Daleko na północy od Spatium leży Wyspa Skuta Lodem. Zamieszkują ją rasa człekokształtnych kotowatych zwanych Khajitami. To właśnie tam znajdowała się teraz Rena. I nie była sama! Wzięła ze sobą swojego syna, Apollo, aby chłopiec pozwiedzał nieco świata. Z listu, który otrzymała Tytania wynikało, że do władzy u śnieżnych sów doszedł jakiś tyran. Z rozkazu nowej królowej codziennością stały się ataki na mieszkańców wioski Zulu toteż rada dwunastu, z którą Sekta zawiązała sojusz poprosiła o wsparcie a jako, że Rena jest reprezentantką swojej watahy to jej przyznano ten zaszczyt. Zadanie wprost banalne!
Blond włosa stanęła przed murem, tuż obok niej radośnie podskakiwał Apollo. Strażnik dostrzegłszy wysłanniczkę zamorskiego sojusznika zrzucił drabinkę linową. Rena szybko wspięła się po niej zaś chłopiec początkowo miał problemy z utrzymaniem się jednak sprawnie uporał się z tym.
- A co to za szkrab? - zapytał mężczyzna.
- To mój synek. Apollo przywitaj się. - poleciła matka po czym szybko dodała. - Mam zamiar zostawić go pod moją nieobecność w wiosce. Chyba nie sprawi wam to problemu?
- Ależ oczywiście nie!
- Mamo! Ja chcę iść z tobą! - dąsał się chłopiec na co matka dała mu pstryczka w nos, jednocześnie tłumacząc mu dobitnie dlaczego ma zostać. Niechętnie chłopiec udał się wraz ze strażnikiem. Rena odprowadziła białowłosego wzrokiem. Gdy ten znikł jej z oczu, przemieniła się i zeskoczyła z muru na śnieżną zaspę. W liście otrzymała również przybliżone współrzędne siedziby sów, tak więc udała się w wyznaczone miejsce.
* * *
Słońce zaszło już dawno za horyzont, a na nieboskłon wdrapał się księżyc. Rena przemierzała właśnie jodłowy las co jakiś czas wpadając w głębszą zaspę. Na swój sposób las ten był upiorny. Tutejsze drzewa były jakieś... nieswoje? Wiatr dmuchał w puste konary przez co brzmiało to podobnie do upiornego wycia. Kotka już od dłuższego czasu czuła na sobie czyjś wzrok, lecz zawsze, gdy się odwracała nikogo nie było. Nagle z drzew wystrzeliła sowa armia. Ostrymi jak brzytwa pazurami próbowały wydłubać Renie oczy ta jednak się nie dała. Kotka zwinęła się w kłębek starając się za wszelką cenę ochronić wrażliwą głowę. W ten łuna światła ogarnęła pole bitwy. Po chwili większość sów padła na śnieg, reszta rozbiła się o upadające towarzyszki. Rena poderwała się i pobiegła w stronę z której przybyły ptaki. Nie chciała ich zabijać. One tylko wykonywały rozkaz swej królowej. Nie ma w tym niczego złego, nieprawdaż?
Kotka dotarła do wielkiego, lodowego drzewa. W dziupli znajdowała się sowi tyran. Królowa spojrzała obojętnie na Renę po czym rozkazała swym podwładnym zaatakować. I tym razem kotka nie miała z tym większego problemu jednak przez to, że nie walczyła z ptakami na poważnie odniosła kilka ran szarpanych na grzbiecie. Podczas gdy poddani pozbawieni wzroku błąkali się na oślep po śniegu, królowa tylko bacznie się temu przyglądała pusząc przy tym swe upierzenie.
- To już kres twoich uzurpatorskich rządów! - krzyknęła Rena jednocześnie przybierając dwunożną postać. Sięgnęła szybko do kołczanu po strzałę, którą następnie naciągnęła na cięciwę i wystrzeliła prosto w ptaka. Nim grot w ogóle zbliżył się do drzewa królowa wyskoczyła z dziupli. Spadając rozłożyła majestatycznie skrzydła, którymi zaczęła machać dopiero przed samą ziemią wzbijając się tym samym w powietrze. Sowa okrążywszy Renę usiadła na jednej z gałęzi lodowego drzewa. Zielonooka podążyła wzrokiem za uzurpatorką, a gdy ta przycupnęła spojrzała w jej wielkie, pełne pogardy wobec dziewczyny oczy. Nagle blond włosa poczuła się nieswojo. Jej umysł... miała wrażenie jakby niewiedzialna siła, jakieś macki próbowały namieszać jej w głowie. Szłyszała szepty namawiające je do różnych żeczy. Jeden z głosów był naprawdę przekonujący. Tak bardzo, że nieświadoma własnych działań dziewczyna wyjęła z kołczanu strzałę. Zamachnęła się i gdy już miała owym narzędziem przebić swe serce ktoś ją powstrzymał. Świadomość Reny powróciła. Spojrzała na wybawiciela. Mała, dobrze znana jej postać o białej czuprynie stała przed nią mocno trzymając strzałę.
- M-mamo..? - wydukał w końcu przerażony Apollo. W tamtej chwili dotarło do blondynki czego niemal dokonała. Chciała już przytulić chłopca, objąć, by ten nie martwił się już o nią, gdy w ten błysnęły jej szpony królowej. W ostatniej chwili odepchnęła synka, który zarył w śniegu. Szpony tyrana wbiły się w przedramię dziewczyny, która w ostatniej chwili osłoniła się przed atakiem. Szybko złapała królową za nogę nim ta zdążyła odlecieć i rzuciła nią o ziemię. Już miała przebić ją na wskroś tak jak ona próbowała zrobić to Renie jej własnymi rękami, gdy w ten zatrzymała się. Nad jej głową krążyła cała armia ptaków. Blond włosa w trosce o swoją pociechę odłożyła broń na bok. W ten wszystkie naraz, jakby na znak, zapikowały w dół prosto w swoją panią. Jedna z sów odrzuciła koronę, gdzieś daleko podczas gdy reszta zaczęła wydłubywać po trochu ciała swej byłej już królowej. Ona po prostu była pożerana żywcem. Nawet dla Reny, która wiele już w życiu widziała taki widok szokował. W trosce o psychikę swojej pociechy szybko doskoczyła do chłopca zakrywając oczy potomka. Już samo słuchanie pisków ptaka mogło być traumatycznym przeżyciem dla tak młodej główki. Tym bardziej nie mogła pozwolić mu patrzeć na egzekucję sowiego tyrana. Podniosła jeszcze tylko swój łuk wciąż zasłaniając jedną ręką oczy pierworodnego po czym jakby nigdy nic oddalili się stamtąd. To była nieco trudniejsza misja niż z początku mogło się wydawać...
< + 100 do szybkości, + 200 zwinność, + 100 moc ponieważ była na b. łatwy to jeszcze +10 do każdego ;) >
~Zaliczone
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!