Strony

01 kwietnia 2016

Od Hiakru - walka z Brandonem

Po raz setny od pół godziny spojrzałam na zegarek. Wskazówki pokazywały, że jest sporo po północy. Świetnie, czyli prawdopodobnie człowiek chcący się ze mną zobaczyć mnie wykiwał. Ile tu już stałam? Sama nie byłam pewna. Znajdowałam się w niewielkiej uliczce, skryta w cieniu oczekiwałam pojawienia się mojego zleceniodawcy, chociaż nie byłam pewna czy chce mi on coś zlecić, dać czy po prostu mnie zabić z nieznanego mi powodu. Zimny podmuch wiatru rozwiał moje włosy, które opadły na moja twarz zasłaniając mi widok. Może kiedyś obetnę się na łyso? To byłoby zabawne, ale przynajmniej nie miałabym problemu z wiecznie zasłoniętymi oczami. Przeczesałam grzywkę dłonią. Na ziemię przede mną spadły pierwsze krople deszczu. Spojrzałam w górę na rozgwieżdżone niebo. Lekki deszcz nie był niczym złym, nie czułam potrzeby założenia kaptura. Dochodziła pierwsza w nocy kiedy usłyszałam ciche kroki po mojej lewej. Obróciłam lekko głowę i spojrzałam na kobietę zmierzającą w moim kierunku. Obcasy jej butów postukiwały przy każdym kroku. Była dość wysoka, spod czapki zdobionej różnymi piórami wystawały długie, ciemne włosy. Czerwone usta kobiety podkreślały jej bladą cerę. Na sobie miała grube futro i szal, za obie te rzeczy musiała wybulić sporo kasy. Ciekawiło mnie, co taka wyrafinowana kobieta, której najwidoczniej nie brakowało pieniędzy, robiła w obskurnej uliczce w dość ubogiej części miasta. A może po prostu tędy przechodziła? Obserwowałam ją uważnie, wydawało mi się, ze nawet mnie nie zauważyła. Zatrzymała się tuż przede mną i nawet nie patrząc na mnie, wręczyła mi zdjęcie człekokształtnego wilka. Jeśli dobrze rozumowałam, był to wilkołak.
- Masz się go pozbyć – poleciła.
Jej głos był wyniosły, zanim zdążyłam zapytać o szczegóły, kobieta odmaszerowała uliczką. Chciałam ją gonić ale w duchu czułam, że jest ona tak próżna, że nawet nie zwróci na mnie uwagi. Uważnie przyjrzałam się postaci na zdjęciu. Nie ulegało wątpliwości, że jest to wilkołak. Odwróciłam zdjęcie, na jego odwrocie znalazłam krótką notkę napisaną kobiecym pismem.
„Nazywa się Brandon. Zabij go. Znajdziesz go na Delcie. Dowód, że dało ci się to zrobić masz przynieść najdalej po jutrze. Leicester Road 15. Nikt nie może cie zobaczyć.”
Spróbowałam przypomnieć sobie tą ulicę, już kiedyś słyszałam jej nazwę. A, tak, jeśli się nie myliłam to było to miejsce gdzie mieszkało kilka wschodzących gwiazdek. Mnóstwo kobiet na metrowych obcasach z toną tapety na twarzach i sztucznymi rzęsami. Pewnie dlatego kobieta potraktowała mnie tak z góry. Schowałam zdjęcie do kieszeni. Czyli teraz musiałam wrócić do portalu, a ten znajdował się na drugim końcu miasta. Wsiadłam w taksówkę , którą dojechałam tam w niecałą godzinę. Po drodze rozmyślałam nad moim zleceniem. Ja miałam go pokonać? Nie wiedziałam nawet w jaki sposób walczy, jaką ma broń i umiejętności. Sądząc po fakcie, że jest wilkołakiem, doszłam do wniosku, że musi być silny i szybki. Nie musi posiadać żadnych magicznych zdolności, co najwyżej fizyczne. Taksówka zatrzymała się. Opuściłam pojazd i zapłaciłam wąsatemu kierowcy odliczona sumę. Ruszyłam ku portalowi.
Znalazłam się na Delcie. Musiałam znaleźć nieco informacji o mojej ofierze, więc skierowałam się ku karczmie gdzie mogłam dowiedzieć się naprawdę wiele. Tutaj nie padało, wręcz przeciwnie, panowała susza. Nie wiedziałam już co lepsze, za dużo czy za mało wody. Dotarłam do dużego budynku, z którego dobiegały mnie głosy różnych osób. Weszłam do środka, mało kto mnie zauważył. Większość osób zajęta była swoimi sprawami, niektórzy pili, inni jedli, kilkoro gości grało w karty. Podeszłam do baru i usiadłam na wysokim krześle. Barman nalewający akurat piwa d wielkiego kufla podszedł do mnie.
- Coś podać? Może piwo? Dzisiaj schodzimy z ceny o dziesięć procent.
Pokręciłam głową.
- Dziękuje, wezmę po prostu wodę.
Mężczyzna odniósł kufel na czyjś stół i wrócił do mnie. Nalał mi szklankę wody i podał.
- Co taka bezbronna dziewczynka robi w takim miejscu? – zapytał drocząc się ze mną.
Już się do tego przyzwyczaiłam, zawsze kiedy tu przychodziłam, zaczynał od niewinnej pogadanki, później przechodziliśmy do interesów.
- Znasz może tego gościa? – pomachałam mu zdjęciem przed nosem.
- Nie, nigdy go nie widziałem – odpowiedział kręcąc głową.
- A teraz? – zapytałam kładąc na ladzie banknot o dość sporym nominale. Czego się nie robi dla wypełnienia misji?
- Oh, rzeczywiście, już go poznaje, to jeden ze stałych bywalców. Często bierze tu różne zlecenia.
Stary mężczyzna zawsze musiał dostać trochę kasy żeby odświeżyć sobie pamięć. Wskazał ukradkiem na kogoś za moimi plecami. Odwróciłam się i ujrzałam zakapturzoną istotę zbliżającą się w moim kierunku. Mężczyzna usiadł na stołku obok i zamówił piwo. Powoli piłam swoją wodę, ukradkiem zerkałam na chłopaka. Spod kaptura wystawał owłosiony pysk a spod bluzy puszysty ogon. Nie słyszałam że po Delcie kręci się inny wilkołak – łowca głów. Taa, to musiał być on.
- A ty mała, myślisz, że uda ci się mi coś zrobić? – powiedział nagle Brandon wlepiając we mnie swoje żółte ślepia.
Wzdrygnęłam się. Jakim cudem przejrzał moje plany? Skąd wiedział? Czyżby miał tak świetny słuch, że usłyszał moją rozmowę z barmanem? Byłam w dupie. Metr ode mnie siedziała moja ofiara, która nie dość, że była uzbrojona, to dodatkowo wiedziała, że jestem tu po to by go zabić. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie byłam pewna, czy będę w stanie wyciągnąć go na zewnątrz czy może będę musiała walczyć z nim w środku karczmy. Przyglądałam mu się uważnie, nie miałam potrzeby już się kryć skoro znał moje zamiary. Brandon miał przy sobie maczetę i kuszę oraz kilka bełtów. Mógł walczyć ze mną na odległość jak i z bliska. Świetnie. Kątem oka zarejestrowałam minimalny ruch z jego strony. Dałabym uciąć se głowę, że poruszył ręką w kierunku maczety. Nie myliłam się, usłyszałam świst i ostrze broni znalazło się pod moją szyją.
- Aż tak łatwo cie zabić? – zapytał z ironią wilkołak.
Spojrzałam w jego kierunku, wykorzystałam okazję i odsunęłam się do tyłu. Mężczyzna odwrócił głowę w moim kierunku. Odszedł od baru i stanął naprzeciwko mnie. W karczmie zapadła cisza jak makiem zasiał. Niektórzy goście opuścili lokal, reszta została obserwując szykującą się walkę. Wyciągnęłam miecz, który w jednej chwili zapłonął w mojej ręce. Brandon uniósł lekko brew. W ręce trzymał maczetę, oboje byliśmy gotowi do ataku. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i ruszył nagle w moim kierunku. Zrobiłam unik i wskoczyłam na stół. Z tej pozycji dużo łatwiej było mi go zaatakować. Skoczyłam na niego z góry jednak on zablokował swoją maczetą mój atak. Nacieraliśmy tak na siebie kilka razy, przy okazji nasze szarpaniny, przewracaliśmy krzesła, zbijaliśmy naczynia. Odskoczyliśmy od siebie na odległość kilku metrów. Zaczęliśmy krążyć naokoło szykując się do kolejnych ataków. Brandon zrobił krok w przód, od razu zasłoniłam się moim mieczem gotowa do odparcia jego ataku. To był zły ruch, tak naprawdę mężczyzna chciał mnie po prostu zdezorientować. W jednej chwili wyciągnął kuszę, naciągnął ją i strzelił. Usłyszałam jedynie świst przy uchu. Bełt przeleciał tuż przy mojej głowie. Zastygłam, byłam o krok od śmierci. Ale nie dam się tak łatwo. Może by tak użyć wreszcie moich mocy? Pstryknęłam palcem a temperatura w pomieszczeniu podniosła się gwałtownie. Ludzie bliżej wyjścia nie odczuli tego tak intensywnie jednak Brandon już po chwili zaczął się intensywnie pocić. Kiedy temperatura przekroczyła sześćdziesiąt stopni, a wszyscy goście uciekli na zewnątrz, wilkołak powoli zaczął słaniać się na nogach. On jednak również nie miał zamiaru tak łatwo się poddać. Otarł czoło i wziął do ręki kuszę. Za wcześnie zaczynałam świętować. Ostatnimi siłami wypuścił bełt, który trafił mnie w lewe ramię. Krzyknęłam z bólu i upadłam na ziemię. Moja moc osłabła a temperatura w pomieszczeniu zaczęła się obniżać aż po chwili wróciła do normy. Wyciągnęłam zakrwawiony bełt i odrzuciłam go na bok. Mężczyzna uśmiechnął się mimo wycieńczenia i wziął maczetę. Podszedł do mnie i stanął nade mną. Podniósł maczetę do góry szykując się do zadania ostatniego ciosu, kiedy nagle złapałam miecz leżący kilka centymetrów dalej i wbiłam go w jego brzuch. Brandon stał chwile bez ruchu, wypuścił z rąk maczetę i upadł na ziemię. Z jego ust wydobywała się strużka krwi. Rzucił mi nienawistne spojrzenie po czym zamknął oczy. Wstałam i przyglądałam mu się przez chwilę. Odetchnęłam głośno. Nie żył, byłam pewna. Miałam ochotę na wszelki wypadek go dobić. Właściwie jako wilkołak powinnam była go zabić specjalnymi kulami ale wyglądało, ze ten osobnik już nigdy nie wstanie. Musiałam jeszcze skombinować jakiś dowód, że go zabiłam. Nie chciało mi się kombinować. Wyciągnęłam telefon i zrobiłam zdjęcie martwego wilkołaka. Może ustawie to sobie na tapetę? Tak dla satysfakcji. Tuż za mną, niczym cień wyrósł właściciel karczmy Tęgi mężczyzna spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem. Nie oglądając się za siebie wybiegłam na zewnątrz, raczej nie chciałam wydawać całej mojej kasy na pokrycie kosztów naprawy stołów i innych rzeczy, które ucierpiały podczas mojej potyczki z Brandonem.
Znalazłam się w świecie ludzi, dopiero wtedy spostrzegłam, ze jestem cała zakrwawiona. Przypomniałam sobie również, ze mam dziurę w ramieniu. Na piechotę dotarłam do mojego domu gdzie umyłam się i opatrzyłam swoja ranę. Ramię strasznie mnie bolało ale nie mogłam iść do szpitala bo od razu zaczęli by wypytywać jak się zraniłam. Tego nie chciałam. Zostało mi tylko odwiedzić moją zleceniodawczynie. Usiadłam przy laptopie i wydrukowałam zdjęcie i wsiadłam do taksówki którą dotarłam pod podany adres. Podeszłam do skrzynki i wrzuciłam zdjęcie do skrzynki pocztowej. W oknie wielkiej willi zauważyłam kobietę, która mi się przyglądała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!