Drogi pamiętniczku,
Był to dla mnie wyjątkowy dzień. Wyprowadziłem się z rodzinnej wsi i postawiłem pierwsze kroki po tym niebezpiecznym świecie samemu. Strasznie się zastanawiam, co przyszłość będzie za sobą niosła. Staram się jednak zachować przy tym zdrową głowę. Liczyć na najlepsze, spodziewać się najgorszego. Trochę mnie przytłaczają nowe sytuacje, ale co to za życie bez zmian. [...]
Po wyjeździe z Herty udało mi się sprzedać ubrania jedynie kilku chłopom. Było to jednak zdecydowanie za mało, więc zacząłem się rozglądać na mapie za jakimkolwiek miastem. Przystań się najbardziej rzuciła moim oczom. Podobno jest tam dużo kupców, więc nie powinno być trudno o sprzedaż towaru. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Zacząłem się kierować w jej stronę. Pierwszą „przeszkodą” był Las Szkarłatnych. Miejsce podobno groźne, w które nikt się nie raczej zagłębia. Niebezpiecznie jednak teoretycznie jest wszędzie. Może to słaba wymówka, ale i tak to zrobiłem. Ku mojemu zdziwieniu - na swojej drodze napotkałem jakąś żywą duszę, która niekoniecznie była strasznym potworem. Był to zwykły basior. Zwał się “Reint”. Coś mi w nim śmierdziało, ale nie chciałem wyciągać przedwcześnie wniosków. Biła od niego aura charyzmy i gracji. Wypowiadał się w pewien dość charakterystyczny sposób. Byłem bardziej niż pewny, że ma za sobą szlachecki rodowód.
— A Ty? Jak ciebie nazywają? — zadał dość klasyczne pytanie.
— Ach, tak… Bastian jestem. Nasłuchałem się jednak wielu przekręceń, czy wyzwisk, więc w sumie, mów jak chcesz — odparłem z dystansem, lekko się przy tym uśmiechając.
— Cóż Cię sprowadza w takie odległe i niebezpieczne tereny? — rzekł nadto wysublimowanym tonem prześmiewczo. Zastanawiałem się, czy być z nim szczerym. Nie miałem jednak wiele do ukrycia. Nie pomijając jeszcze faktu, że wóz z materiałami mówi sam za siebie.
— Idę pokonać smoka i pysznić się potem, jaki jestem wszechmocny i waleczny. Nie no, tak szczerze… Zmierzam do Przystani, by sprzedać swoje towary. Jest to dobre miejsce do handlowania, nie jest też wcale tak daleko. — Pierwsze zdanie powiedział zdecydowanie w sarkazmie. Śmieszy go całe to zjawisko, tych najlepszych i cudownych bohaterów. W późniejszej części wypowiedzi był już dosłowny. Na koniec - parsknął śmiechem.
— Odbijam piłeczkę, a jak wygląda u Ciebie sprawa Reint?
— Zmierzam do Warowni Przylądkowej, potrzebuję spokoju. — Wyminął temat, chyba. Nie chciałem jednak wyjść na wścibskiego, więc odpuściłem sobie drążenie tematu. Na znak zrozumienia - przytaknąłem głową.
— Nie wiem jak z Tobą, ale ja już się zatrzymam. Droga po ciemku nie brzmi obiecująco. Możesz ze mną zostać, albo iść dalej. Twój wybór — oznajmiłem, stawiając go w dylemacie.
— Jakbym miał inny wybór, chłopcze — powiedział krótko, sugerując, że zostaje. Parsknął śmiechem.
Zszedłem z mojego wierzchowca i rozwiązałem mu smycz. Gdy zjadłem swój prowiant, zająłem się zbieraniem opału. Reint, Reint zajął się… czymkolwiek miał się zająć. On swoje, ja swoje. Skończywszy przygotowania do nocy, usiedliśmy przy ognisku. Ciemność powoli wypełniała las, a my się do niej przygotowywaliśmy. Basior pozbierał opał na ognisko, a ja rozłożyłem swoje rzeczy i nakarmiłem konia. Kiedy już wszystko było przygotowane, oboje usiedliśmy przy ognisku. Chwilę milczeliśmy, bo każdy zajmował się swoim.
— Wiesz, że kłamać szlachcicowi przy pierwszym spotkaniu nie przystoi? — spytałem w trakcie haftowania. Popatrzyłem na niego przenikliwym wzrokiem, choć mogło to wyglądać dość śmiesznie. Nie byłem pewny, czy kłamie. Chciałem tylko sprawdzić jego reakcję.
Hastat?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!