22 grudnia 2020

Od Alary - Walka z Ghost Hundem cz. 1

Niewielki gang młodzieżowy, którego cechą charakterystyczną jest zdolność do przybierania widmowego kształtu. Przemierzają nocami tereny delty, niszcząc obiekty związane z dowolnymi prawami, dziedzictwem, przeszłością, jednością watahy - nie ważne której. Naruszają cmentarze, walą pomniki, rozdzierają flagi, łamią herby, niszczą dworki szlacheckie i wydzierają w cegle oraz pniach drzew sprośne symbole, oraz swój firmowy znak - wyszczeżonej wilczej czaszki. Za dnia prawdopodobnie są zwyczajnymi, młodocianymi członkami którejś z watah. Zapewne uczą się jak wszystkie młode wilki, czasem wykonują jakiś zawód. Przynależność do gangu wykazują tylko w nocy i tylko w swojej widmowej formie. Każdy członek gangu poza widmową mocą ma swoje, odziedziczone od rodziców. 
- Co, znowu? - Uszy Alary wychwyciły niezadowolony ton gwardzistów, stojących przy murze, a jej oczy poświęciły sekundę na spojrzenie w ich stronę. 
- Trzeci raz w tym miesiącu. - Wadera wychwyciła na ścianie wieży kolosalnej wielkości mural, przedstawiający Tytana, przypominającego rozdęty balon i unoszącego się kilkanaście metrów nad ziemią na sznurkach, trzymanych przez karykaturalne głowy rodów. W blasku zachodzącego słońca złote pręgi na jego łapach oraz ogonie błyszczały intensywnie. - Lady Klavris się wścieknie. Już po pierwszym kazała podwoić straże. Ściągnęła nawet dodatkowych Hajre, jak widać, jednak gówno to dało. 
- Całkiem dobry obraz - mruknął Możan, przystając na chwilę i spoglądając na nadętą twarz brata. - Podobieństwo niemal jeden do jednego.
  Alara nic nie odpowiedziała. Niepokoił ją. Był wewnątrz zamku, w widocznym miejscu. A przeciwnik mógł być zagrożeniem dla jej pana i całego rodu Rivers. A jego wyraźny brak szacunku do króla personalnie irytował waderę.
  Mural stopniowo znikał z pola widzenia gwardzistki, gdy zbliżali się kościoła Mrokańskiego. Ponura budowla na obrzeżu miasta nigdy nie była specjalnie lubiana przez waderę. W jej pobliżu przechodziły ją ciarki.
  Przed samym wejściem Możan przystanął i spojrzał na gwardzistkę.
- Właściwie nie spytałem, jesteś wierząca?
- Wierzę w duchy przodków, panie - oznajmiła wadera zwięźle.
- W takim razie lepiej będzie, jeśli nie przekroczysz murów świątyni. Do rana powinienem skończyć. Bądź tu o świcie. 
- Moja wiara nie jest istotna, panie - nieśmiało sprzeciwiła się wadera. - Podążę za tobą choćby do kręgów piekielnych.
- Rozkazałem ci odejść - uciął Führer stanowczo, a wadera skłoniła się głęboko pod mocą tych słów. Po chwili basior zniknął w czeluściach kościoła. Gwardzistka jeszcze przez chwilę wpatrywała sie w ciemność, w której zniknął jej pan. Na pobliskim drzewie usiadł kruk i wydał z siebie przeciągły skrzek. Spojrzenie wadery padło na dziwny osad z boku muru. Ruszyła w tamtym kierunku, a gdy minęła załom, a jej oczom ukazał się kolejny pokraczny mural. Ten przedstawiał Możana, wychudzonego do granic możliwości, stojącego tyłem do widza, jednak odwracającego pysk ze świecącymi czerwienią oczami, wciąż trzymający oderwaną głowę króla. Po murze spływała zastygła krew, a nos wadery mówił, że jest prawdziwa. Alara zazgrzytała metalowymi zębami i podeszła bliżej. Nie przeszkadzało jej plugawienie i tak splugawionej mrokiem świątyni, ale wizja przedstawiona przez artystę przyprawiała ją o ciarki na plecach. Tak nie mogło być. Nie mogła pozwolić, by artysta bezkarnie tworzył swoje plugawe dzieła. Powąchała farbę. Chemiczny zapach nie specjalnie wiele jej mówił, jednak wiedziała, komu będzie. Usiadła przed muralem i zamknęła oczy.
- Wzywam cię, przodku sprzed pięciu pokoleń, Balaaru z mieszczaństwa, ojcze mej babci sprzed czterech pokoleń, powołując się na więzy krwi i zobowiązania rodów. Przybądź i wesprzyj mnie w poszukiwaniach tego, kto plugawi sztukę, kto jest hańbą dla artystów. Pomóż mi oczyścić miasto z tych, których... - nagle poczuła uderzenie w klatkę piersiową, które na chwilę pozbawiło jej tchu. Oczy zaszły jej mgłą, a ciało zrobiło lekkie.
  "Zeeeemsta." wysyczał głos w jej wnętrzu, a ciało Alary wygięło się nienaturalnie, wstając na tylne łapy i zawyło złowieszczo. Od jej ogona, przez całe ciało przebiegł zielonym widmowy blask, pozostawiając po sobie półprzeźroczyste, widmowe ciało i omotując się wokół głowy, którą przykryła wilcza, ślepa czaszka z białego złota. Również żuchwa wadery przybrała formę czaszki, a jej zmysły wyostrzyły się gwałtownie. Na pół świadomie, na pół w transie uderzyła łapami o mural i przeorała go, pozostawiając w kamieniu masywne rysy.
  "Zemsta. Zemsta. Dorwać. Ścigać. Wgryźć się. Zniszczyć. Zdrajcy. Zdrajcy!" Przywarła do farby i zaczęła węszyć. "Kto? Kto? Taaak. Wiem. Widzę. Widzę. Pamiętam. PAMIĘTAM. On tam był. Zdradził. Zdradził." Ciałem wadery ponownie miotnęło, upadła na ziemię i w spazmach przeturlała z powrotem na łapy. "Węszyć. Węszyć. Szukać. Znaleźć." Dochodzące do niej bodźce pobudzały w jej ciele tak żywe emocje, jakich jeszcze nigdy nie czuła. "Łowić. Polować. Złapać. Złapać!" Przywarła mocniej do ziemi, czując znajomy zapach. Znajomy? Nie dla niej znajomy. "Jest. Jest! Gonić! Dorwać!" Puściła się biegiem, podświadomie chwytając trop, którego nie miała prawa czuć. Jej łapy ledwie muskały ziemię, jednocześnie materialne i twarde jak metal i widmowe. Nie widziała dokładnie, dokąd biegnie, nie czuła upływu czasu. "Pogoń. Bieg!". Ulice miasta w zapadającym zmroku zdawały się być tak znajome, tak przyjazne. Wskoczyła na śmietnik, na balkon, na dach. Jej pazury zrzuciły kilka dachówek. Biegła dachami. Księżyc patrzył na nią z uśmiechem. "Blisko. Blisko." Zielony, widmowy blask zalśnił na dachach kilka przecznic dalej. Wszystko wewnątrz Alary się zagotowało. "JEST". Przyśpieszyła jeszcze, a jej ciało z każdą chwilą oddalało się od swojego materialnego kształtu.
  Biegnący nieco z boku chyba ją zauważył. Skierował się w jej stronę. Był widmowy, tak samo widmowy jak ona. I również miał czaszkę zamiast głowy. Jego postawa zdawała się przyjazna. Biegł na spotkanie przyjaciela. Nie szybko coś go zaniepokoiło. Byli ledwie dwa dachy od siebie. Gwałtownie zatrzymał się i skręcił. Alara skróciła dystans, lądując na sąsiednim dachu, a ścigany zanurkował w uliczkę. Zanurkowała za nim i widmowym blasku pomknęła między śmieciami. Jej podniecenie rosło. "Zemsta! ZEMSTA!". Skręcił. Ona za nim. Wskoczył w kanalizację. Ona za nim. Wyskoczył. Kolejne uliczki. Wadera skróciła dystans. Siedziała mu niemal na ogonie. Widmowe światło błysnęło, a jej ciało zrobiło się jeszcze lżejsze. Skoczyła. "Złapany. Zabić! ZABIĆ!" Przygniotła widmowe cielsko swoim ciężarem. Jej stalowe szczęki z czystą rządzą mordu, zniżyły się ku karkowi tamtego. Próbował się wyrywać, skowyczeć, jednak żelazny uścisk gwardzistki był zbyt mocny. Zacisnęła z lubością kły, powoli zatapiając je w widmowe cielsko...
   Gdy słońce zaczęło wschodzić. "Zaaaabij..." rozległ się jeszcze cichy syk avatara, gdy ciężkie, okute w metal ciało wadery było powoli opuszczane przez widmo. Mgła spadła z jej oczu, a pod kłami zauważyła młodego, przerażonego wilka. Jego futro było poplamione farbami, śmierdziało znajomo. Jednak jego zbrodnia nie zasługiwała na śmierć. Rozluźniła uścisk i uniosła łeb.
- Jesteś aresztowany w imieniu króla Tytana z rodu Rivers za niszczenie mienia państwowego i znieważanie władcy - powiedziała z trudem, tłamsząc w sobie chęć wykonania samosądu. - Masz prawo zachować milczenie.
  Część metalu spłynęła ze zbroi wadery, formując się w kajdany. Skutego i nadal przerażonego basiora doprowadziła na straż miejską. A tam zajęły się nim miejscowe władze.

Tekst opowiadania: 997 słów
Nagroda: 
  • zręczność +100
  • 200 trefli

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits