki, które za pomocą liter można by było
zapisać jako coś w stylu "umga bunga", spojrzałem z zapytaniem w stronę
Szefuńcia. Po jego minie wywnioskowałem jednak, że podobnie jak ja jest w
kropce. Z dostrzegalną nadzieją spojrzałem w stronę stojącej blisko
mnie Tyks, a kiedy zobaczyłem ten debilny uśmieszek, zaczynałem poważnie
się zastanawiać, czy moja towarzyszka nie jest aby na pewno jedną z tej
bandy dzikusów za nami.
- Co ty kombinujesz, do diabła? — zapytałem cicho, popatrując to na nią, to na kryjącego się w pobliżu syna Wilkobójcy.
Nie odpowiedziała mi od razu, zamiast tego wychylając się
lekko zza kryjącego nas konaru. Nie do końca jej ufając, wzmocniłem
uścisk na jej ramionach, dając w ten sposób do zrozumienia, że ani myślę
pozwolić jej się ujawnić. Mimo tego nie mogłem poskromić swojej
ciekawości, przez co ja również odważyłem się zerknąć w tamtą stronę.
Nie spodziewałem się jednak zobaczyć tego, co pokazywały mi moje oczy.
Nawet nie wiem, jak mam opisać to, co właśnie widzę, a jest tego
naprawdę dość dużo. Co najmniej trzydziestka ludzi w sile wieku, a każdy
z nich zaopatrzony w niezbyt przyjaźnie wyglądającą broń. Odkryte
części ciała zdobione były przez rozmaite rysunki, które wcale a wcale
nie przypominały tworzonych przeze mnie tatuaży — te tutaj były wręcz
wycinane na skórze, przez co ich krawędzie tworzyły głębokie bruzdy
przecinające naskórek. Jednak nie to wszystko było najgorsze. Nic nie
może być bowiem gorszego od tego, że te wszystkie dzikie pary oczu
patrzą dokładnie w miejsce, w którym się ukrywasz. Wystarczyło także
tylko krótkie spojrzenie w stronę Vipera, by wiedzieć już, co dalej.
— Spadamy stąd. Już. — rzuciłem, odpychając się od drzewa i
ciągnąc za sobą dziewczynę, która to zapierała się jak tylko mogła,
chcąc pozostać na swoim miejscu — Jasny gwint, rusz się wreszcie.
Ta jednak ani drgnęła, gadając coś pod nosem o tym, że nie
zostawi tych biednych dzieci na pastwę tamtej bandy pomyleńców. Ludzie,
ręce opadają — akurat teraz naszła ją ochota na zgrywanie superbohatera,
naprawdę? Chyba klimat jej nie służy, bo zaczyna już bredzić. Kiedy
jednak po raz kolejny pociągnąłem ją jak jakiegoś osła, ta nawet nie
zrobiła ani kroku. Wzdychając z irytacją, wzrokiem odszukałem Vipera,
który chyba jako jedyny mógł coś zrobić. Ten jednak stał już ładny
kawałek dalej, ze spojrzeniem wbitym nie we mnie czy też Tyks, ale
tamten gang za nami. Przez dźwięki ich autorstwa zdałem sobie sprawę, że
już nie ma szans na ucieczkę bez zauważenia. Ponownie szarpnąłem
mocniej dziewczynę, lecz ta nadal obstawiała przy swoim. W porządku, jak
nie po dobroci, to po złości.
— Co ty robisz?! — wykrzyczała zaraz po tym, jak przerzuciłem
ją sobie przez ramię, a następnie z takim oto pakunkiem rozpocząłem
bieg za czekającym za nami synem Wilkobójcy.
Oczywiście, na słowach nie mogło się zakończyć. Co prawda to
prawda, ból w okładanych przez jej pięści plecach mogłem zignorować,
lecz innego nie zniósłby żaden facet. Znokautowany trzy razy pod rząd
przez jej wierzgające nogi, jedynie na chwilę poluzowałem uchwyt wokół
niej. Ta chwila nieuwagi wystarczyła, by wściekła Tyks uciekła, zaraz po
tym stając pomiędzy mną i Viperem a goniącą nas sektą, która na jej
widok zatrzymała się gwałtownie. Kątem oka zauważyłem, jak nasz
towarzysz idzie w stronę tego osła z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Czując się do tego zobowiązany, również poszedłem w jego ślady, dłońmi
sięgając po ukrytą przed wzrokiem postronnych osób broń.
Tyks? Chciałaś, to masz :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!