Pfff... Dlaczego wszyscy muszą być tacy wysocy? Nawet ta dziewczyna? Za
co. Szczerze, widziałam poirytowanie Abyzou. To naprawdę było żenujące.
"Tak się to kończy, jeżeli mnie nie słuchasz". Usłyszałam dumną
odpowiedź chowańca. "Wal się"- tak brzmiała moja odpowiedź. Teraz jestem
niesiona przez niejaką osobę z Watahy Karmazynowej Nocy. Powiem
szczerze. Zrobiła źle zabierając mojego towarzysza ze sobą. On jest po
prostu złośliwy. Nie myliłam się zbytnio.
-Jeśli coś zwalisz mi ogonem. - spojrzała pretensjonalnie na Abyzou. - Zamorduję.... - wysyczała i uśmiechnęła się.
To sobie dowaliła... Przewróciłam oczy. Trzask. Wzdrygnęłam się i
obróciłam w stronę odgłosu. Wiedziałam. Ten debil zwalił wazon. Nawet
jak nienawidzę tej watahy, to prawda jest taka, że teraz nie jestem w
stanie się nawet specjalnie ruszyć, a co dopiero użyć jakiejkolwiek
mocy. Odstawiła mnie na kanapę. Syknęłam. Rana wydawała się coraz
bardziej bolesna.
To teraz co z tobą zrobić? - spytała dotykając mojej rany, odruchowo wzdrygnęłam się.
-Zostaw mnie! - warknęłam odsuwając się na kraniec sofy.
To, że nie jestem w stanie nic zrobić, nie oznacza, że nie mogę wyjąć
jakiegoś przedmiotu. Szybko wyciągnęłam wachlarz. Przynajmniej będę
budzić jakiś minimalny postrach.
-Dobra, spkojnie... Meltdowner.... -powiedziała opanowanym tonem i
usiadła na przeciwko mnie, po wyrazie jej twarzy mogłam stwierdzić, że w
jakimś stopniu się mnie boi.
-Skąd znasz moje imię? -spytałam niepewnie .
-Psychometria.... - odparła. -A, i jeśli chcesz mnie zabić, to ja mogę
wziąść cię do poprzedniego miejsca i zostawić... -dodała z uśmiechem.
-To jak?
Nie czeka tam na mnie książe z apteczką. Tam nikt mi nie pomoże.
Zlewając olśniewającego dumą chowańca, który znając życie zacznie się
śmiać i mnie zignoruje. Rana pewnie prędzej, czy później się zagoi.
Zawsze poradziłabym sobie jakoś, od dzieciństwa tak było... Ale... Ja
nie mam czasu na prędzej czy później. Skrzywiłam twarz w niesmaku.
Opuściłam prawie rozwinięty wachlarz.
-Po... Po... Po... Mo... Pomożesz mi? -odetchnęłam z ulgą.
Kiwnęła głową. Powiedziałam coś, wbrew mojej woli oraz pierwszy raz
poprosiłam kogolwiek o pomoc. To wcale nie jest takie złe... Zerknęłam
na dziewczynę. Wyglądała nawet słodko jak się uśmiechała. Po chwili
wstała i najwyraźniej poszła po coś do jakiegoś pokoju. Zaczęłam szukać
wzrokiem Abzou. Ten idiota jak zwykle gdzieś się kręci. Najlepiej by
było, gdyby pojechał do domu. Dziewczyna wróciła z wszystkimi możliwymi
środkami leczącymi. Ach, przymknęłam lewe oko.
-Skoro ty znasz moje pełne imię. To, jak nazywasz się ty? -spytałam zaciskając zęby z bólu.
-Primrose. -odpowiedziała bezuczuciowo wpatrując się w moją ranę. -Jednak wolę, jak zwracają się do mnie Prim.
Stwierdziłam. Pomimo iż krukony są sługusami Mroku, to ich nienawidzę.
Zosatałam zraniona i upokorzona przez te głupie stworzenie. Poczułam
niezbyt przyjemne ukłucie w biodrze. Moje oczy skupiły się na Prim. Nie
znam się na opatrywaniu ludzi, ale najwyraźniej oczyszczała mi ranę.
Później zabrała się za bandaż. Po skończeniu całokształtu mój brzuch
został owinięty mnóstwem tego dziwnego "papieru".
-Musisz ograniczać ruchy i odpoczywać przez jakiś tydzień. -odpowiedziała.
-D...Dzie...Dziękuję. -pierwszy raz podziękowałam komuś za pomoc,
naprawdę jestem wybrakowana. -Właściwie to... Dlaczego mi pomogłaś? W
końcu jestem twoim wrogiem, a to, że jestem Alphą WZ podwaja bycie twoim
wrogiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!