Niewielki gang młodzieżowy, którego cechą charakterystyczną jest zdolność do przybierania widmowego kształtu. Przemierzają nocami tereny delty, niszcząc obiekty związane z dowolnymi prawami, dziedzictwem, przeszłością, jednością watahy - nie ważne której. Naruszają cmentarze, walą pomniki, rozdzierają flagi, łamią herby, niszczą dworki szlacheckie i wydzierają w cegle oraz pniach drzew sprośne symbole, oraz swój firmowy znak - wyszczeżonej wilczej czaszki. Za dnia prawdopodobnie są zwyczajnymi, młodocianymi członkami którejś z watah. Zapewne uczą się jak wszystkie młode wilki, czasem wykonują jakiś zawód. Przynależność do gangu wykazują tylko w nocy i tylko w swojej widmowej formie. Każdy członek gangu poza widmową mocą ma swoje, odziedziczone od rodziców.
Manekiny krawieckie stały nieruchomo, kilka z nich opięta została bliżej niezidentyfikowanymi strojami, z których wystawały igły. Lekka woń pomarańczy unosiła się wszędzie wokół, wydzielana przez wysuszone plastry, wiszące na wszystkich ścianach, zwieszające się z sufitu i wejść, zaopatrzone w niewielkie, ozdobne dzwoneczki. Poruszanie się po tym pomieszczeniu bez wprawienia ich w ruch było nie lada sztuką, jednak Hastat znał na pamięć rozłożenie swoich mikro pułapek. Prześlizgnął się do szafek z aktami. Kilkoma zręcznymi ruchami rozbroił pułapkę i sięgnął do środka. Przez chwilę przeszukiwał teczki, szybko przejeżdżając palcami po ich grzbietach. Jego spojrzenie padło nazwisko Noen. Uśmiechnął się do siebie i wyciągnął folder, zatrzasnął szufladę i upewnił się, że pułapka wskoczyła na swoje miejsce. Przemknął do biurka i rzucił ostatnią teczkę na stos plików już na nim rozłożonych. Przez chwilę pochylony nad stołem przeglądał jej zawartość, porównywał z innymi, notował na niewielkich karteczkach i spinaczem przypinał je w odpowiednich miejscach. Artem, Vertigo Hajre, Ciliss i Jarven Noen. Zupełnie nieznające się wilki, a jednak połączone jednym - nienawiścią do rządzących. Akta tych czterech młodzieńców pochodziły od Rivangothckiej straży miejskiej i nie były specjalnie szczegółowe, jednak były wystarczającym uzupełnieniem dla informacji już posiadanych przez basiora. Pokiwał do siebie głową, i zgarnął całą zawartość biurka do paleniska, po czym, jakby od niechcenia zrzucił na stertę papierzysk zapałkę.
[...] Powoli słońce chyliło się ku zachodowi nad krzewem w kształcie głowy Tytana. Widok starszego Riversa nie wzbudził w Hastat zupełnie żadnych emocji. Po prawdzie uważał tego idiotę za coś, co w odpowiednich łapach mogłoby się stać doskonałą marionetką. Cóż, jego dzisiejszy cel najwyraźniej uważał inaczej. Nie winił ich za to. Wszyscy byli bardzo młodzi, wszyscy zapewne w jakiś sposób ucierpieli od władcy. A on szanował starą, dobrą zemstę.
Jego spojrzenie zostało ściągnięte przez ruch w jednej z uliczek. Znieruchomiał i przylgnął do pobliskiej ściany, pozwalając maskowaniu zrobić resztę. Nie mógł nie rozpoznać tej sylwetki, choć i ona przycupnęła w cieniu, najwyraźniej w oczekiwaniu. Krew w żyłach basiora zawrzała, a przez ciało wilka przebiegł dreszcz. Zacisnął zęby i przylgnął mocniej do ściany. Nie miał szans w otwartej walce, nawet jeśli tamten był sam. A mógł nie być. Żaden rozsądny władca nie wałęsa się sam po mieście. Jeszcze o tej porze. Faktycznie po chwili zobaczył za Możanem drugi kształt. Zbroja tamtego błysnęła w świetle zachodzącego słońca, nim cofnął się przed zdradliwym promieniem. Więc musiał mieć przy sobie gwardzistę Hajre. Pewnie tego, który pojmał tamte cztery Widmowe Psy. Dziwne, że był wogle w stanie się do nich zakraść w tej zbroi.
Hastat zrobił nawrót i przemieścił się uliczkami, wyszukując lepszego miejsca do ukrycia, bliżej krzewu. Gdy ponownie usadowił się w cieniu, liście pod bokobrodami Tytana poruszyły się delikatnie. Ciężko dostrzegalny, widmowy kształt właśnie wczołgiwał się pod obiekt. Od strony Führera również dało się dostrzec poruszenie. Jednak nim ktokolwiek zdążył stamtąd wyskoczyć, głowa króla buchnęła błękitnym płomieniem, a widmowy kształt przeskoczył w krzaki z boku, je również podpalając i jak strzała pognał w miejskie uliczki. Basior nie czekał na ruch przeciwników. Również zanurkował w miasto, zdając się na swoje wyczucie kierunku i orientację przestrzenną.
Nie biegł długo, gdy znalazł trop tamtego. Jego płomienie zostawiały smugi na mijanych powierzchniach. Chyba nie kontrolował ich za dobrze. Konkurencyjny pościg był nieco przed nim. Hastat ujrzał ogon tamtego gwardzisty, znikający za zakrętem. Biegł jeszcze kawałek za nim, nim zorientował się, dokąd zmierza goniony. To było oczywiste. Tylko jedna rodzina w mieście korzystała z błękitnego ognia. Skręcił gwałtownie, zmieniając kurs. Jeśli zastawi się na niego w tamtym miejscu, nie będzie w stanie go wyminąć. Od Placu Różanego do rezydencji Flegrant prowadziła tylko jedna odpowiednio nieuczęszczana droga.
[...] Widmowy Pies biegł, jakby goniło go stado demonów. Cóż, po części tak zapewne było. Lśniące oczy Możana miały w sobie coś z demona. Nagle jednak został wytrącony ze swojego toru biegu nagłym wpadającym w niego wilczym ciałem. Był tak zaskoczony, że nie zdążył nic zrobić. Oba wilki poleciały po uliczce i wpadły w otwarty właz kanalizacyjny i spadły na jego dno. Wpadając do studzienki Hastat pociągnął za sznur, zatrzaskując wejście i wywalając stos śmieci na górę.
Poderwał sie na łapy i pociągnął tamtego. Jego widmowe światło mętnie rozświetlało podziemny korytarz.
- Wstawaj - warknałą krótko, zębami podrywając za kark wilka. Wiedział, że jego fortel nie pomoże na długo jeśli się stąd nie ulotnią. Rzucił mu zdziwione spojrzenie, jednak zrobił, co kazał.
Po chwili dwójka wilków biegła kanałami. Hastat nie słyszał pościgu. Być może goniący zrezygnowali, nie chcąc wchodzić w to brudne miejsce? A może nabrali się na pustą uliczkę? W każdym razie mogli nieco zwolnić. Ciało jego towarzysza zamigotało i zmieniło formę na drobne, ociekające potem ciało wadery, zupełnie czarne w mroku tego miejsca.
- Pomogłeś mi. Czemu? - Ale nawet w tej ciemności było widać duże, błękitne, błyszczące oczy młodej panienki Flegrant.
Hastat w sekundę złapał odpowiedni ton.
- A co, miałem pozwolić, by ten dupek cię dorwał? Kpisz sobie chyba - parsknął. - Obserwowałem cię. Obserwuję cię od jakiegoś czasu. Dobrze sobie radzisz. Może tamte kwietniki nie były niczym szczególnym, ale dzisiaj, ha! To było coś. Chciałbym zobaczyć tą lalusiową gębę Tytka wielkiego, gdy się o tym dowie. - Basior praktycznie widział, jak się rumieni. - Twój zapał i kreatywność bardzo by nam się przydały.
- Nam? Jakim nam?
- Jak to "jakim"? Ruchowi oporu oczywiście. - Hastat parsknął ponownie. - I to nie byle jakiemu. Organizujemy podziemie przeciw Riversom na całym terenie watahy. Wy, Widmowe Psy, moglibyście się nam przysłużyć. A my na pewno nie będziemy dłużni. - Wadera milczała. - Nie naciskam - odpuścił gwałtownie, przystając i nasłuchując. - Tu się rozstaniemy. Twój dom jest tuż na wprost. Jeśli będziesz czegoś ode mnie chciała - zawiesił głos i pozwolił, by w jego następnych słowach wybrzmiało rozbawienie - to znowu podpal coś dużego.
Tekst opowiadania: 948 słów
Nagroda:
- 38 exp
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!