01 kwietnia 2016

"Od Kano - walka z ognistym golemem"

Która to była godzina? Sam nie wiedziałem, telefon zostawiłem w domu a zegarka nie posiadałem. Na pewno było późno, ponieważ z mieszkania wyszedłem po północy. Z plecakiem wypakowanym puszkami szedłem chodnikiem miasta. Czasami po ulicy przejechał samochód jednak mimo to mało kto o tej porze kręcił się po tej co jak co, ale dość nieprzyjemnej dzielnicy. Minąłem kolejną uliczkę. Na głowie miałem kaptur naciągnięty tak, by nikt nie widział mojej twarzy. Zatrzymałem się przy niewielkiej, ślepej uliczce. Ta się nadawała, skręciłem w nią i podszedłem do muru na jej końcu. Był on wybudowany między dwoma piętrowymi budynkami. Podszedłem do muru i odłożyłem plecak na ziemię. Z jednej z kieszeni wyciągnąłem czerwoną maskę na usta i nos, którą założyłem na twarz. Po chwili wyciągnąłem z niego niewielki szkicownik, przejrzałem go szybko i wybrałem jeden z ciekawych wzorów. Następnie wziąłem do ręki jedną z puszek i wstrząsnąłem nią lekko. Przycisnąłem przycisk u góry a z otworu wyleciała biała mgiełka, która natychmiast osadziła się na ścianie. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem i zabrałem się za nowe graffiti. Po białej farbie przyszedł czas na czarną a następnie na kolorowe. Zajęło mi to dobrą godzinę ale byłem zadowolony z efektu.
Nigdy nie mówiłem nikomu, że lubię się tym zajmować. Robiłem to od czasu do czasu dla przyjemności. Czasem z nudów, czasem by się odstresować, zawsze znalazł się jakiś powód, dla którego sięgałem po farby w spreju. Tym razem najnormalniej nie miałem czego robić wieczorem więc spakowałem wszystkie potrzebne rzeczy do plecaka i ruszyłem na miasto w poszukiwaniu „płótna”. Stałem tak patrząc się na moje „dzieło” przez kilka minut, nagle jednak moją uwagę zwrócił podniesiony głos jakiegoś mężczyzny. Odwróciłem się, jednak nikogo nie zobaczyłem.
Zdjąłem maskę, w której musiałem przyznać, że wyglądałem dość upiornie. Kiedyś wyszedłem tak na miasto a wszyscy przechodnie omijali mnie szerokim łukiem patrząc na mnie podejrzanie. Podszedłem do okna jednego z budynków przylegających do muru i przykucnąłem. Zajrzałem przez nie do środka i ujrzałem kłócących się mężczyzn. Jeden z nich wytykał drugiemu coś palcem, krzyczał na niego i wyzywał. Próbowałem cokolwiek z tego zrozumieć. Pierwszy wspominał coś o jakiejś torbie? O ognistym golemie czy innym magicznym stworzeniu? Nie byłem pewny. Po chwili jeden z nich podszedł do okna, najwyraźniej z zamiarem otworzenia go w celu przewietrzenia pokoju. W porę przywarłem do ziemi tuż pod oknem. Mężczyzna wyjrzał na zewnątrz i zlustrował uliczkę uważnym wzrokiem. Zdziwił się nieco widząc mój plecak leżący pod murem. Zniknął na chwile by następnie wyjść przez boczne drzwi. Niefortunnie potknął się o moje nogi, jako iż leżałem wzdłuż ściany. Zachwiał się i wylądował z hukiem na ziemi. Z jego ust wyszła seria przekleństw skierowana w moim kierunku. Zanim zdążyłem zareagować, mężczyzna złapał mnie za nogę i uniósł do góry. Wisiałem tak głową do dołu i przyglądałem się mężczyźnie.
- A ty tu czego gówniarzu? – warknął z uśmiechem na twarzy.
Nie był mężczyzną urokliwym ale zdecydowanie dużym, z łatwością trzymał mnie za jedną nogę. Łypał na mnie wzrokiem, tak jakby chciał mnie zabić. Wrócił ze mną do pomieszczenia i puścił. Wylądowałem na ziemi. Spojrzałem na mężczyzn stojących na ziemi.
- Patrz Sergian, znalazłem mięso armatnie.
- Myślisz, ze ten chuderlaczek się nada? – zamyślił się drugi, nieco drobniejszy, ale równie wysoki mężczyzna.
Nie rozumiałem o co im niby chodzi.
- Wytłumaczycie mi może co tu się wyprawia? – zapytałem sfrustrowany.
Mężczyzna złapał mnie za rękę i założył na nią coś w rodzaju bransolety. Spojrzałem na tajemnicze urządzenie a następnie na mężczyzn.
- Co, ja kaczka żeby mnie obrączkować czy może zaręczyny? – prychnąłem.
- Nie, taki mały gadżet. Masz się tu jutro rano pojawić, punkt piąta, jeśli nie, uprzedzam, że to małe urządzonko jebnie cie prądem – wyszczerzył się drugi z mężczyzn. 
Nawet nie wiedziałem o co im chodzi, nie zdążyłem zapytać gdyż wykopali mnie z budynku na ulicę. Zabrałem swój plecak i ruszyłem do domu. Całą drogę oglądałem dziwną bransoletę, w pewnym momencie prawie trafiłem na latarnię ale w ostatniej chwili udało mi się ją wyminąć unikając kolizji. W domu kombinowałem jak pozbyć się tego czegoś, jednak nie byłem w stanie tego ani podważyć, ani rozkręcić, przeciąć czy w jakikolwiek inny sposób zniszczyć. Wreszcie dałem za wygraną i położyłem się spać.
Obudziłem się, gdy impuls przeszedł przez moje ciało. Poderwałem się z łóżka, wszystko mnie bolało. Czyli owa bransoleta naprawdę raziła prądem. Szybko wskoczyłem w ubrania i truchtem pobiegłem na miejsce spotkania. Przy boku miałem moje dwa miecze, tak na wszelki wypadek. Po drodze kilka razy zostałem porażony a z każdym razem bolało coraz bardziej jakby natężenie elektryczności zwiększało się. Zmachany dotarłem pod budynek, z półgodzinnym spóźnieniem. Mężczyźni patrzyli na mnie uważnie.
- Idziemy – zadecydował ten, który wczoraj złapał mnie pod budynkiem.
Zaciągnęli mnie do samochodu, którym dojechali w okolice portalu na Deltę. Ci mężczyźni musieli wiedzieć o istnieniu tamtej krainy, czyli mieli również pojęcie o magicznych istotach. Nie wiedziałem gdzie szliśmy, żaden z facetów nic nie mówił. Im dalej się zapuszczaliśmy tym rzadszy las nas otaczał, aż wreszcie drzewa przestały się w ogóle pojawiać. Szliśmy między wielkimi głazami i mniejszymi kamieniami. Gdzieniegdzie po ziemi płynęła ciekła lawa, którą trzeba było dokładnie omijać tak by się nie poparzyć. Nikt z nas się nie odzywał, nagle mężczyźni przystanęli.
- Słyszycie?
Wsłuchałem się w dźwięki otoczenia i po chwili usłyszałem… kroki. Ale nie byle jakie, był to odgłos głośnego i ociężałego stąpania po ziemi. Co to było? Jak wielką istotą musiało być? Odpowiedź na moje pytania pojawiła się kilka sekund później kiedy to zza jednej z większych skał wytoczył się ogromny golem. Otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia zmieszanego z przerażeniem. To cholerstwo miało dobre cztery metry wysokości i wyglądało jakby jednym ruchem wielkiego łapska miało zmieść małe miasto z powierzchni ziemi. Golem miał na sobie coś w rodzaju metalowej zbroi jednak po dłuższym namyśle doszedłem do wniosku, ze równie dobrze może być to jego cielsko. Golem płonął w kilku miejscach co nadawało mu nieco przerażającego wyglądu. Poruszał się powoli ale ewidentnie był silny. Zrobił krok do przodu i rzucił się w moim kierunku. Zgrabnie odskoczyłem do tyłu unikając wielkiego łapska stwora, które wylądowało chwilę później w ziemi. Golem odwrócił się w moją stronę, świetnie, jakby nie mógł zabrać się za tych dwóch. Biegiem ruszył na mnie a ja podskoczyłem do góry. Niestety złapał mnie za rękę, sam nie wiedziałem jak. Miał naprawdę mocny chwyt, czułem jakby zaraz miała pęc mi kość. Usłyszałem zgrzyt ale na szczęście była to tylko owa bransoleta. Skruszyła się pod wpływem uścisku golema. Ten zdziwił się nieco i rozluźnił uścisk uwalniając mnie. Na chwile przestał się mną interesować, postanowił pozbyć się dwóch mężczyzn. Zza skały przyglądałem jak roznosi ich w drobny mak, na pył, równa z ziemią. Idioci. Nawet się nie przygotowali, nie zdążyli wyjąć broni i odeprzeć ataku. Mogłem uciec ale mimo wszystko w duchu czułem potrzebę ukatrupienia tego stworzenia.
Szukałem idealnej okazji. Kiedy golem odwrócił się tyłem, wyskoczyłem na niego z moimi mieczami. Nie minęła sekunda kiedy pojawiłem się tuż za nim. Wykonałem półobrót zadając cios katanami jednak nic tym nie zdziałałem. Odskoczyłem do tyłu i wylądowałem na czubku skały. Golem obrócił się do mnie i spojrzał w moim kierunku swoimi czerwonymi niczym lawa oczyma. Zaatakowałem drugi raz, teraz jednak golem postanowił się obronić. Uniósł lekko rękę i z impetem uderzył mnie w bok. Odleciałem na kilka metrów i wpadłem na skałę. Leżałem chwilę, wszystko mnie bolało, dźwięczało mi w uszach, miałem wrażenie, ze wszystko we mnie jest połamane. Podniosłem się po chwili i stanąłem chwiejnie na nogach. Golem przyglądał mi się uważnie.
Sam nie wiedziałem czemu, ale musiałem pozbyć się tego stworzenia. Irytowało mnie i wpędzało mnie w złość. Ja nie przetnę stali? Zobaczymy. Uśmiechnąłem się lekko i rzuciłem się ku golemowi. Ilekroć udawało mi się do niego dostać, moje cięcia nic mu nie robiły, na dodatek kilka kolejnych razy zostałem przez niego uderzony. Oddychałem ciężko łypiąc na golema wściekłym wzrokiem. Uspokoiłem oddech i mocnej złapałem broń. Golem ruszył w moim kierunku, w ostatniej chwili skoczyłem na niego zadając mu cios w szyje. Miecze przebiły się przez warstwę metalu jednak nie zadały większych obrażeń potworowi. Gdzie to bydle ma słaby punkt? Na pewno nie jest to skóra ani głowa. Przyglądałem mu się uważnie. Czyżby był to ten kamień na jego piersi? Raz kozie śmierć. Skoczyłem w jego kierunku celując w niego czubem katany. Ostrze wbiło się centralnie w kamień na jego piersi, golem nie zdążył zareagować. Najpierw nic się nie działo, jednak po chwili od przebitego kamienia zaczęły po całym ciele rozchodzić się pęknięcia. Nie minęło dziesięć sekund, kiedy golem rozpadł się na kilka kawałków i została z niego jedynie kupa kamieni.
Uśmiechnąłem się pod nosem i oparłem się o skałę za moimi plecami. Oddychałem ciężko, mimo wszytko byłem bardzo zmęczony. Bolały mnie plecy, na których kilkakrotnie wylądowałem po atakach golema. Oprócz tego i kilku siniaków oraz zadrapań, chyba nic mi nie było. Omiotłem spojrzeniem najbliższą okolicę, z golema nie zostało nic oprócz pyłu i kamieni. Nie lepiej prezentowali się dwaj mężczyźni, którzy mnie tu przyciągnęli. Ich flaki i krew były roztarte po każdym najbliższym przedmiocie. Nie było mi ich żal, idioci, nawet nie wiedzieli jak się do tego zabrać. Odpocząłem chwilę i pogwizdując ruszyłem ku portalowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits