Sporych rozmiarów sarna spokojnie żuła trawę rosnącą na
niewielkiej, jasnej polanie. Jej kremowo-rude futro połyskiwało w słońcu a
długie uszy poruszały się lekko nasłuchując zbliżającego się zagrożenia. Arna
zrobiła krok w przód i zabrała się za kolejną kępkę trawy. Wiatr poruszał
gałęziami i zrzucał kolejne liście z drzew.
Czaiłem się za jednym z krzaków i uważnie obserwowałem każdy ruch zwierzęcia. Wyglądało na to, że sarna przykłada większą uwagę do jedzenia niż do dbania o swoje bezpieczeństwo. Przygotowałem się do skoku i gdy tylko zwierzyna pochyliła lekko głowę, by zerwać kolejne źdźbła trawy, wyskoczyłem zza krzaka i rzuciłem się w kierunku zdezorientowanego zwierzęcia. W pierwszej chwili sarna rzuciła się do ucieczki, jednak byłem szybszy. W jednej chwili pochwyciłem jej szyję, a zwierzę padło martwe.
Cóż, zadowalająca zdobycz. Już miałem zabrać się za jedzenie, kiedy usłyszałem jakiś szmer. Wiatr? Nie, to było coś większego. Ktoś był w pobliżu. Powoli rozejrzałem się na wszystkie strony. Otaczał mnie gęsty las. Drzewa, krzewy i trawa. Nie byłem w stanie wyczuć niczego innego niż zapach upolowanej sarny i leśnych roślin. Żadnego innego zwierzęcia. Coś jednak było nie tak.
Kolejny szmer.
I kolejny.
Skrzypienie gałęzi.
Odwróciłem się w kierunku, z którego dobiegały dźwięki. Były tam jedynie drzewa. Przyjrzałem się uważnie, próbując odnaleźć wzrokiem źródło dźwięku. Gałąź jednego z drzew poruszyła się. Wiatr? Nie, to nie możliwe, przecież nic nie poczułem. Powoli zacząłem przybliżać się do podejrzanego drzewa.
Wpierw nie było w nim nic dziwnego. Po chwili jednak dojrzałem dwoje… Oczu. Drzewa patrzyło na mnie srogim wzrokiem. Kolejne gałęzie poruszyły się. Drzewo „wstało” z ziemi. Miało nogi i ręce. Szeroka, pokryta korą dłoń ruszyła szybko w moim kierunku. Dziwna istota skrzypiała przy choćby najmniejszym ruchu. Ale czego oczekiwać od żywego drzewa! Zacząłem cofać się przed dłonią potwora. Jednak jego długie palce szybko oplotły się wkoło mojej prawej łapy. Nie minęła sekunda, jak uniosłem się w górę i zawisłem kilka metrów nad ziemią.
FAJNIE.
Szarpanie na nic się zdało, bo z każdym ruchem potwór zaciskał uścisk. Przemieniłem się w człowieka. Potwór wydawał być się tym nieco zdziwiony. Wykorzystałem to, by mu uciec. Oddaliłem się na kilka metrów od tego żywego drzewa. Myślałem, że w tej odległości będę bezpieczny. Myliłem się. Coś pchnęło mnie od tyłu, skutkiem czego wylądowałem na ziemi. Korzeń? Czy naprawdę ten potwór mógł kontrolować rośliny? To raczej nie było dla mnie dobrze.
Potwór wyciągnął długie palce i owinął je wkoło mojego ciała. Następnie przyciągnął mnie tuż przed swoją głowę.
Przyłożyłem dłoń do jednego z oplatających mnie palców. Drewno zaskrzypiało i pękło w niektórych miejscach, jednak luki szybko zarosły nowymi gałązkami.
Świetnie. Czyli moje moce zdziałają tu tyle, co nic.
Nie miałem przy sobie żadnej broni. Pozostało mi jedynie uciekać.
Wróciłem do swojej wilczej formy i wyślizgnąłem się potworowi.
Popędziłem przez krzaki. Myślałem, że zgubie to przerośnięte drzewo, jednak istota wciąż mnie goniła. Las przede mną powoli się przerzedzał. Chwilę później wypadłem na niewielką polane przed karczmą. Jakiś wychodzący krasnolud spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jednak po chwili zajął się sobą.
Żywe drzewo wybiegł z lasu kilka sekund później i rzuciło się w moim kierunku. Wbiegłem do karczmy i wziąłem do ręki jedną z pochodni wiszącą na ścianie. Wróciłem do potwora. Istota przeraziła się na widok ognia. Rzuciłem pochodnią i trafiłem dokładnie w tors potwora. W jednej chwili drewno i wszystkie listki zajęły się ogniem. Po kilkunastoletnie minutach potwór rozpadł się na drobne części. Na szczęście ogień nie przeniósł się na las.
Kilku krasnoludów przyglądało się całej sytuacji. Jeden z nich podszedł do mnie.
- No, miło, że się z nim uporałeś, Eremty to wbrew pozorom dość nieprzyjazne kreatury.
-Eremty? -mruknąłem, przyglądając się spalonemu drewnu.
- Tia, tacy obrońcy zwierząt.
Skinąłem głową. Apetyt na upolowaną wcześniej sarnę zupełnie mi przeszedł.
Czaiłem się za jednym z krzaków i uważnie obserwowałem każdy ruch zwierzęcia. Wyglądało na to, że sarna przykłada większą uwagę do jedzenia niż do dbania o swoje bezpieczeństwo. Przygotowałem się do skoku i gdy tylko zwierzyna pochyliła lekko głowę, by zerwać kolejne źdźbła trawy, wyskoczyłem zza krzaka i rzuciłem się w kierunku zdezorientowanego zwierzęcia. W pierwszej chwili sarna rzuciła się do ucieczki, jednak byłem szybszy. W jednej chwili pochwyciłem jej szyję, a zwierzę padło martwe.
Cóż, zadowalająca zdobycz. Już miałem zabrać się za jedzenie, kiedy usłyszałem jakiś szmer. Wiatr? Nie, to było coś większego. Ktoś był w pobliżu. Powoli rozejrzałem się na wszystkie strony. Otaczał mnie gęsty las. Drzewa, krzewy i trawa. Nie byłem w stanie wyczuć niczego innego niż zapach upolowanej sarny i leśnych roślin. Żadnego innego zwierzęcia. Coś jednak było nie tak.
Kolejny szmer.
I kolejny.
Skrzypienie gałęzi.
Odwróciłem się w kierunku, z którego dobiegały dźwięki. Były tam jedynie drzewa. Przyjrzałem się uważnie, próbując odnaleźć wzrokiem źródło dźwięku. Gałąź jednego z drzew poruszyła się. Wiatr? Nie, to nie możliwe, przecież nic nie poczułem. Powoli zacząłem przybliżać się do podejrzanego drzewa.
Wpierw nie było w nim nic dziwnego. Po chwili jednak dojrzałem dwoje… Oczu. Drzewa patrzyło na mnie srogim wzrokiem. Kolejne gałęzie poruszyły się. Drzewo „wstało” z ziemi. Miało nogi i ręce. Szeroka, pokryta korą dłoń ruszyła szybko w moim kierunku. Dziwna istota skrzypiała przy choćby najmniejszym ruchu. Ale czego oczekiwać od żywego drzewa! Zacząłem cofać się przed dłonią potwora. Jednak jego długie palce szybko oplotły się wkoło mojej prawej łapy. Nie minęła sekunda, jak uniosłem się w górę i zawisłem kilka metrów nad ziemią.
FAJNIE.
Szarpanie na nic się zdało, bo z każdym ruchem potwór zaciskał uścisk. Przemieniłem się w człowieka. Potwór wydawał być się tym nieco zdziwiony. Wykorzystałem to, by mu uciec. Oddaliłem się na kilka metrów od tego żywego drzewa. Myślałem, że w tej odległości będę bezpieczny. Myliłem się. Coś pchnęło mnie od tyłu, skutkiem czego wylądowałem na ziemi. Korzeń? Czy naprawdę ten potwór mógł kontrolować rośliny? To raczej nie było dla mnie dobrze.
Potwór wyciągnął długie palce i owinął je wkoło mojego ciała. Następnie przyciągnął mnie tuż przed swoją głowę.
Przyłożyłem dłoń do jednego z oplatających mnie palców. Drewno zaskrzypiało i pękło w niektórych miejscach, jednak luki szybko zarosły nowymi gałązkami.
Świetnie. Czyli moje moce zdziałają tu tyle, co nic.
Nie miałem przy sobie żadnej broni. Pozostało mi jedynie uciekać.
Wróciłem do swojej wilczej formy i wyślizgnąłem się potworowi.
Popędziłem przez krzaki. Myślałem, że zgubie to przerośnięte drzewo, jednak istota wciąż mnie goniła. Las przede mną powoli się przerzedzał. Chwilę później wypadłem na niewielką polane przed karczmą. Jakiś wychodzący krasnolud spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jednak po chwili zajął się sobą.
Żywe drzewo wybiegł z lasu kilka sekund później i rzuciło się w moim kierunku. Wbiegłem do karczmy i wziąłem do ręki jedną z pochodni wiszącą na ścianie. Wróciłem do potwora. Istota przeraziła się na widok ognia. Rzuciłem pochodnią i trafiłem dokładnie w tors potwora. W jednej chwili drewno i wszystkie listki zajęły się ogniem. Po kilkunastoletnie minutach potwór rozpadł się na drobne części. Na szczęście ogień nie przeniósł się na las.
Kilku krasnoludów przyglądało się całej sytuacji. Jeden z nich podszedł do mnie.
- No, miło, że się z nim uporałeś, Eremty to wbrew pozorom dość nieprzyjazne kreatury.
-Eremty? -mruknąłem, przyglądając się spalonemu drewnu.
- Tia, tacy obrońcy zwierząt.
Skinąłem głową. Apetyt na upolowaną wcześniej sarnę zupełnie mi przeszedł.
<No, +400 do ukrycia)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!