11 lutego 2021

Od Roselli c.d Mastrus

  Kiedy oddelegowano Jespera Sullivara do Warowni Bagiennej, żeby odszukał obłąkaną nimfę, wszyscy twierdzili, że jest najlepszym tropicielem, jakiego Wataha Karmazynowej Nocy kiedykolwiek posiadła. Początkowo specjalizował się w łowiectwie, lecz wyłowiony z tłumu, skorzystał z propozycji dołączenia do wojska. Rosella mogła z dumą prezentować swojego nowego podopiecznego, wystawiając fenomen na światło sławy wybiegającej poza wojskowe środowisko. Jesper Sullivar był jednak inni niż większość żołnierzy. Nie pragnął popularności, chwały czy uznania, lecz nawet pomimo starań, aby zapobiec rozgłosowi, renoma sama się za niego tworzyła. Jesper Sullivar zaginął dwanaście tygodni temu. Rosella oddelegowała swojego potencjalnego zastępcę do Warowni Bagiennej, aby stamtąd ruszył w poszukiwaniu nimfy o imieniu Fallawa. Miał za zadanie zlikwidować zagrożenie, które według proroctw Kultu Wiecznego Światła przyniesie watasze wielkie nieszczęście i zagrozi temu, kto dzierży władzę. Rosella nie była wilkiem, który ograniczałby swoje wierzenia do jednego wyznania. Nie wyklucza żadnego kultu, lecz nie jest też w nie w żaden sposób zaangażowana. Myśl, że istnieje coś więcej niż życie, którego doświadcza, jest wygodnym rozwiązaniem na trapiące po nocach przemyślenia i wątpliwości. Pytania jednak łatwo się pogłębiały, pozostawiając na końcu jedną, wielką pustkę, pozbawioną jakichkolwiek odpowiedzi. Niektóre stworzenia jednak nie zadręczały się hipotezami i w stanowczy sposób reagowały na każdą karkołomność.
   Tytan Calveite Rivers był jednym z przedstawicieli tychże osobników, toteż zlecił, aby Fallawą zajęły się odpowiednie jednostki. Arcykapłan przyszedł z wizytą do generałów, dzieląc się z nimi swoimi obawami i subtelnie sugerując, iż zlecenie wydał sam Król. Rosella była świadkiem całego przedstawienia, gdyż systematycznie towarzyszyła swojemu mentorowi w obradach. Nie śmiała odmówić zesłania na misję swojego najlepszego tropiciela, sama zbagatelizowała słowa przewodnika i uważała Fallawę za niegroźną, choć niezrównoważoną, nimfę, która co jakiś czas odwiedzała deltowskie bajorka z nieznanego nikomu powodu.
   Słuch po tropicielu jednak zaginął. Nie otrzymała żadnej sowy, żadnego gońca, a wioski otaczające Puszczę Środkową upierały się, że nie widziały zaginionego basiora w okolicy. Nieoficjalne źródła w międzyczasie donosiły również o zabójstwie potencjalnego, zachodniego dziedzica, którego ciało znaleziono na brzegu sadzawki. Zbieg okoliczności wydawał się co najmniej kuriozalny.
   Przemierzając Środkową Puszczę w poszukiwaniu doborowego wychowanka, wątpiła czy kiedykolwiek jeszcze zdoła spojrzeć mu w oczy. Zdawała sobie sprawę, że mogła postąpić bardziej roztropnie, lecz usprawiedliwiała się też tym, iż zlecenie, które wydała, i tak było jednym z mniej wymagających, a najlepszego tropiciela wysłała tylko dlatego, że domagał się tego sam król. Na wyprawę ruszyła sama, nie chciała jeszcze bardziej rozdmuchiwać sprawy i angażować w eksplorację terenu reszty oddziału, narażając się tym samym na straty w szeregach. Starała się kierować trasą, na której docelowo miał oscylować żołnierz oraz jego dwóch towarzyszy. Niemniej, nieraz zbaczała ze szlaku, aby zpenetrować pobliskie zagajniki czy muliska, lecz za każdym razem mijała się z celem. I choć Rosella notorycznie pozostawiała po sobie znaki w postaci związanej na konarze, pomarańczowej wstęgi, to po Jesperze Sullivanie nie było widać żadnego śladu.
   Pomimo przepełniającej ją motywacji, nadzieja Roselli, na odnalezienie towarzysza żywego, powoli nikła. Róg, który każdy z żołnierzy był wyposażony w razie zagubienia, wył na próżno, gdyż nigdy nie otrzymał odpowiedzi, a zapasy żywności sugerowały, aby wadera cofnęła się do najbliższej wioski. Zapuściła się na tyle głęboko, że wizja powrotu wydawała się straszniejsza niż buszowanie po opuszczonych domach w poszukiwaniu prowiantu, bezpośrednie polowanie na zwierzynę czy potyczkowanie się z napotkanymi po drodze strzygami.
  Pewnego dnia, uzupełniając zapasy wody nad Rzeką Krystaliczną usłyszała niepokojący szelest dobiegający z głębi lasu. Już dawno odpuściła sobie nadzieję, że Fallawa magicznie wyłoni się znad tafli wody. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, spotkanie wendigo było o wiele bardziej prawdopodobnym scenariuszem. Niemniej, cofnęła się przezornie od kierunku, z którego dobiegał hałas i ruszyła przed siebie, nasłuchując alarmujących odgłosów. Marnowanie energii na niekończące się przygody z potworami było czysto nieopłacalne. Uwagę Roselli zwrócił dopiero dźwięk chlupotu wody, unoszący się z niedaleka. Przez chwilę rozważała, czy zawrócić do rzeki i upewnić się, że to tylko wodniki przemierzały spływ, lecz intuicja i logika podpowiadały jej, że coś się nie zgadza. Ruszyła w kierunku, skąd dobiegł dźwięk, nie spodziewawszy się zaskoczenia, którego zaraz miała doświadczyć.
   Wyszedłszy zza krzewów, ujrzała postać, na którą miała nadzieje, że nie trafi przez resztę swojego marnego żywota. Pozbawione szaty ciało kobiety, z którą niegdyś dzieliła łoże, i do której kiedyś prawdopodobnie pałała uczuciem, zmieniło jej nogi w watę, uginane pod ciężarem goryczy i nostalgii. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Myśli oblała fala wątpliwości i teorii, chociażby takich, że doświadczała właśnie jakiegoś specyficznego rodzaju halucynacji, który wyrwał z jej podświadomości personę, niegdyś przez nią skrzywdzoną, gdyż wszechogarniające ją poczucie winy w związku z zaginięciem Sallivara sprowokowało umysł do wyciągania reszty, zadręczających ją brudów z przeszłości. W głębi duszy czuła jednak, że nie śni na jawie, a osoba, która przed nią stoi to Mastrus we własnej osobie. Jej piękne ciało prawie się nie zmieniło, choć pod oczami zagnieździły się ujmujące sińce, a ostre rysy twarzy i muskularny korpus, jak gdyby z odwodnienia, wybiły się na tle reszty, równie zjawiskowego ciała. Miała ochotę rzucić się jej w ramiona, uciec jak najdalej potrafi i już nigdy więcej nie spojrzeć jej w oczy, zbliżyć się do tejże zachwycającej sylwetki i przejechać po niej tak jak dawniej, utopić się w rzece i dobić się kamieniem, wykrzyczeć Mastrus w twarz, jak bardzo jej nienawidzi, lecz jedyne co robiła, to stała w niezręcznym bezruchu. Zdołała ewentualnie uspokoić panikę, tłumacząc sobie, że Mastrus była jedynie obsesją, że nigdy tak naprawdę nie czuła wobec niej niczego więcej niż pożądanie i że, co najważniejsze, kobieta najprawdopodobniej nią gardzi i żałuje, że kiedykolwiek się poznały. Aż zdziwiła się, gdy doszła do wniosku, że powinna raczej uciekać nie dlatego, że płonęła wstydem, ale dlatego, że potencjalnie ryzykuje życiem, stojąc naprzeciwko wodza Watahy Zachodu.
  Otrząsnąwszy się z szoku, sięgnęła kompulsywnie do kieszeni po zakamuflowaną piersiówkę z nadzieją, że nie opróżniła całej zawartości. Jako że podczas wykonywania zadań stara się nie nadużywać psychoaktywnego trunku, jej druga butla była jeszcze do połowy pełna. Jednym haustem opróżniła prawie całą zawartość flakonika, po czym przekonała się, aby zachować się dojrzale i profesjonalnie, gdyż przeszłość odeszła dawno w niepamięć.
  - Najjaśniejsza Pani - zaczęła, trochę ironicznie, trochę nie, kłaniając się delikatnie. - Co sprowadza wodza w tę strony? Czy mogę w czymś pomóc? - szczerze nie wiedziała jak się zachować i z każdą kolejną sekundą żałowała coraz bardziej, że jednak nie rzuciła się do ucieczki. 


Mastrus?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits