Moje ukochane stworzenia, chciały wyjść, jednakże nie mogłam im na to pozwolić. To nie był odpowiedni czas. Dlatego też w odpowiednim wymarłym już języku, cicho powiedziałam im jaka jest sytuacja. Mogłam też je wypuścić, ale nie chciałam żadnej walki, ani by przywódcy nie uznali mnie za oszusta. Gdyż to nie jest moja rola. Mój dar albo i przekleństwo jest prawdą i się spełnia. Chciałam ostrzec, by nie wychodzili dziś z zamku i domów. Przynajmniej udało mi się namówić niektórych ludzi, by zostali. Jednakże nie wiem, czy aby na pewno wszyscy się usłuchają.
Dziś wystąpi pierwszy omen. Pierwsze ostrzeżenie. Ja im nie zapobiegam, przeżywam i je słucham. Bogowie sami postąpią, jak zechcą, ją jedynie ostrzegam, a ci, którzy się nie słuchają, mogą pożegnać z życiem. To nie jest kara z mojej strony, choć tak nie raz zwalają i rzucają we mnie, czym mają pod ręka. Jednakże, gdy moja krew jest zabarwiona prawie na czarno, uciekają w popłochu. Przynajmniej mam spokój.
Moje drogie stworzenia, były niespokojne. Gdyż im bliżej pierwszej wiadomości, tym bardziej chcą mnie chronić i być blisko. Są jak dzieci, które się boją. Staram się je chronić, mimo iż niektórzy myślą, że mogą ich zabić, to nie jest wykonalne. Ich szczątki są ukrywane, dlatego też będą się odradzać, za każdym razem. Uczą się na swoich błędach, ale także mogą powoli przejrzeć przeciwników.
- Zabierzcie ludzi z dworu. Nim spotka ich nieszczęście. - rzekłam, gdy mnie prowadzili gdzieś. Nie wiem, czy potraktują moje słowa jako przestroga, czy jednak je zignorują. Przekonają się już niebawem, że ich strata, jeśli utracą swych pobratymców. To nic dla mnie nie znaczy, ich sprawa, co zrobią. Ja jedynie chcę skończyć swoje i iść w dalszą wędrówkę. Spełnić marzenie i decyzję utraconych.
Sala obrad miała okno. Gdy mogłam swobodnie się poruszać. Podeszłam do okna, by spojrzeć, co znajduje się za nim. Każde okno i ich widoki są zupełnie inne, mają inne uczucia. Inaczej też można spojrzeć na przestrzeń.
- Pogoda się zepsuje. Uważajcie na swych towarzyszy, gdyż omen się pokaże. - rzekłam, nie patrząc na nich. Nie poruszyłam się nawet o milimetr, gdy usłyszałam za sobą kroki. Zapewne niezadowolenie było pisane na ich twarzach i pogarda. To takie codzienne, nie miałam potrzeby, by patrzeć. Jednakże też wiedziałam, że nie mogą nic mi zrobić. Nawet jeśli mnie dotkną, cóż moja straż też się pokaże i już im nie będzie do śmiechu. Czyżby wszczęcie walki było czymś, co chcieli. Plus surowa kara od władcy. To zwyczajnie mnie bawiło, o ile wewnętrzna zabawa jest czymś szczerym. Odetchnęłam i poczułam nieprzyjemne poczucie, które mówiło, że nadchodzi. Odsunęłam się od okna i cofnęłam, by nie być koło nich.
Zjawili się goście honorowi, weszli z obstawą. Dwóch braci, którzy walczą o jeden tron i o zabicie tego drugiego. Skłoniłam się na swój sposób, który zwykle robiłam.
- Jaka jest twa przepowiednia. - Odezwał się Tytan. Jego osoba na tronie, postawa, było wiadome, że obawia się brata. Ten drugi tylko czeka, aż zada cios.
- Gdy wy walczycie między sobą o tron, który należy się do nikogo. - rzekłam pierwsze zdanie. Chyba moje słowa były zbyt oczywiste. Gdyż oberwało mi się od straż za to. Tuż po pierwszym ciosie, zjawiły się stworzenia, które odepchnęły straże. Podniosłam się za ich pomocą. Powiedziałam im parę słów, jednakże zostały ze mną.
- Radze wam byście nie podnosili na mnie ręki, chyba że wasze ręce mają zostać odebrane. - moje słowa zostały skierowane do straży, po czym spojrzałam na władców. - Zjawiłam się was ostrzec, nie po to, by zostać zabita przez słowa, które są prawdą. Wysłuchajcie mych słów, zanim będzie za późno. - mój głos był znacznie twardszy i głośniejszy. By wiedzieli, że nie jestem tu po to, by walczyć.
Skierowałam swe oczy na okno, po czym wyprostowałam i spojrzałam na obu władców.
- Pierwszy omen. Pierwsze ostrzeżenie. Jest nim deszcz. Nie jest on zwyczajny, mimo iż krwawe deszcze pojawiają się rzadko. W deszczu krwi występują jaja, które przekazują swą przestrogę. - rzekłam. Ma dłoń, skierowała, się do władców. - Wasza dwójka mimo sporów i walk, nie może odziedziczyć tronu. Gdy zrobicie to siłą wasze królestwo, was dom spłynie krwią niewinnych. - przerwałam. Moja dłoń skierowała się na okno. To, co się za nim kryje. - Jesteście w niebezpieczeństwie. Wasza przyszłość oraz to, co się wydarzy między wami, może przeważyć szale. To jednak nie koniec. - rzekłam i zaczęłam kaszleć. Krew, znajdowała się na mej dłoni. Jednakże nie przerwałam. Zrobiłam krok do przodu. - Pojawi się wędrowca, pojawią się próby, by przeważyć albo obniżyć szale. Wasze życie jest w wielkim niebezpieczeństwie. - wyplułam jeszcze więcej krwi. - On się zjawi. Strzeżcie się go. On... - nie dokończyłam, gdyż moja przytomność została utracona.
Poczułam znajome ramiona, moje stworzenia mnie trzymały.
***
Odzyskałam przytomność, będąc w nieznanym mi pokoju. Podniosłam się, moje stworzenia zniknęły, ale miałam z nimi kontakt. Powiedziały, co się wydarzyło. Gdy zjawiła się jakiś służka, ja stałam przy oknie. Miałam wziąć kąpiel i się przebrać, jednakże uparłam się, by zrobić to sama. Nie potrzebowałam żadnej pomocy. Używanie daru wieszczki jest bardzo trudne i wyczerpujące. Wyczyściłam się, choć przez moment zastygłam. Miałam wrażenie, że moja córeczka jest tu ze mną, jednakże to niemożliwe. Nawet jeśli wiedziałam, tkwiłam tak przez dłuższa chwile. Głos służki mnie obudził. Wyszłam z wanienki, po czym zmieniłam dane mi szatę, na te które ja noszę. Przynajmniej jakaś nowa odmiana. Wyszłam, by spotkać się ze służką, która się mną zajmowała. Ukłoniłam się i odsunęłam kawałek. Wolę się nie zbliżać do nikogo, nie potrzebuje kolejnej wizji. Będąc nieprzytomną, pamiętam, jakie mogą być próby i klęski, oraz co się stanie, jakie czekają na nich przyszłości. Większość z nich była zła.
Nigdy nie mogłam, zrozumieć czemu walczą, nie mogą się połączyć i rządzić razem. Rozmawiać i znajdować wspólny język w końcu i tak ich dzieci przejmą władzę. Chociaż w tak zepsutym środowisku, aż szkoda mi tych dzieci, które mają się urodzić.
Wraz ze służką, ruszyłam w wyznaczone miejsce. Stanęłam i odwróciłam się, poczułam odór śmierci.
- Czy ktoś zginął? - spytałam, kobiety przed sobą. Chyba nie chciała nic mówić, ale w końcu powiedziała.
- Gdy straciłaś przytomność i zostałaś położona w pokoju. Przyszli strażnicy i służki, które oskarżyły cię o czary. Byli we krwi oraz jakby coś ich opętało. Niektórzy są w ciężkim stanie, za to reszta umarła. - rzekła, gdy ją dogoniłam. Słuchałam uważnie oraz ciekawiło mnie też to, czy będę mogła zbadać ciała. Ukłoniła się i poszła.
Weszłam do pomieszczenia i zobaczyłam zdenerwowanie. Tak naprawdę prawie nikt nie zwrócił na mnie uwagi, byli za bardzo zajęci. Przeszła do ściany, chcąc zobaczyć, co się wydarzyło. Za oknem były kałuże. Wypuściłam kilka stworzeń, by się najadły. To idealny posiłek dla nich. Obserwowałam ich. Jednakże wejście nagłe do środka, odwróciło moją uwagę od okna, w kierunku drzwi. Kolejne nosze, przechyliłam głowę i wysłałam wiadomość do wypuszczonych stworzeń.
Podeszłam do ciała i kucnęłam przy nim. Mężczyzna był nieprzytomny, choć był aktywny. ~Czyli to jednak robale. - pomyślałam. Poczułam dotyk dłoni ofiary i słowa. Których nie chciałam słyszeć. Gdy się odsunęłam, plecami spotkałam się z kimś. Odsunęłam się tak szybko, jak to możliwe, nie potrzebowałam kolejnej dawki wizji. Usłyszałam jednak oschłe prychnięcie, osobnik, który mnie wyminął był to Możan jeden z tych, którzy walczą o tron.
Odsunęłam jak najdalej od innych, chociaż mogłam, ich wyleczyć, ale tego nie zrobiłam. Nic z tego nie dostanę, a nie jestem dobrym i bezinteresownym samarytaninem. Poczekałam, aż będą chcieli rozmawiać.
Gdy tak przyglądałam się ofiarom, niektórych warto by było od razu spalić, a inni byli warci ratunku. Zaczepiłam jakiegoś podchodzącego strażnika. Zabrałam głos, ale poszedł dalej, ignorując mnie. Westchnęłam tylko, po czym zdecydowałam się wymknąć, wolę chyba przesiadywać na dworze. Gdy tylko udało mi się wypuścić mały płomień, by podpalić jedno z ciał, wymknęłam się i jak tylko udało mi się wydostać na świeże powietrze. Odetchnęłam świeżym powietrzem. Zdecydowałam się na spacer, skoro i tak są zajęci. Ja przecież nie mam dokąd uciec. Przysiadłam na pobliskim zerwanym drzewie i zerkałam, co się dzieje. Dziwna aura otaczała zamek. Nie chciałam w nim przebywać. Wole po prostu się ulotnić, jednakże nie było trudno dostrzec ogon.
- Kazali ci mnie pilnować. - rzuciłam i spojrzałam w tamtym kierunku. To była jakaś gwardzistka. Wzruszyłam ramionami, po czym dodałam. - Nie wrócę tam, chyba że pozbędą się tych ciał. Za bardzo cuchnie tak złą energią. - zeszłam. Po czym zostałam pociągnięta przez jakąś małą dziewczynkę.
- No witaj. Co tu robisz? - zapytałam, kucając. Taka drobna, ale za to nawet mimo łez starała się powiedzieć, co się stało.
- Pomóż mojemu bratu. Moja mama stara się mu pomóc, ale ty możesz go uleczyć. - powiedziała odważnie, chociaż poszczególne łzy spływały po jej twarzy.
- Już, już moje drogie. Nie płacz. Chodźmy, prowadź. - rzekłam i spojrzałam na gwardzistę za mną, by ta też się ruszyła. Droga nie zajęła długo, domek był nieopodal. Krew w kałużach powoli znikała, wsiąkała w ziemię. Jednakże wciąż się utrzymywała. Wezwałam swoje stworzenia, które się tym zajmą, oczywiście, jeśli są głodne. Nie zmuszę ich. Doprowadziła nas, chociaż spojrzała na osobnika za mną. Tylko pogłaskałam po głowie dziecko i weszłam do środka domostwa. Brat oraz syn leżał. Był nieprzytomny, ale też jakby żywy i jednocześnie walczył z bakteriami.
- Wyjdź z matką z domu, zajmę się twoim bratem. Pobędziesz z moją towarzyszką. "Towarzyszka" nie była zadowolona, ale gdy dałam jej dziecko, nie mogła odmówić. Wyprosiłam je. Ułożyłam dłoń na klatce piersiowej chłopca, po czym moja dłoń powoli zaczął pojawiać się niebieski ogień. Rozpowszechniał się po całym ciele chłopca, dokładnie mogłam wychłodzić bakterie i powoli dokładnie uzdrowić go. Trwało to chwilę. Gdy się chłopiec obudził, pierwsze co zrobił, to mnie przytulał. Uśmiechnęłam się lekko i wzięłam go na ręce, by wyjść z domu i oddać go matce. Kobieta płakała, że szczęścia. Obie mi cały czas dziękowały i podarowały pieniądze i posiłek. Przyjęłam je. Wróciły do domu, a ja dałam część posiłku, który dostałam "towarzyszowi", powoli jadłam swoją część i kierowałam się z powrotem do zamku. Przeszłabym i podziwiałabym ogród, może tu mają jakiś.
Możliwe. W drodze napotkaliśmy na resztę straży, która była już wyczerpana. Wzruszyłam ramionami i zajęłam się znalezieniem jakiegoś przyjaznego środowiska. Może uda mi się stworzyć jakichś nowy ogień. Zresztą i tak nie widziała, jak go uzdrowiłam, ale to zrobiłam. Kucnęłam na chwilę, zatrzymując tym samym wszystkich. Chciałam chwili. Chciałam pomyśleć.
Zawsze mogą mnie zaciągnąć przecież. Westchnęłam. Jednakże wstałam, gdy mnie poganiali, wróciłam wraz z nimi do zamku, ale tym razem znaleźliśmy się w zupełnie innym pomieszczeniu.
Moje drogie stworzenia, były niespokojne. Gdyż im bliżej pierwszej wiadomości, tym bardziej chcą mnie chronić i być blisko. Są jak dzieci, które się boją. Staram się je chronić, mimo iż niektórzy myślą, że mogą ich zabić, to nie jest wykonalne. Ich szczątki są ukrywane, dlatego też będą się odradzać, za każdym razem. Uczą się na swoich błędach, ale także mogą powoli przejrzeć przeciwników.
- Zabierzcie ludzi z dworu. Nim spotka ich nieszczęście. - rzekłam, gdy mnie prowadzili gdzieś. Nie wiem, czy potraktują moje słowa jako przestroga, czy jednak je zignorują. Przekonają się już niebawem, że ich strata, jeśli utracą swych pobratymców. To nic dla mnie nie znaczy, ich sprawa, co zrobią. Ja jedynie chcę skończyć swoje i iść w dalszą wędrówkę. Spełnić marzenie i decyzję utraconych.
Sala obrad miała okno. Gdy mogłam swobodnie się poruszać. Podeszłam do okna, by spojrzeć, co znajduje się za nim. Każde okno i ich widoki są zupełnie inne, mają inne uczucia. Inaczej też można spojrzeć na przestrzeń.
- Pogoda się zepsuje. Uważajcie na swych towarzyszy, gdyż omen się pokaże. - rzekłam, nie patrząc na nich. Nie poruszyłam się nawet o milimetr, gdy usłyszałam za sobą kroki. Zapewne niezadowolenie było pisane na ich twarzach i pogarda. To takie codzienne, nie miałam potrzeby, by patrzeć. Jednakże też wiedziałam, że nie mogą nic mi zrobić. Nawet jeśli mnie dotkną, cóż moja straż też się pokaże i już im nie będzie do śmiechu. Czyżby wszczęcie walki było czymś, co chcieli. Plus surowa kara od władcy. To zwyczajnie mnie bawiło, o ile wewnętrzna zabawa jest czymś szczerym. Odetchnęłam i poczułam nieprzyjemne poczucie, które mówiło, że nadchodzi. Odsunęłam się od okna i cofnęłam, by nie być koło nich.
Zjawili się goście honorowi, weszli z obstawą. Dwóch braci, którzy walczą o jeden tron i o zabicie tego drugiego. Skłoniłam się na swój sposób, który zwykle robiłam.
- Jaka jest twa przepowiednia. - Odezwał się Tytan. Jego osoba na tronie, postawa, było wiadome, że obawia się brata. Ten drugi tylko czeka, aż zada cios.
- Gdy wy walczycie między sobą o tron, który należy się do nikogo. - rzekłam pierwsze zdanie. Chyba moje słowa były zbyt oczywiste. Gdyż oberwało mi się od straż za to. Tuż po pierwszym ciosie, zjawiły się stworzenia, które odepchnęły straże. Podniosłam się za ich pomocą. Powiedziałam im parę słów, jednakże zostały ze mną.
- Radze wam byście nie podnosili na mnie ręki, chyba że wasze ręce mają zostać odebrane. - moje słowa zostały skierowane do straży, po czym spojrzałam na władców. - Zjawiłam się was ostrzec, nie po to, by zostać zabita przez słowa, które są prawdą. Wysłuchajcie mych słów, zanim będzie za późno. - mój głos był znacznie twardszy i głośniejszy. By wiedzieli, że nie jestem tu po to, by walczyć.
Skierowałam swe oczy na okno, po czym wyprostowałam i spojrzałam na obu władców.
- Pierwszy omen. Pierwsze ostrzeżenie. Jest nim deszcz. Nie jest on zwyczajny, mimo iż krwawe deszcze pojawiają się rzadko. W deszczu krwi występują jaja, które przekazują swą przestrogę. - rzekłam. Ma dłoń, skierowała, się do władców. - Wasza dwójka mimo sporów i walk, nie może odziedziczyć tronu. Gdy zrobicie to siłą wasze królestwo, was dom spłynie krwią niewinnych. - przerwałam. Moja dłoń skierowała się na okno. To, co się za nim kryje. - Jesteście w niebezpieczeństwie. Wasza przyszłość oraz to, co się wydarzy między wami, może przeważyć szale. To jednak nie koniec. - rzekłam i zaczęłam kaszleć. Krew, znajdowała się na mej dłoni. Jednakże nie przerwałam. Zrobiłam krok do przodu. - Pojawi się wędrowca, pojawią się próby, by przeważyć albo obniżyć szale. Wasze życie jest w wielkim niebezpieczeństwie. - wyplułam jeszcze więcej krwi. - On się zjawi. Strzeżcie się go. On... - nie dokończyłam, gdyż moja przytomność została utracona.
Poczułam znajome ramiona, moje stworzenia mnie trzymały.
***
Odzyskałam przytomność, będąc w nieznanym mi pokoju. Podniosłam się, moje stworzenia zniknęły, ale miałam z nimi kontakt. Powiedziały, co się wydarzyło. Gdy zjawiła się jakiś służka, ja stałam przy oknie. Miałam wziąć kąpiel i się przebrać, jednakże uparłam się, by zrobić to sama. Nie potrzebowałam żadnej pomocy. Używanie daru wieszczki jest bardzo trudne i wyczerpujące. Wyczyściłam się, choć przez moment zastygłam. Miałam wrażenie, że moja córeczka jest tu ze mną, jednakże to niemożliwe. Nawet jeśli wiedziałam, tkwiłam tak przez dłuższa chwile. Głos służki mnie obudził. Wyszłam z wanienki, po czym zmieniłam dane mi szatę, na te które ja noszę. Przynajmniej jakaś nowa odmiana. Wyszłam, by spotkać się ze służką, która się mną zajmowała. Ukłoniłam się i odsunęłam kawałek. Wolę się nie zbliżać do nikogo, nie potrzebuje kolejnej wizji. Będąc nieprzytomną, pamiętam, jakie mogą być próby i klęski, oraz co się stanie, jakie czekają na nich przyszłości. Większość z nich była zła.
Nigdy nie mogłam, zrozumieć czemu walczą, nie mogą się połączyć i rządzić razem. Rozmawiać i znajdować wspólny język w końcu i tak ich dzieci przejmą władzę. Chociaż w tak zepsutym środowisku, aż szkoda mi tych dzieci, które mają się urodzić.
Wraz ze służką, ruszyłam w wyznaczone miejsce. Stanęłam i odwróciłam się, poczułam odór śmierci.
- Czy ktoś zginął? - spytałam, kobiety przed sobą. Chyba nie chciała nic mówić, ale w końcu powiedziała.
- Gdy straciłaś przytomność i zostałaś położona w pokoju. Przyszli strażnicy i służki, które oskarżyły cię o czary. Byli we krwi oraz jakby coś ich opętało. Niektórzy są w ciężkim stanie, za to reszta umarła. - rzekła, gdy ją dogoniłam. Słuchałam uważnie oraz ciekawiło mnie też to, czy będę mogła zbadać ciała. Ukłoniła się i poszła.
Weszłam do pomieszczenia i zobaczyłam zdenerwowanie. Tak naprawdę prawie nikt nie zwrócił na mnie uwagi, byli za bardzo zajęci. Przeszła do ściany, chcąc zobaczyć, co się wydarzyło. Za oknem były kałuże. Wypuściłam kilka stworzeń, by się najadły. To idealny posiłek dla nich. Obserwowałam ich. Jednakże wejście nagłe do środka, odwróciło moją uwagę od okna, w kierunku drzwi. Kolejne nosze, przechyliłam głowę i wysłałam wiadomość do wypuszczonych stworzeń.
Podeszłam do ciała i kucnęłam przy nim. Mężczyzna był nieprzytomny, choć był aktywny. ~Czyli to jednak robale. - pomyślałam. Poczułam dotyk dłoni ofiary i słowa. Których nie chciałam słyszeć. Gdy się odsunęłam, plecami spotkałam się z kimś. Odsunęłam się tak szybko, jak to możliwe, nie potrzebowałam kolejnej dawki wizji. Usłyszałam jednak oschłe prychnięcie, osobnik, który mnie wyminął był to Możan jeden z tych, którzy walczą o tron.
Odsunęłam jak najdalej od innych, chociaż mogłam, ich wyleczyć, ale tego nie zrobiłam. Nic z tego nie dostanę, a nie jestem dobrym i bezinteresownym samarytaninem. Poczekałam, aż będą chcieli rozmawiać.
Gdy tak przyglądałam się ofiarom, niektórych warto by było od razu spalić, a inni byli warci ratunku. Zaczepiłam jakiegoś podchodzącego strażnika. Zabrałam głos, ale poszedł dalej, ignorując mnie. Westchnęłam tylko, po czym zdecydowałam się wymknąć, wolę chyba przesiadywać na dworze. Gdy tylko udało mi się wypuścić mały płomień, by podpalić jedno z ciał, wymknęłam się i jak tylko udało mi się wydostać na świeże powietrze. Odetchnęłam świeżym powietrzem. Zdecydowałam się na spacer, skoro i tak są zajęci. Ja przecież nie mam dokąd uciec. Przysiadłam na pobliskim zerwanym drzewie i zerkałam, co się dzieje. Dziwna aura otaczała zamek. Nie chciałam w nim przebywać. Wole po prostu się ulotnić, jednakże nie było trudno dostrzec ogon.
- Kazali ci mnie pilnować. - rzuciłam i spojrzałam w tamtym kierunku. To była jakaś gwardzistka. Wzruszyłam ramionami, po czym dodałam. - Nie wrócę tam, chyba że pozbędą się tych ciał. Za bardzo cuchnie tak złą energią. - zeszłam. Po czym zostałam pociągnięta przez jakąś małą dziewczynkę.
- No witaj. Co tu robisz? - zapytałam, kucając. Taka drobna, ale za to nawet mimo łez starała się powiedzieć, co się stało.
- Pomóż mojemu bratu. Moja mama stara się mu pomóc, ale ty możesz go uleczyć. - powiedziała odważnie, chociaż poszczególne łzy spływały po jej twarzy.
- Już, już moje drogie. Nie płacz. Chodźmy, prowadź. - rzekłam i spojrzałam na gwardzistę za mną, by ta też się ruszyła. Droga nie zajęła długo, domek był nieopodal. Krew w kałużach powoli znikała, wsiąkała w ziemię. Jednakże wciąż się utrzymywała. Wezwałam swoje stworzenia, które się tym zajmą, oczywiście, jeśli są głodne. Nie zmuszę ich. Doprowadziła nas, chociaż spojrzała na osobnika za mną. Tylko pogłaskałam po głowie dziecko i weszłam do środka domostwa. Brat oraz syn leżał. Był nieprzytomny, ale też jakby żywy i jednocześnie walczył z bakteriami.
- Wyjdź z matką z domu, zajmę się twoim bratem. Pobędziesz z moją towarzyszką. "Towarzyszka" nie była zadowolona, ale gdy dałam jej dziecko, nie mogła odmówić. Wyprosiłam je. Ułożyłam dłoń na klatce piersiowej chłopca, po czym moja dłoń powoli zaczął pojawiać się niebieski ogień. Rozpowszechniał się po całym ciele chłopca, dokładnie mogłam wychłodzić bakterie i powoli dokładnie uzdrowić go. Trwało to chwilę. Gdy się chłopiec obudził, pierwsze co zrobił, to mnie przytulał. Uśmiechnęłam się lekko i wzięłam go na ręce, by wyjść z domu i oddać go matce. Kobieta płakała, że szczęścia. Obie mi cały czas dziękowały i podarowały pieniądze i posiłek. Przyjęłam je. Wróciły do domu, a ja dałam część posiłku, który dostałam "towarzyszowi", powoli jadłam swoją część i kierowałam się z powrotem do zamku. Przeszłabym i podziwiałabym ogród, może tu mają jakiś.
Możliwe. W drodze napotkaliśmy na resztę straży, która była już wyczerpana. Wzruszyłam ramionami i zajęłam się znalezieniem jakiegoś przyjaznego środowiska. Może uda mi się stworzyć jakichś nowy ogień. Zresztą i tak nie widziała, jak go uzdrowiłam, ale to zrobiłam. Kucnęłam na chwilę, zatrzymując tym samym wszystkich. Chciałam chwili. Chciałam pomyśleć.
Zawsze mogą mnie zaciągnąć przecież. Westchnęłam. Jednakże wstałam, gdy mnie poganiali, wróciłam wraz z nimi do zamku, ale tym razem znaleźliśmy się w zupełnie innym pomieszczeniu.
Możan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!