11 stycznia 2021

Od Nilvy do Karo

    Dzień nie był szczególnie interesujący. Raport został złożony o godzinie osiemnastej trzydzieści. Mogła poczuć się wolna. Strażnicy powiedzieli jej wprost: masz dwie godziny dla siebie. O dwudziestej zero zero masz się zjawić w hangarze. Zrobimy ci wtedy kolację. O dwudziestej pierwszej masz ciszę nocną i nie możesz wychodzić już na zewnątrz. Do łóżka musisz się udać do godziny dwudziestej drugiej, abyś na piątą rano była zwarta i gotowa do działania. Jeżeli zaczepi cię jakiś klient, udawaj, że nie wiesz o co chodzi. Pracujesz o stałych porach. Jeżeli będą wobec ciebie nachalni, wzywasz nas za pomocą runy na nadgarstku. Podajesz lokalizację w postaci tabelki omówionej już wcześniej. W razie czego usprawiedliwiasz się, że jest to twoja odznaka. Zjawimy się do dwudziestu minut w zależności od sektora, więc dla twojego bezpieczeństwa - nie oddalaj się.
   I nie mów nic o szefie!
   A ona pokornie skinęła głową. Bo co innego mogła zrobić? Nie należało sprzeciwiać się woli De Volty, nawet, jeżeli przekazywał swoje słowa nieosobiście. Nilva ceniła sobie towarzystwo dwójki mężczyzn, bo dzięki nim niejednokrotnie przekonała się, jak bardzo niebezpieczne mogą być dzielnice miasta. Chociaż nie dilowała narkotykami to często się tak czuła - wystarczyło jedno, mało przychylne spojrzenie na jej osobę, aby poczuła ciarki wstydu przechodzące jej przez zwiotczały kręgosłup. Uśmiechała się głupkowato, próbując przekonać samą siebie, że wszystko jest w porządku, a ty nie robisz nic nielegalnego.
   Kłamstwo. Posiadanie substancji narkotycznych nie jest oficjalnie zalegalizowane przez szlachetny ród miłościwie panujących im Riversów... Ha tfu! Na samą myśl o wbitej za szczeniaka formułce do głowy zebrało jej się na wymioty. Anarchistyczne poglądy przejęły górę nad dobrymi manierami, a buzująca w niej wściekłość trawiła waderę od środka. Kopnęła leżący w pobliżu kamień, wpatrując się beznamiętnie, ja ten toczy się w dal, uderzając wreszcie w słup postawiony na środku drogi z przyczepionymi tabliczkami informacyjnymi. Wskazywały kierunki i odległości do najbliższych miast. Do Rivangoth nie dało się odczytać odległości ze względu na zamazane cyfry przez jakiegoś wandala. A szkoda, bo chętnie dowiedziałaby się, ile ma kilometrów do zamczyska. Serce wciąż goniło skrycie za stolicą, bo chociaż ta przepełniona była motłochem szlacheckim oraz królewskim, za którymi nie przepadała, marzyło jej się spotkać ponownie ludzi, którzy podnieśli ją na nogi. I zobaczyć twarz De Volty wypełnioną uśmiechem, z którego wydobywałby się cichy, spokojny ton: "Jestem z ciebie zadowolony".
   Bo on nigdy nie używał słowa "dumny". Nie byli w relacji ojciec-córka, chociaż ta go tak traktowała. W jego oczach widać było chłód i odnosiło się wrażenie, że jeżeli za bardzo będzie mu się przyglądać, dostanie ataku histerycznego śmiechu. Ponoć niejednego doprowadził już do czystego szaleństwa, ale ile było w tym prawdy?
   Nim zdołała się zastanowić, zdała sobie sprawę, że minęło już pół godziny od wyjścia. Zegarek na ręce wskazywał jej godzinę osiemnastką trzydzieści. Niewiele czasu już pozostało do przemieszczenia się i wypicia ewentualnie jakiegoś trunku lub załatwienia sobie kolejnej porcji towaru. De Volta nie dawał jej zbyt dużo. Uważał, że to niezdrowe. I było, owszem. Ale ona tego potrzebowała. Tak samo, jak potrzebowała towarzystwa kogoś z zewnątrz, bo inaczej zwariuje sama ze sobą.
    A najlepiej towarzystwo odnaleźć w przydrożnej karczmie pod nazwą "Dzwon". Historia jej była długa i właściciel często zanudzał każdego przypadkowego przechodnia informacją na temat tego, jak to kiedyś Alardunai ufundowali gigantyczny metalowy przedmiot miastu, a ten potem dokonał ogromnych zniszczeń dzięki pewnemu sabotażyście. Opowiadał to ze szczegółami, a w dodatku miał tendencję do jąkania się. Gdy z kolei ktoś mu przerwał, zaczynał od początku. Koniec końców należało często pozostać tam na dwie godziny, aby usłyszeć w końcu pełną wersję wydarzeń. Nieliczni przy tym wytrwali. Po wejściu do budynku pozostawiła na wieszaku swoją kurtę i zasiadła za stołem. Obok niej, poza młodym chłopakiem z herbem pewnego rodu szlacheckiego, nie było nikogo. Widząc oznaczenie Hajre, poczuła mdłości.

Karo? Ha tfu na szlachte! Zrób coś z tym Herbeeem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits