Rozległ się dźwięk trąb i do sali tronowej wmaszerowały Gleviss i Alara, pewnym krokiem. Obie przyodziane w paradne zbroje rodu Hajre, obie z dumnie uniesionymi głowami i zdecydowanym wyrazem pyska. Eleganckim, marszowym krokiem zbliżyły się do schodów, wiodących w stronę trony, z którego z góry patrzył na nie sam Tytan z rodu Rivers, król Watahy Karmazynowej Nocy, wspaniały, uprzejmy i potężny. Władca, służba któremu była największym marzeniem obu wader, odkąd nauczyły się chodzić.
Gwardzistki przypadły do ziemi w pokłonie. Serce Alary biło szybko, szybciej, niżby chciała. Całe zamieszanie, jakie zrobiono wokół ceremonii, zupełnie jej nie pasowało. Składała już wcześniej przysięgę rycerską rodowi Rivers i nie sądziła, że będzie musiała składać ją powtórnie.
Tytan wstał, a stojący przy jego boku gwardzista natychmiast znalazł się przy nim. Ku jego zdziwieniu jednak król zwrócił się w pierwszej kolejności właśnie do niego.
- Peliusie, dziękuję ci za twoją oddaną służbę. Doceniałem i nadal doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś, że byłeś przy mnie, że mnie wspierałeś. Z dniem dzisiejszym zwalniam cię z obowiązku Królewskiego Gwardzisty. Możesz odejść. - Na chwilę zamilkł i znacznie ciszej dodał coś, czego już Alara nie była w stanie usłyszeć.
- To był dla mnie zaszczyt, panie. - Pelius skłonił się lekko i wycofał nieco, król pomaszerował w stronę wader. Przystanął tuż przed nimi, a wadera poczuła przyjemny zapach ozonu w jego otoczeniu.
- Ród Hajre od pokoleń wiernie służy Riversom i nigdy nas nie zawiódł. Nie mogę co prawda powiedzieć, bym osobiście był tutaj w dniu, w którym Vasco zauważył waszą lojalność i nagrodził ją tytułem szlacheckim, mogę za to osobiście zaświadczyć, że sumiennie zasłużyliście sobie na specjalne miejsce, jakie zajmujecie tuż przy moim tronie. Rola Królewskiego Gwardzisty nie jest błaha, bywa niezwykle niebezpieczna, bywa ciężka i nawet niedoceniona przez tych, którzy nie widzą, jak ważną jest dla funkcjonowania całej watahy. I nie ma w tym królestwie rodu, który nadawałby się do pełnienia tej jakże istotnej funkcji, niż właśnie Hajre. Żałuję, że musiałem pożegnać Peliusa. Był wspaniałym gwardzistą. Lojalnym, oddanym, czujnym. Zawsze mogłem na nim polegać, jak na nikim innym. Te pięćdziesiąt lat, które spędziliśmy razem... niestety jako nieśmiertelny rozumiem, że nie każdy utrzymuje sprawność do końca. Choć Pelius byłby w stanie nadal mi służyć, i robiłby to na pewno równie dobrze jak zawsze, jednak nie mogę go dłużej trzymać przy sobie. Każdemu należy się wypoczynek, należy czas, który może przeznaczyć rodzinie. Rodzinie i samemu sobie. Trzeba iść do przodu, świat się zmienia, okoliczności są zmienne. Dziś czas na zmianę w Królewskiej Gwardii. Wierzę, że wasza dwójka godnie zastąpi miejsce Peliusa. Że użyczycie mi swojej siły, że mnie wspomożecie. I będzicie ze mną do końca, aż i wasz czas nie nadejdzie.
Alarze serce podskoczyło do gardła. Dwójkę? Czy powiedział dwójkę? Przecież powiedziano jej, że ma służyć Możanowi. Zresztą, od pokoleń każdego władcę ochraniał tylko jeden gwardzista z rodu. Coś było nie tak, wadera to czuła. Król skinął łapą na stojącego z boku giermka, który podszedł do niego, trzymając w powietrzu karmazynową poduszkę z dwoma broszami. Tytan podniósł pierwszą z nich swoją feralną ręką i obrócił w palcach. Mały przedmiot zaświecił się delikatnym blaskiem i został przypięty do szkarłatnego płaszcza Gleviss. Władca chwycił drugą broszę i również odwrócił w palcach. Przesunął się nieco w stronę Alary, a jego ciężkie, jasne futro zafalowało przed jej pyskiem. Z nerwów zaschło jej w gardle. Poczuła lekkie muśnięcie, gdy świetlista dłoń wpinała odznaczenie w jej płaszcz. Świecący delikatnym blaskiem herb watahy, wpięty nad sercem - symbol najwyższego zaufania władcy, jaki mógł otrzymać gwardzista.
- Powstańcie, nowi Królewscy Gwardziści rodu Rivers, Gleviss i Alaro z rodu Hajre. - Tytan uśmiechnął się promiennie, a jego niematerialna dłoń zatoczyła koło w powietrzu. Wokół niej pojawiły się jasne ogniki, rozświetlając salę. Wadery uniosły się, a płomienie zawirowały wokół nich. - Czas to uczcić! Wszyscy zgromadzeni proszeni są o udanie się do sali balowej.
Wilczyce podniosły się powoli i stanęły na baczność, a gdy król odwrócił się i ruszył w stronę przejścia, pomaszerowały za nim. Alara miała mieszane uczucia. Nie śmiała sprzeciwić się słowom władcy, jednocześnie pamiętała zalecenia rodu. Gleviss patrzyła na nią z ukosa, a w kącikach jej pyska widać było dyskretny ślad niezadowolenia. Myślały podobnie. To nie powinno się wydarzyć. Władca nie poinformował nikogo, zmienił zdanie w ostatniej chwili. Czemu? Hajre nie odmówiliby mu dwóch gwardzistów. Nie odmówiliby i dziesięciu, gdyby król sobie tego zażyczył. Mimo wszystko Hrabia i jego doradca potrzebowali wiedzieć takie rzeczy wcześniej, by móc się dostosować. Co teraz się stanie? Cóż, zapewne na szybko szukany będzie ktoś dla Możana. Było kilku obiecujących adeptów z miotu Alary, choć żaden z nich nie przeszedł odpowiedniego szkolenia. Będą potrzebowali czasu. Albo ród będzie zmuszony podarować Fuhrerowi niekompletnie przygotowanego gwardzistę. Obie opcje wydawały się zupełną katastrofą. Tytan gwałtownie zatrzymał się, a gwardzistki niemal zrównały się z nim, w ostatniej chwili niemal synchronicznie przystając w półkroku.
- Możecie zrobić te pół kroku do przodu, nie gryzę. - Król uśmiechnął się. - Naprawdę słyszałem wiele dobrego o was od Peliusa i naprawdę cieszę się, że będziecie mnie ochraniać. Składam moje życie w waszych łapach.
Miał naprawdę miły i ciepły uśmiech. Wadera instynktownie poczuła sympatię do władcy. Nie widziała go nigdy wcześniej z tak bliska, a i gdy przypadkiem mijała go w zamku lub oglądała jego przemówienia, zbytnio zajęta była swoimi obowiązkami, by przykładać wagę do sympatycznego wyglądu władcy.
- Tak, panie - odparła bez wahania Gleviss, wpatrując się we władcę.
- Spędzimy ze sobą sporo czasu i byłbym wdzięczny za jedno - zawiesił na chwilę głos z powagą, ale po chwili rozpromienił oblicze. - Nie mówcie mi "panie", nie gdy jesteśmy sami. Spędzimy razem wiele czasu i będę się lepiej czuł, gdy najbliższe mnie osoby nie będą mnie tytułować.
Wadery skłoniły lekko głowy na zgodę. Życzenie władcy było święte. Wkrótce całą trójką znaleźli się w sali balowej. Ta powoli zaczęła wypełniać się gośćmi - głównie z rodu Hajre, kilku z rodu Divar oraz z mniej znanych rodów, sporo służby uwijało się między nimi wszystkimi.
Wyraźnie zadowolony z siebie król podszedł do stołu z przekąskami i swoją feralną łapą podsunął waderom tacę z kieliszkami z winem, gdy do sali wmaszerował smukły, ciemnowłosy basior, którego strażnik próbował właśnie nadążyć za długimi krokami anorektyka.
- Co ty sobie znowu wyobrażasz?! - Możan stanął naprzeciw brata, a w jego oczach była wściekłość. - Sądzisz, że możesz tak po prostu odebrać mi to, co zostało mi obiecane? Myślisz, że możesz bezkarnie naginać prawa watahy dla swojej chorej uciechy?
- Nie rozumiem, bracie, skąd te nerwy. - Tytan spojrzał wyniośle na rozmówcę, z trudem skrywając zadowolenie.
- Jedna z tych gwardzistek miała zastąpić Dervisa - wycedził. - Na pewno ci o tym powiedziano.
- Zastanówmy się... - Tytan uśmiechnął się uprzejmie i przechylił głowę, jakby myślał.
(Możan? Zostawiam brata w twoich łapach :P)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!