Już niedaleko. Czułem to w kościach. Biegłem. W powietrzu czuć było coraz więcej magii. Zgodnie z moimi obliczeniami, zostawialiśmy daleko w tyle Team Shadow. Udało mi się kilka razy włamać do jej umysłu i nie jest najlepiej. Już na samą myśl o tym na twarz cisnął mi się złowrogi uśmieszek. Nie wiedziałem wtedy, co się ze mną dzieję. Nigdy nie zachowywałem się w taki sposób. Nigdy nie życzyłem nikomu śmierci.
Pokój był rozległy i przypominał mi zielony las na Delcie. Chyba Dragonwatch. Nie byłem jednak do końca pewny.
Zdziwiło mnie jedno: dlaczego w lesie nie ma żadnych stworzeń? Żadnych zwierząt, czy faunów biegających tu i ówdzie. Cisza była bardzo niepokojąca. Poczułem chłód na plecach, jakby ktoś chuchał na mnie swoim lodowatym oddechem. Odwróciłem się, ale nikogo nie zauważyłem. Przez kilka sekund biegłem do tyłu, więc nie zdziwiło mnie to, że po chwili znalazłem się na ziemi.
Syknąłem cicho z bólu i zacisnąłem zęby. Coś się pode mną ruszyło. Przerażony, nie zważając na siniaki, podniosłem się na równe nogi. Pode mną leżała jakaś mała istotka, wiercąca się przez sen, jakby cierpiała na jakieś koszmary senne.
Przewracała się co chwilę na drugi bok i jęczała. Zauważyłem, że z boku wystaje jej bełt strzały. Jako, iż była to dziewczynka, z rogami i włosami opadającymi jej na twarz, kucnąłem i poprawiłem jej włosy.
Ku mojemu przerażeniu czternastolatką okazała się moja wierna towarzyszka - Fire. Zamarłem.
Serce zaczęło walić o wiele szybciej. Fire spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Coś wyjąkała, a po chwili straciła przytomność.
Usłyszałem krzyk, jakby dorosłej kobiety. Pierwsze skojarzenie - ktoś z mojej drużyny.
Chciałem wstać i pobiec w kierunku krzyku, jednak nie mogłem zostawić smoczycy samej w lesie, w dodatku ciężko rannej.
Wziąłem więc Fire na ręce, tylko ostrożnie, aby grot się nie ułamał, i pobiegłem w stronę krzyczącej kobiety. Po chwili jednak nastała głucha cisza. Krzyk urwał się tak nagle, jakby ktoś wyłączył magnetofon. Przyśpieszyłem więc kroku.
Znalazłem się w jakiejś dolinie. Niedaleko mnie siedział mężczyzna z kobietą na rękach.
Nieznajoma miała sterczącą z brzucha strzałę, a mężczyzna wbijał ją tylko głębiej i głębiej. Jakby chciał, aby dziewczyna cierpiała. Warknąłem cicho i zwróciłem tym uwagę mężczyzny. Ten wypuścił z rąk, już martwą, dziewczynę i rzucił się na mnie ze sztyletem.
W ostatniej chwili uniknąłem zetknięcia z ostrzem. Fire syknęła i skrzywiła się, co świadczyło o tym, że swoim uskokiem spowodowałem jej wielki ból. Po chwili jednak spojrzała na mnie i uśmiechnęła się blado, jakby próbowała wmówić mi, że nic jej nie jest. Nie byłem tego jednak pewien. Jeżeli strzała uszkodziła narządy wewnętrzne mojej towarzyszki, to czeka ją pewny zgon. Lub poważny zabieg, ale ja nie jestem chirurgiem.
Skupiłem całą swoją energię i skierowałem ją do rąk. Po chwili z trudem dotknąłem ziemi mając nadzieję, że zaraz wyskoczą z niej kryształowe góry. Nic takiego się jednak nie stało. Mężczyzna spojrzał na mnie, jak na wariata i znowu zaatakował.
Kiedy jednak wyciągnął sztylet i rzucił się na mnie, zrobiłem łagodny unik i postawiłem mu nogę. Nieznajomy upadł zdezorientowany i przetoczył się kilka metrów. To dało mi czas, abym położył delikatnie moją towarzyszkę na ziemię i wyciągnął miecz.
Zabójca wstał i rzucił się znowu na mnie. Tym razem nie zrobiłem uniku. Po prostu zaatakowałem go pierwszy.
Mój miecz, który miałem ze sobą oprócz snajperki, wbił się głęboko do klatki piersiowej mężczyzny. Ten nie wydał z siebie żadnego jęku i padł na ziemię martwy.
Obróciłem jego truchło i wyciągnąłem ostrze, po czym wyczyściłem je starannie.
Podszedłem do Fire i ukląkłem przy niej. Sprawdziłem, na oko, jak głęboko mógł być wbity grot. Była to ta sama strzała, którą posłużył się zabójca do pozbawienia życia kobiety.
Podszedłem więc do niej i wyciągnąłem z ciała strzałę, po czym przyłożyłem ją do Fire. Strzała nie była jakoś szczególnie długa, miała może ze dwadzieścia centymetrów lub mniej. Wbiła się w ciało Fire dosyć głęboko.
Nie mogłem jej od tak wyciągnąć, bo uszkodziłbym inne narządy. Skrzywiłem się i spojrzałem na dziewczynę:
-Wyciągnę cię z tego. - nie byłem tego jednak taki pewny.
Nastolatka spojrzała na mnie smutno. Teraz to ona mi nie wierzyła.
Tara. Potrzebna mi była Tara. Jednak...moc w tym pokoju nie działała. Więc i kobieta by mi się nie przydała do tej roboty.
Zdjąłem z siebie to durne wdzianko i porwałem na strzępy. Najdłuższy pasek owinąłem wokół rany dziewczyny. Pomimo, że była w ciężkim stanie, gdy zobaczyła mnie bez podkoszulka, zarumieniła się. Próbowała to jednak ukryć przed moim wzrokiem. Rumieńce był jednak trudne do ukrycia.
Podniosłem smoczycę i zacząłem iść z nią na rękach w stronę zamku Rivangoth. Wiedziałem jednak, że było to bezcelowe, ponieważ Rivangoth był jakieś dwadzieścia kilometrów stąd, o ile nie trzydzieści.
Po jakiejś godzinie drogi byłem wyczerpany. Ukląkłem przy najbliższym drzewie i oparłem o nie Fire. Dziewczyna smacznie spała. Wiedziałem, że liczy się czas, ale nie mogłem cały czas nosić ją na rękach.
Potrzebowałem pilnej pomocy. Nie obchodziło mnie to, gdzie jest skrzynia. Nie teraz. Miałem to teraz głęboko w czterech literach.
Sam położyłem się na ziemi. Powoli niebo zaczęły przesłaniać chmury. Czułem się bezradny.
Zamknąłem oczy. Chciałem się zdrzemnąć. Tylko na dwie minutki...
To był jednak błąd. Kiedy się obudziłem, na niebie już od dawna świeciło słońce.
Przerażony, że zawiodłem Fire, odwróciłem się w jej stronę i zacząłem się wpatrywać w jej małe ciałko.
Obok niej ktoś siedział. Kształtem przypominał połączenie kota z człowiekiem. Czyżby..khajit?!
- Ranna. Smocze dziecię jest ranne.
- Tyle to ja odkryłem. - warknąłem i wstałem.
Khajit miał brązowe futro z cętkami w kolorze białym. Oczy miał koloru fioletowego, a ubrany był w skórzane, proste łamach.
- Przybyszu. Czemu zostawiłeś tu tą małą na śmierć?
- Ona jest ze mną. - powiedziałem surowo. - Idziemy do Rivangoth aby..
- Wilki. - przerwał mi kot. - Złe istoty. One jej nie pomogą. Ja jestem jednak doświadczonym lekarzem. Chodź za mną, przyjacielu.
Coś kazało mi zabrać od niego Fire. Jednak ona i tak umierała, a ja nie potrafiłem jej pomóc. Skinąłem więc głową na tak. Po chwili kotowaty wziął na ręce dziewczynę i ruszył w przeciwnym kierunku, w którym ja z Fire przedtem zmierzaliśmy.
Kilka metrów od miejsca, w którym "rozbiliśmy" swój "obóz" z dziewczyną znajdował się domek. Prawdopodobnie domek Khajit.
Kotowaty wszedł do niego i położył dziewczynę na stole. Zdjął jej opatrunek i zaczął przykładać do rany różne zielska.
- Kiedy tylko odpocznie, przejdę do wyciągania strzały. A tym czasem udam się na spoczynek.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na kota. Nie mogłem mu pozwolić od tak odejść.
- Jak to możliwe, że jesteś na Spatium, a nie na wyspie z innymi Khajit? Jak ci na imię?
Kotowaty spojrzał na mnie ze smutkiem i powiedział:
- Nie chcieli mnie. Mój ojciec był wilkiem, który zgwałcił moją matkę. Ta, kiedy tylko mnie urodziła, porzuciła tutaj. Resztę nie chcę mówić. A imię nadałem sobie sam: Azir. Ty zaś jesteś Viper? Wiem, bo Fire mnie zna i opowiadała mi o tobie.
Spojrzałem na niego zdziwiony, ale nic już nie mówiłem. Kiedy kotowaty wyszedł z pokoju, wciągnąłem z szafki jego zioła i zacząłem przerabiać.
Anubis uczył mnie, jak zrobić miksturę na senność. Przydałaby mi się. Nie było trudno ją przygotować. Kiedy już wszystko było gotowe, zapaliłem świecę i włożyłem do niej znaleziony w pokoju nóż i nożyczki. Próbowałem je zdezynfekować. Po chwili do ust nieprzytomnej dziewczyny wlałem płyn.
Nie zakrztusiła się. Oddech jej zwolnił. Nie czekałem więc dłużej. Rozumiem, to niehigieniczne, ale nie miałem wyboru. Zacząłem rozcinać jej ranę. Strzała nie uczyniła wbrew pozorom wielu szkód. I po chwili bezpiecznie wyciągnąłem ją z rany. Nici. Do cholery zapomniałem o niciach i igle - pomyślałem i rzuciłem się na półkę.
Przeczesałem chyba wszystko, ale nigdzie nie było nici. Za to znalazłem skrzynię. Całą złotą. Otwarcie jej...zabije Fire, a uratuje mnie. Zagryzłem wargę. Co robić?!
Rzuciłem skrzynię na podłogę i znowu zacząłem przeczesywać szafki i pułki. Znalazłem. W końcu. Do salonu wpadł nagle Khajiit. Spojrzał na mnie i wyciągnął ręce w stronę złotej skrzynki. Nie przejąłem się tym. Zacząłem zszywać ranę. Po chwili, gdy skończyłem, usłyszałem za sobą pomruk:
- Ahh.. warto było? Naprawdę?
Odwróciłem się i ujrzałem JĄ. Moja siostra trzymała w ręce skrzynię i uśmiechała się od ucha do ucha. Obserwowała ją z ogromnym zaciekawieniem. Azir zniknął. A więc dziewczyna mnie oszukała.
Nigdy w życiu nie byłem tak mocno wściekł. Rzuciłem się na Tytanię. Wystarczyła sekunda, abym zamienił się w wilka i zaatakował ją. Wytrąciłem z jej rąk skrzynię i otworzyłem ją.
Moja siostra spojrzała na mnie z pogardą.
- To nie koniec. Do zobaczenia na arenie końcowej. - i zniknęła, a ja spojrzałem do skrzyni.
W środku niej Viper znalazł kostkę do gry. Nic wartościowego, ale zawsze coś. Sięgną w jej stronę i ku swojemu uradowaniu odnalazł...mięsko. Krwisty stek. Wystarczy go ugotować i będzie idealnie!
Viper wygrywa: 600 punktów do rozdania oraz 20 HP dla dla drużyny!
Następna pisze: HIKARU!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!