Zamek wydawał się ogromny. Hana,
która nigdy wcześniej nie przekroczyła progu królewskich bram,
jeszcze bardziej przylgnęła do płaszcza Karo, niemalże się pod
nim chowając. Lękając się zarazem każdego podejrzliwego spojrzenia
bądź gestu, którego akt i cele były dla niej niezrozumiałe,
ściskała bezwiednie dłoń swego opiekuna, ufając mu
bezgranicznie. Karo, który figurował jej w myślach jako ktoś
znacznie silniejszy i zaradniejszy, wszystkie jej, wyznane w największej
powadze, lęki spłycał do własnego, stłumionego chichotu czy
litościwego poklepania po białawej czuprynie. Hanka wtedy odpowiadała mu wściekłym spojrzeniem spod przymrużonych oczu, mrucząc dziecinne obelgi w jego stronę.
Gdy pomału zaczęła
przyzwyczajać się do zamkowej atmosfery, do jej odczuć wkradło się wielgachne znudzenie całą tą dworską farsą. Nudę przeganiała jednak ciekawość, od której Hana niekiedy aż drżała. Na widok murków prowadzących do nieznanych jej miejsc, zamkniętych pokoi o cudownych zdobieniach odrzwi czy choćby korytarzy, przyozdobionych dziesiątkami misternych obrazów, ledwo łapała oddech i jedyne, na co miała ochotę, to wyrwać się Karo i popędzić na samotne zwiedzanie. Wszak mrugały do niej wilki z wiszących na ścianach płócien a długie aleje pełne rzeźb wołały głosem nieznoszącym sprzeciwu. A ona, jakby jakimś dziwnym zrządzeniem losu, miała w obowiązku im wszystkim odpowiedzieć.
Haneczka również była na pana Karo nieco wściekła w całej
powadze swych dziecięcych uczuć. Ciągnął ją po tym zamku już
trzecią godzinę i zmuszał do wysłuchiwania kaskad rozmów o
których sensie nie miała pojęcia, uprzednio bezlitośnie oddając
swej siostrze w opiekę. O ile próbowała zrozumieć, o czym oni tak
właściwie gadają, to setki nowych miejsc do poznania chwytały ja
za palce i ciągnęły, zachęcając swą nieznaną zawartością. Nie miała jednak odwagi uciec od swojego opiekuna. W szczególności, że wczoraj pani Wiera kazała jej się bezwzględnie słuchać wszystkich poleceń Karo. Wszak ta sama kobieta dzień
wcześniej, bez cienia miłosierdzia, tarmosiła jej włosy do
momentu, kiedy według niej nie wyglądała jak bezpańskie szczenię
z ulicy. Jedziecie na zamek, uparcie mówiła, nie zważając na
piskliwe protesty Hany, gdy przymierzała jej wszelakiego rodzaju
fatałaszki. Skończyło się na bluzce ozdobionej rzędami
subtelnych cekinów, układających się na rękawach w mniej czy
bardziej widoczny wzór. Koniec końców dziewczyna obficie podziękowała Wierze, mając świadomość, że ta naprawdę poświęciła jej dość sporo czasu. Nie zmieniało to jednak faktu, że dziwnie się czuła otoczona tymi wszystkimi wilkami i murami, na które spoglądała dość sceptycznie. Czuć było od nich coś dziwnego. Hana nie potrafiła tego wyjaśnić. Tłumaczyła to sobie tak, że po prostu nie była nigdy wcześniej w tak pięknym miejscu. I tyle na razie wystarczało.
To, jak znalazła się w zewnętrznej części zamkowych murów, było istnym przypadkiem i cudownym zrządzeniem losu. Zaczęło się od tego, że Karo kazał jej siąść na niezwykle niewygodnej kanapie i poczekać, aż po nią wróci. On sam zaś zniknął za bogato zdobionymi drzwiami, zostawiając po sobie jedynie trzaśnięcie drzwi. Hana wzięła głęboki oddech i odczekała kilka sekund, aż zaczęły boleć ją poliki. Od razu zaczęła się rozglądać. W ciągu tych kilku godzin zdążyła przywyknąć do bogato zdobionego wnętrza, więc te nie zrobiło na niej takiego samego wrażenia jak na samym początku. Nad kanapą wisiał wielki obraz, przedstawiający białego wilka i jego nieco ciemniejszego odpowiednika, stojących na niewielkim wzniesieniu. Bohaterzy niemiej historii stali sobie wyprostowani, z horrendalnie poważnymi minami.
— Piękne jesteście — powiedziała do postaci, łapiąc dłońmi za oparcie kanapy i przesuwając się w ich stronę — Szkoda, że nie możecie ze mną pogadać — Hana miała świadomość, że mówienie do postaci z pejzażu może być oznaką szaleństwa, ale nie przejęła się tym jakoś przesadnie. Żaby też niekiedy jej nie odpowiadały — Mam wrażenie, jakbym was skądś kojarzyła.
Ci oczywiście nie podsunęli jej żadnej wskazówki, nadal wpatrując się w przeciwległą ścianę. Dziewczyna straciła zainteresowanie płótnem, gdy tylko dostrzegła kolejny szczegół aparycji żyjącego w jej oczach pałacu. Wszędzie wokoło tliły się płomienie, ukryte w subtelnie przyozdobionych lampach. Zafascynowana ich barwami dziewczynka podeszła, czując, jak coś mimowolnie przyciąga ją do ognia. Bez cienia strachu zbliżyła dłoń do kolorowego szkła. Wyobraziła sobie, jak spomiędzy jej knykci wystrzela w górę strumień ognia. Jak pędzi w stronę chmur, strasząc ptaki. Potem kręci młynki, skacze na ziemię a na dodatek... Jej marzenia o posiadaniu żywiołu ognia zniknęły równocześnie z otarciem się opuszka jej palca o nagrzane szkło. Dziewczyna z trudem stłumiła dziki pisk, czując na sobie podejrzliwe spojrzenie przechodzącego korytarzem mężczyzny ubranego w ciemny surdut. Coś zabulgotało jej boleśnie w gardle, ale przełknęła jedynie ślinę, zaciskając zęby. Opuściła wzrok, nie chcąc się narazić na krytykę od nieznajomego, i wróciła na kanapę, ściskając do białości dłoń. Dziwny obserwator uśmiechnął się jedynie pobłażliwie i odszedł, głośno stukając butami o kamienne kafle. Hana tymczasem obejrzała dokładnie palec, doszukując się najmniejszych oznak zranienia. Gdy po kilku minutach nie wystąpił jej na skórze bąbel, uznała, że miała szczęście. A potem zainteresował ją ozdobny murek, którego początek zaczynał się tuż pod oknem. Dziewczynka łypnęła tylko na drzwi, za którymi rozmowy prowadził pan Karo. Przecież on kazał jej tylko poczekać. Nie sprecyzował, czy może to zrobić tutaj, czy w nieco ciekawszym miejscu. Łatwo się domyślić, jaki pomysł wpadł Hance do głowy. Myszy tańcują, gdy kota nie czują, jak mówi pewne porzekadło. A gdy przez okiennicę dojrzała mały wybieg wraz z kilkoma mieszkańcami, nie było już odwrotu.
Hanka wyciągnęła otwarte płasko
dłonie w stronę dwukrotnie większego od niej samej zwierzaka i
rzuciła mu pełne nadziei spojrzenie. Koń w odpowiedzi rozdymał
aksamitne chrapy, błądząc ciepłym oddechem po rękach
dziewczynki. Ta zachichotała i złapawszy jego nisko schylony łeb
pomiędzy ramiona, czule przytuliła. Koń prezentował się dość marnie,
w szczególności, że jego szarawa sierść splamiona była błotem
a szczoty przy nogach marniały w obliczu kołtunów i lepkiej
maziajki wątpliwego pochodzenia. Hanka jednak nadal usilnie głaskała koński łeb. W ogóle nie
przejmowała się ogromną różnicą wzrostu, przejęta istotą
piękna ów konia.
— Aleś ty ładny — jej palce powędrowały w
stronę bujnej czupryny. Nagle konisku prychnęło a dziewczyna poczuła obecność drugiego osobnika podobnych gabarytów. Zwierzak trącił ją pyskiem, jakby doszukując się czegoś w jej kieszeniach — Co wy robicie... Nie mam żadnych smakołyków — powiedziała rozżalona z własnej postawy.
Nagle zza płotu wyskoczyła jakaś
postać i z prędkością godną uznania chwyciła Hanę za ramiona,
ciągnąc ją gwałtownie w tył. Bez trudu przerzuciła ją przez płot, przytrzymując kilka centymetrów na ziemią, po czym sama jednym susem pokonała przeszkodę. Dopiero po kilku sekundach dziewczynka rozpoznała w mężczyźnie swojego opiekuna.
— Hana! Głupiaś?! — Karo wydarł jej się niemalże do ucha, stawiając na nogi już za drewnianym ogrodzeniem — Co cię
podkusiło, by tutaj w ogóle przyjść? Zawału prawie dostałem, jak mi
powiedzieli, że ktoś ostatnio spadł z baszt a służący
powiedział, że ciebie nie ma cię przed salą. Nie było zaledwie dwadzieścia minut...
— Ja nic nie zrobiłam — pod wpływem ciężkiego i jakże wściekłego spojrzenia Karo jej własne spokorniało — Chciałam go tylko pogłaskać...
— Zdeptałyby cię — skwitował, westchnął a potem znów wziął głębszy oddech, jakoby starając się uspokoić zszargane nerwy — Hana ogarnij się, dobra?
— Przepraszam...
Przez chwilę trwała pomiędzy nimi cisza, przerwana głośnym rzężeniem końskiej głowy, która pojawiła się tuż za ramieniem Karo. Ten odwrócił się, by delikatnie odepchnąć łeb zwierzaka od swojej łopatki.
— A jak pozwolę ci tutaj zostać, to nie narobisz kłopotów? Mam parę ważnych spraw do załatwienia. Ty tutaj pooglądasz konie a ja zajmę się swoimi obowiązkami. Co ty na to? Obiecuję, że wrócę jak tylko będę mógł.
— Będę grzeczna! — odpowiedziała niemalże od razu — Nie ruszę się z tego placu, daję słowo.
— No dobrze — mężczyzna poklepał ją po ramieniu — Tylko błagam, nie wchodź tam do nich. Zdeptają cię i nawet tego nie zauważą. Zapytaj się może kogoś, czy nie dałby ci jakiejś marchewki czy coś. Możesz równie dobrze nakarmić je przez ogrodzenie.
— Do zobaczenia, panie Karo!
— Do zobaczenia, Hano.
Dziewczyna odprowadziła swego opiekuna wzrokiem aż do bocznego wejścia do zamku. Nie mógł to być główny plac; kręciło się tu mało wilków czy ludzi i więcej tu było koni niźli innych istot. Czyżby trafiła na królewskie stajnie? Stały tu dwa większe budynki, częściowo połączone z wewnętrznymi murami, ale nie wyglądały na budynki stajen... Nie zraziła się jednak i podreptała szybkim krokiem w ich stronę, rzucając po drodze przepraszające spojrzenie dwóm poznanym wcześniej koniom.
Hanka nie miała pojęcia, jakim cudem ludzie, kotłujący się w stajennym budynku, uznali ją za swoją. Od razu przepchnęli ją do przodu, tuż przed oblicze koniuszego, mówiąc równocześnie, żeby nie migała się od roboty. W porównaniu do mieszkańców zamku, te wilki były jej chyba przychylne... Groziły jej palcami, ale robiły to z szerokim uśmiechem na twarzy. Nie wiedziała, jak to ma odebrać i odepchnęła tę dziwną myśl, skupiając się na osobach stojących tuż obok niej. Tak czy siak, było jej to nawet na rękę, gdy zwrócono się do niej krzykiem, iż ma pomóc przy koniach. Było to na pewno nieco ciekawsze zajęcie niż wysłuchiwanie wymian uprzejmości prowadzonych przez Karo z każdym mieszkańcem zamku.
— Na dziś wieczór zaplanowana jest jakaś przejażdżka. Przyszedł jakiś szlachcic i kazał nam przygotować najładniejszy powóz jaki mamy — wytłumaczył jej pomocnik koniuszego, prowadząc w stronę boksów. Rudawa czupryna zasłaniała mu niemalże połowę twarzy i tańczyła, gdy ten podnosił kolana w swym powłóczystym chodzie — Jest w prawdzie sporo czasu do zmierzchu, ale konie trzeba wyczyścić wcześniej...
— A kto będzie jechał?
— Nie mam pojęcia — przyznał po chwili — Nie powiedziano nam... Ale pewnie jakaś zakochana para z zamku, bo kazali nam ładną dorożkę przygotować.
— A konie?
— Co, konie?
— Konie też ładne będą?
— Jak ładnie poprosisz koniuszego, to może pozwoli ci wybrać, bo jeszcze nie zdecydował — odwrócił się na pięcie, nie zwalniając kroku. Na jego twarzy pojawił się zadziorny uśmiech — Wtedy na pewno będą najładniejsze.
Było blisko, by Hana zdzieliła go dłonią po ramieniu. Wystraszyła się jednak jego wzrostu i widocznych mięśni, które zdobyte zostały zapewne w codziennym obyciu z końmi. Odpowiedziała więc jedynie uśmiechem, by po chwili zrównać z nim krok.
— Ten się nie nadaje.
Słowa Seana wbiły ją w ziemię. Pomału obróciła się w jego stronę ze smutnym, choć nieco udawanym wyrazem twarzy. Byłoby zbyt pięknie, gdyby od razu dostała to, czego chciała.
— Ale czemu?
— Bo to koń pociągowy. Zimnokrwisty. Nie widzisz, jakie ma grube nogi? A z resztą, on nigdy nie był pod siodłem, bo młodziak — chłopak poklepał siwka po szyi — Nie ma doświadczenia.
— A co to za różnica, w jakim jest wieku? Mógłby się nauczyć.
— Młode konie mogą mieć potem problemy z kręgosłupem, jeśli coś im się tam popsuje w kościach od ciężaru. A jeśli nie będzie mógł pracować, to stanie się bezużyteczny. Szkoda by było, bo konie drogie a ten wydaje się być silny — zerknął na nią z góry — Naprawdę chciałabyś, by ktoś przyuczał konia do pojazdu akurat wtedy, gdy będą siedziały na nim zakochane gołąbki oczekujące spokojnej przejażdżki?
Hanka mruknęła coś pod nosem, przyjmując racjonalne argumenty nieco starszego od siebie chłopaka. Na pewno wiedział lepiej, bo widać było, że na koniach zna się znakomicie.
— Jak tak mówisz... To szukajmy dalej.
Koniec końców padło na parkę, która w ciągnięciu powozów miała już jakieś doświadczenie. Koniki miały ładne, długie pyski i szczupłe nogi. Nie były jakoś przesadnie wysokie, bo Hana, stojąc na palcach, była w stanie dotknąć dłonią ich kłębu. Dziewczyna pozwoliła sobie stwierdzić, że ich przodkowie musieli być jednymi z lepszych koni chodzących po tej ziemi. Ale czego innego można by było spodziewać się po pałacowych stajniach? Były też do siebie podobne z koloru ubarwienia.
— Nie są za lekko zbudowane do ciągnięcia bryczki? — Hanka posłusznie stanęła za chłopakiem, gdy ten ruchem ręki kazał jej się oddalić od wyjścia z końskiego mieszkania. Zerknęła w międzyczasie na tabliczki. Koń, po którego właśnie szedł Sean, nazywał się Słowik.
— Nie muszą być — wytłumaczył, otwierając metalową zasuwę od boksu — Będą ciągnąć romantyczny powóz a nie furmankę z węglem czy kamieniem — jedną dłonią złapał za kantar a drugą wygładził bujne włosie na szyi — Ich zadaniem jest ładnie wyglądać. No i oczywiście dać napęd dość lekkiemu powozowi.
Hana uśmiechnęła się na te słowa.
— Jaka to właściwie... maść, tak? Tak się nazywa kolor konia?
— Tak, barwę ich szczecin nazywamy maścią — podrapał się po czole — One są skarogniade. Ciemne, prawie czarne, ale mają prześwit brązowego na brzuchu i klatce piersiowej. Widzisz?
— Widzę — potwierdziła — Czyli myjemy? — wyjęła jedną szczotę z wiadra — Mogę spróbować go wyczyścić...
— Ja zajmę się tym drugim, ty weź pod włos tego — powiedział i zachęcił, by ta do niego dołączyła i weszła do boksu — Najpierw je umyjemy. Potem wytrzemy słomą i damy wyschnąć. Kolejno, wyczyścimy szczotami, wyczyścimy grzywy i naoliwimy chrapy. No to do roboty, pójdę po wodę i dam znać koniuszemu, że już wybraliśmy...
Hana zatrzymała go w półkroku.
— Czekaj! Jak masz na imię?
— Nazywam się Sean. A ty?
— Jestem Hana Cynthia... Ale mów mi Hana. Ten drugi człon to takie jakby dziwne nazwisko...
Hanka ostrożnie wyciągnęła w jego stronę dłoń, a on, jak gdyby nigdy nic, przybił jej piątkę i odwrócił się na pięcie, wołając, by wyjęła z wiadra szczotki i przylazła mu nosić wodę. Dziewczyna stała tak kilka sekund z szeroko otwartymi ustami, nie rozumiejąc i zarazem nie dowierzając, co się tak naprawdę przed chwilą wydarzyło. Dopiero gdy Sean zawołał ją po raz drugi, ta jak oparzona chwyciła puste już wiadro i poczłapała za nim, starając się zignorować to, że jej zwyczajowy uścisk dłoni został perfidnie olany.
Z dokładnym wyczyszczeniem obu koni uwinęli się dość szybko. Godzinę im zajęło umycie ich i wysuszenie, kolejną zaś rozczesanie ich przyjemnych w dotyku kudłów. Potem Sean gdzieś znikł, by po chwili pojawić się z wiklinowym koszem pełnym kolorowych skrawków materiałów i jakimś płaszczem w drugiej ręce. Powiedział, że jeśli Hana chce, to może im to wpleść w grzywy. I żeby ubrała okrycie, bo w stajniach jest chłodno. Odszedł, mówiąc, że musi coś jeszcze sprawdzić, zostawiając dziewczynę sam na sam z końmi. Ta nie czekała, bez wahania doskakując do Słowika. Kombinowała z różnymi warkoczami, to w bok, to na ukos, ale koniec końców zrobiła im zwykłe dobierańce. Postanowiła równocześnie, że ogony utrzyma im w podobnym stylu.
— Czemu nie niebieskie? — zapytał się Sean, opierając ramiona na belce odgradzającej konie — Mi się tamte bardziej podobają. Ale nieźle ci idzie.
— Dzięki! A mnie do gustu bardziej przypadły te — wyciągnęła dłoń, by podać mu kawałek wstążki. Ten chwycił ją i zawinął sobie wokół dłoni — No wiesz, miłość bardziej mi się kojarzy z czerwienią... — wytłumaczyła — No i ładnie wygląda z maścią Słowika. On już gotowy a jego koledze skończę tylko zaplatać ogon... Oddaj ją, to ostatnia!
Sean westchnął i zwrócił materiał.
— Pasują mu — zgodził się chłopak i odepchnął od punktu oparcia. Drewno zatrzeszczało pod naporem jego ciężaru — Koniec gadania, do roboty. Kończ pleść a ja pójdę pomóc im w czyszczeniu uprzęży.
Dziewczyna kiwnęła głową i wróciła do pracy.
Hana odetchnęła, wkładając obolałe dłonie do kieszeni pożyczonego płaszcza. Nigdy w życiu by nie przypuszczała, że będą ją boleć palce od zwykłego zaplatania. Grzywa wszak wydawała się taka przyjemna... Najlepiej powróciłaby teraz do swojej wilczej formy i odetchnęła spokojniej, kojąc lęki w wilczym obliczu. Na pewno czułaby się wygodniej... Cofnęła się jednak o krok, chcąc zobaczyć Słowika i jego towarzysza. W błyszczących z zadowolenia oczach Haneczki wyglądali cudownie. Ich oczy błyszczały się nieziemsko a uszy tańczyły, dając poczucie, że są one gotowe na wieczorną wyprawę. O ile zachwyt nad wszystkimi wcześniejszymi końmi wynikał z uczuć dziewczyny do tych zwierząt, to teraz aparycja zjadaczy marchewek samoistnie zachęciłaby do pogłaskania ciemnej sierści nawet wiernego amatora salami. Poklepała więc konie po łabędzich szyjach, sprawdziła skórzane kantary i wyszła z boksów. Od razu skierowała swoje kroki do kantyny koniuszego, chcąc dać mu znać, że zaplotła konikom grzywy i w ich. Zapukała i zajrzała do pokoju, mrużąc oczy od półmroku. W pomieszczeniu nie było jednak nikogo. Hanka wycofała się, niemalże wpadając na idącego korytarzem Seana. Chłopak delikatnie złapał ją za ramiona i pomału przesunął na bok. Dziewczyna prychnęła, przypominając sobie sytuację z dzisiejszego poranka. Gdyby porównać wielkość dwóch mężczyzn, Sean nie miałby szans.
Hana ostrożnie rozpięła klamrę peleryny i zsunęła ją z ramion.
— Kiedy je będziecie zaprzęgać? — zapytała po chwili, składając okrycie wpół. Materiał był ciepły od wewnątrz, co przyjemnie łaskotało jej odrętwiałe palce. Na przemian dotykała tej zimniejszej i ogrzanej części, bawiąc się paznokciami. Podszycie przypominało futro jakiegoś wilka, ale Hanka oddaliła od siebie tę dziwną myśl — Nie będą głodne? Wiesz, jeśli ta para zechce przez całą noc jeździć po okolicy...
— Nie martw się, jadły dzisiaj rano. Jadły, jadły i zżarły dwa kilogramy obroku na łebka — uspokoił ją Sean, odbierając swój płaszcz — Nie było ci zimno?
Hana zaprzeczyła.
— To dobrze. Co ty właściwie robisz na zamku? Nie widziałem cię nigdy wcześniej a urodziłem się w okolicy i mam niezłą pamięć do twarzy. Czyżby niedawno cię zatrudnili? Wyglądasz dość... młodo.
— Bo jestem młoda? — dziewczyna wydęła poliki w buntowniczym odruchu — Nie jestem koniem. Grzbiet mi się od pracy nie złamie, jeśli to masz na myśli.
— Co ty tutaj w takim razie robisz? — spytał, nie ukrywając swojego zaskoczenia — Wziąłem cię za tutejszą.
— Przyjechałam tutaj z...
Hanka zacięła się w połowie zdania. Nie zważywszy na pytające spojrzenie chłopaka, odwróciła głowę i zmrużyła powieki, zaciskając równocześnie palce na swojej bluzce z jasnymi cekinami. Kim tak właściwie był dla niej pan Karo? Czy nazwanie go ojcem byłoby oznaką braku szacunku wobec jego rodu i pozycji? Wszak człowiek jej pokroju jak i społecznego statusu mógłby zostać źle odebrany, równocześnie wprowadzając niepotrzebne zamieszanie. I jedyne, co Haneczka mogłaby tym przedstawieniem zrobić, to zaszkodzenie jego reputacji. Może była jeszcze dzieckiem, ale potrafiła sobie wyobrazić konsekwencje swoich czynów.
Z opresji uratował ją nikt inny, jak sam Karo. Wszedł do stajni przez główne wrota i gdy tylko ich dostrzegł, przyśpieszył kroku.
— Hana? Tu jesteś — przyjrzał jej się uważnie i gdy nie dostrzegł żadnego widocznego uszczerbku na zdrowiu, odetchnął z ulgą — Pożegnaj się i idziemy. No, chodź już. Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia.
Dziewczynka pomachała Seanowi, podbiegła do Karo i chwyciwszy go za dłoń, ruszyła z nim w stronę oświetlonego zachodzącym słońcem zamku.
— Zaplotłam koniom grzywy — powiedziała po chwili z wyraźną dumą. Ziewnęła, dodając już nieco mniej entuzjastycznym głosem — Jestem głodna...
Quest Randkowy 3
[Hej hej, kolego! Głodna Hana może być nieco niesforna i zabraknie jej sił na dalsze wariowanie... znaczy przygotowanie! Chcesz jej pomóc? NAPISZ PRZEPIS NA COŚ, CO MOŻE ZJEŚĆ NASZA MAŁA KSIĘŻNICZKA! Za przepis przydzielone zostanie od 1 do 5 procent na rzecz Darka ORAZ 25 punktów do każdej umiejętności (w końcu Hanka jest w JEGO zamku i zajmuje się JEGO końmi). Przepis ma być prosty i autorski. Nie kombinujcie tutaj z jakimś wykwintnym deserem. Mogą być nawet tosty zrobione z nietypowego składnika]
ku chwale waszej randki! od Haneczki macie uściski i ciemne koniki z czerwonymi wstążkami ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!