15 kwietnia 2021

Od Hany C.D Haneczki

  Hana zdumiona była podmiejską okolicą, której połacie otaczały zadbane lasy, pastwiska czy małe knieje pełne królików. Nie dało się tego porównać z niczym, co dotychczas poznała. Nawet sadzawka z żabami obok jej starego domu, której oddawała wiele swego czasu, bledła przy cudach, które widziała na własne oczy. Gdyby nie Karo i jego poważne spojrzenie, już dawno przyjęłaby wilczą postać i rzuciła się do biegu między drzewami, strasząc zalęgłe tam zwierzęta. Czuła się tu szczęśliwa.
  Różnica między biedniejszą częścią miasta a tą bogatszą była dla niej przeogromna, wręcz monumentalna. Najgorsze było to, że dopiero teraz, gdy pochwyciła kontakt z majętnym towarzystwem, zaczęła takie drobnostki zauważać. I kojarzyć fakty, że pochodzi z półświatka, marginesu ludzkiego. Raz jeszcze zabolała ją profesja jej matki. Z każdym dniem zapominała o niej coraz bardziej, nie będąc już w stanie powiedzieć, jaki kolor oczu ma kobieta. Miała wyrzuty sumienia, ale kwitł w niej również gniew. Gniew, że ją zostawiała. Porzucała samotną, idąc do swoich przyjaciół czy klientów. A ona w brudnej koszuli musiała zadowolić towarzystwem żab z ogrodu przybytku. Nie chodziła głodna, ale potraktowano ją jak niechcianego kundla. Jest? Super. Nie ma? Też dobrze. Dlatego decyzję, którą podjęła, uważała za słuszną.
   Jeszcze kilka dni temu wałęsała się po ulicznych wodociągach, brodząc w śmierdzącej wodzie po brzuch czy przyciskając nerwowo bok do kamiennego muru, chcąc znaleźć w nim choć odrobinę ciepła. I do głowy by jej nie przyszło, by pomyśleć, że mogłoby być inaczej. Akceptowała swój los i swoją decyzję, by poprzedni dom porzucić. A jeśli marzyła o czymś przyziemnym, to o ciepłych drożdżówkach zza grubej szyby piekarni, które dane jej było już kilkakrotnie ominąć. Teraz jednak jej twarz oświetlało przyćmione drzewami słońce, a obok szedł Karo, który od kilku minut przedstawiał jej stan szlachecki swego rodu.
   Miała ochotę na drożdżówkę.Sama zaś mówiła niewiele, chwaląc się jedynie kilkoma ważniejszymi aspektami swego żywota. Powiedziała, że swój dar okryła przypadkowo i miłuje konie nad własny żywot, na co Karo stęknął, że zdążył zauważyć. Na końcu zauważyła, że lubi swoją wilczą postać. Uwielbia biegać, skakać, zwiedzać. Dodała również do swej opowieści fakt, iż uciekła z domu. Wytłumaczenia już nie podała, milknąc, gdy Karo o takowe się spytał. Zmienili jednak temat na moce, gdzie dziewczynka już bardziej ochoczo wyraziła swoje zdanie. Gdy wyszli na miarowo ubitą kostkę, tuż przed pierwszą linią podmiejskich zajazdów, Hana zatrzymała się w półkroku i pociągnęła mężczyznę za płaszcz.

— Panie Karo...
— O co chodzi, Hano?
— Skoro idziemy już coś zjeść, to czy moglibyśmy pójść do piekarni?

Mężczyzna podrapał się po karku, zapewne kalkulując w głowie ich przyszłą trasę do sklepiku. Albo rozważał, czy w ogóle posłuchać się sugestii małej. Dochodziło popołudnie, więc na śniadanie już za późno. Ale na słodycze wręcz idealnie.
— Chyba znam taką jedną — powiedział, o dziwo, dość radośnie i ruszył w kierunku szerokiej ulicy, oglądając się równocześnie, czy człapie za nim Hana — Pośpieszysz się?
Dogoniła go bez trudu, zwyczajowo, już niemalże odruchowo, łapiąc za kieszeń płaszcza. Kręcili się pomiędzy ludźmi, mijając łysych żebraków pod rynnami i ładne panie w atłasowych sukniach, trzymające parasolki bądź fikuśne koszyki.
A potem Karo chwycił Hanę pod ramiona i pociągnął do góry, ukazując rzędy oblanych lukrem łakoci. Dziewczyna gapiła się na nie przez dobre kilka sekund, jakoby nie wiedząc, że tamten oczekuje od niej wyboru swego przyszłego posiłku. Po chwili wskazała jednak szybkim ruchem stos drożdżówek, schowany niechlubnie między koszem wypchanych śmietaną eklerków i ich czekoladowych kuzynów.
— Przytrzymaj — podał jej papierową torbę, nie czekając, aż tamta potwierdzi — Nie upuść tylko.
Obserwowała, jak Karo płaci i odchodzi, przepuszczając kolejną osobę z kolejki.
— Chodźmy gdzieś to zjeść.
— Może w parku? — bywała tam już wcześniej i kojarzyła, że było tam dość przyjemnie. Na pewno ciszej niż na tłocznej ulicy, gdzie ludzi, dźwięków i wszelakich zapachów było zdecydowanie zbyt wiele.
Gdy siedli już na ławce i odwinęli szarawy papier z wypieków, Hana zerknęła z ukosa na mężczyznę. Nie zdążyła jeszcze ugryźć, a palce już miała od cukru i lukrecjowych przypraw.
— Czemu w mieście nie widać wilków? — zapytała z czystej ciekawości, widząc, jak jakiś drobny zwierz umyka pod gzymsami kamienicy — Nie wygodniej jest być... po prostu wilkiem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits