19 lutego 2017

Walka z Sylvam (Od Reny)

Blond włosa przemierza pokryte śniegiem stepy. Odkąd Tytania zawarła sojusz z Republiką dziewczyna starała się unikać Alphy. Od świtu do późnej nocy wychodziła w poszukiwaniu składników potrzebnych do lekarstw. Była sroga zima i wiele wilków się rozchorowało. Był to tylko pretekst. Rena nie potrafiła spojrzeć na Tytanię. Ufała jej i decyzjom, które podejmuje jednak w głębi serca nie mogła znieść myśli, że mogłaby kiedyś zostać zmuszona do pomocy Zdrajcy. Szczerze go nienawidziła. Kolejna rzecz, której nie mogła znieść. Mimo że starała się z całej siły, nie była wstanie stłamsić w sobie tego uczucia. Narzekała na 'jad' rozsiewany przez wilki tymczasem nie była lepsza. „Jestem zwykłą hipokrytką.” Obiecała sobie kiedyś, że nawet wyzbędzie się emocji, jeśli w ten sposób ma odciąć się od nienawiści. Nie cierpi rzucać słów na wiatr. Próbowała się 'tego' wyzbyć albo chociaż stłamsić. Bezskutecznie. Wybaczenie też nie wchodziło w grę. Nie chciała, nie potrafiła...
Mróz otoczył ją delikatnie. Wzięła głęboki wdech. Cisza, spokój i śnieżna biel. Chociaż na chwilę Rena zaznała spokoju. Nagle poczuła intensywną woń siarki. Woń? Właściwszym określeniem byłby smród. Do uszu dziewczyny dotarł charakterystyczny dźwięk skrzypiącego śniegu. Rena odwróciła się szybko i ledwo co uniknęła ostrza kosy. Potoczyła się w po śniegu. Otrząsnęła się  i spojrzała na biegnącego dalej napastnika. Dobrze umięśniona, człekokształtna istota o krwistoczerwonej skórze, której prawie cała  twarz za wyjątkiem lśniących na biało oczów była przykryta płatem skóry. Nad głową stworzenia unosiła się na wysokość kilku cali cierniową aureolę koloru czarnego. Spod łopatek jego wyrastały skórzaste, sierpowate skrzydła. Nie nadawały się one do latania. W miejscach styku kości wyłaniały się czarne niczym noc rogi. Biodra demona okalał skrzący się srebrny pas. Mimo że był zrobiony z metalu to zbroja nie krępowała ruchów i doskonale dopasowywała się do ruchów właściciela. W oczy kotki żuciło się coś jeszcze. Broń. Dokładniej wielka i bardzo ostra kosa znajdującą się w prawej dłoni napastnika. Dziewczyna rozpoznała go. Był to Sylvan, demoniczny posłaniec. Rena czytała kiedyś o nim w jednej z książek Mimi. Opis z książki idealnie do niego pasował. Demon biegł w stronę jej domu. Jej małego raju! Jeśli natknąłby się na jakieś zwierzę, z pewnością zabiłby je. Dzieci również nie byłyby bezpieczne. Wszak strzegła je Nel Tu jednak nie uspokoiło to Renę. Szybko przybrała swą dziką formę i wte pędy ruszyła za posłańcem. Co jak co jednak nawet demoniczny sprinter nie był wstanie ją prześcignąć. W mgnieniu oka była już za nim. Nim Rena się zorientowała w powietrzu błysnęło ostrze. Sylvam wyprowadził atak kosą, który ledwo co go uniknęła. Jej Przeciwnik przewidział to i w powietrzu znów dało się słychać świst ostrza kolejnego wyprowadzonego przezeń ciosu. Tym razem ostrze przecięło jej skórę zostawiając na grzbiecie długą pręgę z której zaczęła powoli sączyć się krew. Kotka pod wpływem bólu upadła. Demon zatrzymał się. Rzucił Renie potępiające spojrzenie. Dla niego była tylko zwykłą mrówką, która była na tyle bezczelna, że śmiała wejść mu w drogę. Zamachnął się w celu wymierzenia adekwatnej do popełnionego czynu kary i przypuścił atak. O mały włos. W ostatniej chwili Rena przeturlała się unikając ciosu wycelowanego w jej klatkę piersiową. Niestety wpadła w ukryty pod śniegiem dół raniąc się przy tym mocno w głowę. Przeciwnik tylko prychnął. Wydobył uwięzioną w zmarzniętej ziemi broń po czym ruszył w jej stronę. Tymczasem Rena  Była nieprzytomna... Tak mu się tylko zdawało. Przez tą myśl tylko się odsłonił dając przeciwniczce szansę kontrataku. Kotka wykorzystała tą okazję. Rzuciła się na niego i z całej siły zacisnęła szczęki na jego prawej ręce. Strużki krwi wypłynęły spomiędzy jej zębów. Powoli, coraz mocniej i mocniej wgryzała się w jego mięśnie nieodwracalnie je uszkadzając. Ciężko dysząc uniosła przednie łapy. Ich pazurami pogłębiła rany. Przejechała nimi po całej kończynie ściągając fragmenty grubej skóry. Demon rozpaczliwie bił pięścią lewej ręki kotkę po głowie i pysku. Bezskutecznie. Trzask. Ręka demona opadła bezwładnie. Rena ze stłumionym przez śnieg hukiem upadła na ziemię. Sylkvam zaczął wydawać dźwięki podobne do lamentu potępionych dusz czyśćcowych. Odsunął się kilka kroków w tył i upadł na kolana. Przeciwniczka usiłowała wstać, lecz jej nogi odmawiały posłuszeństwa. Postanowiła spróbować czegoś innego. Zamknęła oczy zbierając całą swoją uwagę i siłę. Tymczasem rozwścieczony posłaniec piekieł sięgnął lewą ręką z ziemi kosę. Wstał i podszedł dumnie do kotki. Zamachnął się tak mocno, że można byłoby mieć wrażenie, że zaraz złamie się w pół. Tak się jednak nie stało. Potwór wyprowadził atak. Ostrze przebiło na wylot udo kotki. Krew rozbryzgała się we wszystkie strony zmieniając barwę lodowego puchu. Przeraźliwy krzyk wzbił się w niebo. W tym czasie ciało demonicznego posłańca padło na ziemie. Sylvam odszedł ugodzony w serce lodowym soplem Reny, który po chwili się rozpadł. Był to desperacki atak. Próba przetrwania. Nikt w końcu nie chce odejść samotnie w miejscu w którego się nie zna. Tym bardziej Rena. Młoda matka nie mogła jeszcze opuścić tego świata chociażby na wzgląd dzieci. Coraz więcej ośnieżonego wokół nich terenu zabarwiło się na czerwono. Świadomość kotki odpłynęła, gdzieś daleko...
* * *
Srebrne chmury zebrały się nad polem bitwy. Po chwili z nieba zaczął prószyć śnieżek. W oddali odznaczała się wyraźnie czyjaś sylwetka. Pewna tajemnicza podróżniczka, o kształtach które sprawiały, że żaden facet nie przeszedłby obok niej obojętnie, zwabiona zapachem krwi kierowała się w stronę truchła demona oraz nieprzytomnej kotki. Była to blondynka, piękność jak ich mało, której włosy sięgały do ramion. Jej oczy koloru nieba spoczęły na truchle Demona. Zamoczyła palec w krwi demona po czym włożyła go do ust. Ze smakiem się oblizała. „Pyszne!”- mruknęła pod nosem. Wzięła głęboki wdech narkotyzując się zapachem czerwonej cieczy, która niegdyś płynęła w żyłach posłańca. W końcu skupiła są uwagę na Renie. Przyłożyła palce do jej tętnicy szyjnej. Oddychała. Podróżniczka odetchnęła z ulgą. Sięgnęła do pakunku i zaczęła opatrywać jej rany. Skończywszy pogłaskała ją po głowie, potem po uszkach... łapkach... wszędzie. „Jaka urocza!” - powiedziała. Wielbiąca koty podróżniczka zabrała kotkę ze sobą. Gdy przemierzała las, dostrzegła wilka. Położyła kotkę na ziemię. Podniosła z ziemi szyszkę i rzuciła nią w waderę w celu zwrócenia uwagi na ranną, sama zaś się skryła. Zwabiona Alisha podeszła bliżej i zlękła się. Zarzuciła sobie ranną przez grzbiet i zabrała ją z powrotem do Sekty. W drodze powrotnej Ali dostrzegła na niebie białego smoka. I kto mówił, że wszystkie gadziny są złe?

ZALICZONE!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits