14 lutego 2021

Od Aoki do Mastrus

  Pięknym uczuciem jest obudzić się o takiej porze, o której się chce. Od kiedy mieszkałam sama, mogłam sobie na to pozwolić i cały dzień robić tylko to, czego ja chcę. W końcu, w końcu się doczekałam, że decyduję sama o sobie! Czasem myślę, że za późno to zrobiłam, ale niczego nie żałuję.
  Wstałam układając pościel w gotowości na wieczór, ewentualnie moje wczesne zmęczenie, a następnie poszłam zajrzeć za zestawem pierwszej pomocy. Ostatnio tak rzadko go używam, że trzymane tam leki prędzej się psują, niż jestem w stanie ich użyć. Niestety, przechowywanie surowych ziół często mija się z celem, bo też po pewnym czasie tracą właściwości. Tak jest i dzisiaj – musiałam pozbyć się kilku butelek ziół wspomagających pracę serca i części tych na wspomaganie gojenia ran.     Ale najpierw coś zjeść. Zaczęłam od rozpalenia w piecu, którego używałam do gotowania. Po wczorajszym ogniu pozostał jedynie popiół, który na szybko wygrzebałam, a na jego miejscu położyłam świeże drewno. Tyle wystarczy na całe śniadanie i ogrzanie domu po zimnej nocy. Następnie, zaraz po rozpaleniu, wstawiłam wodę, by ją zagrzać – będzie na herbatę i do mycia się. Można i w zimnej, ale w ciepłej jest mi dużo lepiej. Następnie chwyciłam jeszcze dosyć świeże bułeczki, wczoraj wieczorem pieczone i nadziewane makiem, który uwielbiałam. Do tego trochę miodu i po zjedzeniu mogłam zabierać się do pracy. Zapisałam sobie czego potrzebuję, chwyciłam koszyk wiklinowy oraz podstawowe opatrunki, a w końcu ruszyłam do lasu.
  Wyprawa wydawała mi się być odrobinę bardziej wymagająca, gdyż interesujące mnie owoce krzewów często były powyjadane przez inne zwierzęta. Zima, co poradzić, że im też chce się jeść. Muszę chyba zachować kilka owoców i spróbować na wiosnę posadzić coś pod domem. Dochodząc do jednego z krzewów tak zrobiłam biorąc odpowiedni zapas. Powinno wystarczyć. Podobnie zrobiłam z pozostałymi biorąc je w takiej ilości, by bez problemu móc wyhodować kilka takich roślinek pod domem. Powinno wyrosnąć, nie? W każdym razie, jakoś dam radę. Chyba, że tylko ze świeżych owoców i nasion się uda. Przekonam się później, w bibliotece lub na własnym doświadczeniu. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk, którego się nie spodziewałam. Ktoś jeszcze tu był? Nie znając intencji tego kogoś schowałam się i tylko zaglądałam ostrożnie. Kto to jest, czego chce? A może to ja jestem za daleko i powinnam czym prędzej uciekać? Dopiero gdy zauważyłam istotę tu się zbliżającą, trochę się uspokoiłam – osoba tu będąca raczej mi nie zagrozi. Był to ktoś ranny w formie dwunożnej – przynajmniej nie sprawi mi to problemu, gdy dojdzie do spotkania, a dojść musiało. Mam pozwolić sobie na zostawianie rannych? Wątpliwości rozwiane zostały przy upadku nieznajomej istoty. Jeszcze się rozejrzałam dla pewności i podeszłam.
- Nic ci nie jest?
Odpowiedzi nie dostałam, bo była stłumiona syknięciami z bólu. Błyskawicznie zaczęłam oglądać obrażenia, najpewniej po czyimś ataku, tylko czyim? Podejrzewam, że walka musiała być zacięta. Szybko wyciągnęłam zestaw opatrunków kontynuując oględziny obrażeń. Niektóre z nich były dość głębokie, wręcz kwalifikujące się do szycia. Niestety, przygotowana byłam najwyżej na rany powierzchowne, ale i tak przeprowadzanie bardziej zaawansowanych zabiegów wymagało sprzętu oraz lepszych warunków, niż las. Pozostało mi zabezpieczenie wszystkiego tak, jak jest i szybkie zabranie jej do domu.
Plany zmieniły się bardzo szybko po nawet niepełnym opatrzeniu, ledwo udało mi się opanować najgorsze z krwawień i nie do końca. Przeszkodą był ktoś, kto się bardzo szybko zbliżał, z białymi, jasno świecącymi oczami oraz o widocznym rozzłoszczeniu. Również miał widoczne rany, ale zdawał się nie reagować, nie widać było po nim bólu ani niczego, co by go ograniczało. Kim on musiał być?! W jasnych oczach było coś niepokojącego, obłęd, szał… Trudno mi to ocenić, ale to nie miało znaczenia. Leciał prosto na nas.
- Zostaw ją, nędzna istoto! – warknął donośnie. – Inaczej też oberwiesz!
Nie wydawało mi się, że kiedykolwiek będę musiała walczyć. Gdyby można było uciec, zrobiłabym to natychmiast. Moje umiejętności bitewne są bardzo małe i wątpię, by były wystarczające do konfrontacji z kimś tak silnym. Nie miałam broni ani zdolności, jedyne, co mogło mnie uratować, to szczęście. Opcją ostateczną byłoby użycie mocy z nadzieją, że pomoże. Chociaż, może niekoniecznie ostateczną, a wręcz jedyną?
Rzucił się na mnie próbując dobrać się do szyi, ale aż taka rozkojarzona nie byłam. Rozumiejąc konsekwencje przerwania któregokolwiek z naczyń krwionośnych na niej osłoniłam się i odrzuciłam opętańca w bok. Oszołomiony przez chwilę opętaniec podniósł się i z nadwilczą siłą uderzył mnie w klatkę piersiową. Co ciekawe, nie poczułam bólu. Dotknęłam się tam, ale wszystko się trzymało, co znaczy, że żebra są raczej całe. Znajomość książek nie pozwalała mi na wiele, bo teoria nie wystarcza. Operowałam uderzeniami kalkowanymi z dzieł pisanych o tematyce bitewnej, dzięki czemu jeszcze nic mi się złego nie stało. Ot, tylko kilkanaście zadrapań, wieczorem dadzą o sobie znać siniaki. Kolejny raz zaszarżował na mnie, spróbowałam go uniknąć. Tym razem nie wyszło, dostałam bardzo mocno w brzuch. Od tak mocnego uderzenia aż się ugięłam i skuliłam na ziemi sycząc z bólu. Przeciwnik chwilę popatrzył, następnie się podniósł i pyskiem ponownie sięgnął do jednego z najwrażliwszych punktów ciała dwunogiego. Z całej siły go odepchnęłam, aż o kilkanaście… centymetrów.
   - Zaraz cię… ZNISZCZĘ! – wydarł się po cofnięciu samodzielnym o około metr.
Zerknęłam na ranną dziewczynę upewniając się, że nic jej nie grozi. Póki co jedynym zagrożeniem dla niej były hipotermia i posocznica, ale teraz z tym nic nie zrobię. Zostaje mi walczyć do końca. Tym razem rzucił się na mnie i powalił mnie na ziemię, stąd zdecydowałam się na wykorzystanie światła widzialnego o barwie jasnożółtej. Celowałam prosto w oczy i aż mnie to zabolało w oczy, ale on nie reagował. Zupełnie jakby nie miał wzroku albo był na to odporny. Źle wycelowałam? Nie miałam dużo czasu, powoli traciłam siły, a on pazurami szarpnął wszerz mojej ręki. Mimo przeszywającego bólu spróbowałam drugi raz. Tym razem wydarł się głośno z cierpienia, ale błysku nie było widać. Zacisnęłam mocno zęby podejmując ostatnią próbę unieszkodliwienia napastnika. Całą mocą wypromieniowałam światłem w jego twarz licząc, że odejdzie. Krzyki cierpienia powtórzyły się, a ja poczułam na policzku ciepło. Prawda, walka była ciężka i męcząca, ale nie miałam czasu na odpoczynek.
   - Przestań, diable! AAA! – jeszcze zdążył wydać z siebie ostatnie tchnienie zanim opadł bezwładnie obok z cichym… pyknięciem? Chrupnięciem? Trudno było powiedzieć co to było, czy łamanie się kości, czy coś innego. Przeturlałam się z dala od niego obawiając się, że tylko udaje. Jednak nie żył.
Na ziemi spędziłam ze dwie minuty przed wstaniem. Czułam wtedy lekki dość ból, dlatego muszę się spieszyć zanim poczuję to, co naprawdę się stało. Jeszcze obejrzałam ciało zmarłego już napastnika – miał wypaloną twarz, gałki oczne rozlane i stężałe na sierści pokrywającej pysk. Z jego nosa uciekała para wodna. Ale jak to? Przecież miałam go oślepić, a nie… Czyżbym użyła nie tego promieniowania? Spróbowałam ponownie tworząc szybko śnieżkę, kładąc na jego ciele i celując w kulkę tymi samymi promieniami o lekko zmniejszonej mocy. Ciepło na twarzy się powtórzyło, a śnieżka zaczęła się topić niczym położona obok ogniska. Światła przy tym nie było, ani trochę. Czyli pomyliłam długość fali doprowadzając go do śmierci. Widok był to co najmniej straszny.
Wróciłam do rannej i kontynuowałam opatrywanie. Przez czas poświęcony walce musiałam jeszcze bardziej się pośpieszyć, by rany nadawały się jeszcze do szycia, a bakterie nie zdążyły rozpocząć ostatecznego rozwiązania kwestii życia tej kobiety.
   - Już się tobą zajmę – powiedziałam cicho wymuszając uśmiech, do którego nie miałam powodu.
Zwyczajnie chciałam, by poczuła się pewniej i nie traciła nadziei na powrót do zdrowia. Podniosłam ją i ułożyłam na plecach mimo lekkiego protestu z jej strony, złapałam za koszyk i skierowałam się do domu ostatni raz spoglądając na zabitą przeze mnie istotę. Nie, dumna z tego nie byłam, a nawet dziwnie się czułam z poczynieniem takiego okrucieństwa. Cieszyłam się tylko, że wyszłam z tego cało.
- Dokąd mnie… niesiesz?
- Do domu. Tam się tobą należycie zajmę.
Odpowiedziało mi ciche burknięcie niezadowolenia, ale nie stawiała oporu.
   Po przybyciu do domu natychmiast położyłam ją na stole zabiegowym w odpowiednim pokoju. Ten pokój to była moja sala zabiegowa - urządzona dosyć surowo, ale funkcjonalnie, nawet z kilkoma świecznikami z zamontowanym szkłem powiększającym, które doświetlały pole operacyjne. Nie podejmowałam się wprawdzie niczego bardziej zaawansowanego niż wyjmowanie grotów połamanych strzał z brzucha czy klatki piersiowej, ale to tylko dlatego, że przy zabiegach sama byłam wszystkim. Anestezjologiem, instrumentariuszką, chirurgiem, pomocą chirurga, salową i innymi. Musiałam wszystko znać i umieć wykorzystać bez względu na ulubione zabiegi i czynności. Był też pokój dla pacjentów, gdzie mogli dochodzić do zdrowia po zabiegach. Nawet pomyślałam, by chorzy mieli własną łazienkę, aby nikt, w tym ja, nie krępował się umyć.
   Wróciłam do czynności związanych z zabezpieczaniem ran, przyszedł czas na szycie. Jako, że od powstania obrażeń minęło sporo czasu, musiałam najpierw solidnie oczyścić rany. I tak nie mogłam przystąpić do planowanego szycia, bo rany były za stare. Pomniejsze i nowsze rozcięcia zszyłam, ale pozostałe musiały poczekać. Zgodnie ze sztuką zabezpieczyłam rany i przygotowałam antybiotyk, którego wprawdzie nie chciałam używać, ale zagrożenia posocznicą zignorować nie mogę. Do tamtych zajrzę jutro, mam nadzieję, że wystarczy tylko odświeżyć rany przed zszyciem. Szybko zmierzyłam temperaturę, a gdy było po wszystkim, przeniosłam ranną na łóżko w pokoju dla chorych przy okazji biorąc kartkę papieru i pióro z kałamarzem. Chciałam zapisać na niej wszelkie wykonane zabiegi, diagnozy, podane lekarstwa. Zaczęłam zapełniać ją, ale brakowało mi jej imienia. W ogóle odezwałam się do niej dzisiaj? Nie pamiętam…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits