Dłoń powędrowała w stronę posągu. Delikatnie musnął twarde, kamienne sukno, pozostawiając na nim krwawy ślad w kształcie litery M. Był sam. O tej porze świątynni udawali się na spoczynek, aby z samego rana czuwać nad porannymi modłami wiernych. Możan wolał modlić się w nocy, mając nadzieję na to, że nikt go nie zobaczy, poza upragnioną panią. Od dłuższego czasu nie potrafił się z nią skontaktować. W ustach poczuł nieprzyjemną suchość. To stres.
Trwał tak już od kilku dobrych godzin, powoli tracąc nadzieję. Trudno jest opisać to, co w tym momencie czuł. Smutek? Złość? Żal? Trwogę? Coś pomiędzy. Zdecydowanie nie miały one wydźwięku pozytywnego w stosunku do pani. Swoimi myślami mógł ją dodatkowo odpychać od swojej osoby i nawet próby składania ofiary spełzły na niczym. Czuł się paskudnie z faktem, że przegrał swoje życie i stał się uzależniony od wyższego bóstwa. Brat nie mógł tego zrozumieć. Nawet nie próbował prosić o rady bytów wyższych. Duma go poniosła.
- Pani nie chce się już z tobą widywać. Obraziłeś ją.
- Chciałbym ponowić współpracę. Przynajmniej do objęcia tronu.
- Nie dotrzymał pan warunków. - rzekł kruk, siadając na ramieniu następcy. - Upokorzył ją pan i teraz nagle pragnie odkupienia? To nie jest koncert życzeń. Miała być zapłata, a że jej nie otrzymaliśmy, to musi pan sobie radzić teraz sam. Kapłani wspomogą duchowo, ale na głos Pięknej Pani Nocy nie można liczyć. Prawdopodobnie po tym całym cyrku z koroną przeniesiemy się do równoległej watahy, gdyż nie zamierzamy toler...
Przemiana była szybka. W jednej chwili zęby stały się ostrymi jak brzytwa miniaturowymi sztyletami, które pochwyciły skrzydło posłańca. Kruk zadarł się głośno, aż ściany odbiły jego rozpaczliwe krzyki. Mógłby w ten sposób obudzić ewentualnie koczujących w murach świątynnych czcicieli. Fuhrer naprawdę tego nie chciał. Dlatego łapa powędrowała na dziobie upierdliwego gościa, który natychmiast umilkł w obawie przed utratą życia. Oczęta zatrzymały się na wielkich, wilczych ślepiach. Widać w nich było cząstkę przerażenia.
- Zrobimy to nieco inaczej. Powiedz swojej pani, że nawet, jeżeli się przeniesiecie, to i tak was znajdę. Macie obowiązek mnie wspomóc przy koronacji. Jeżeli otrzymam to, co mi obiecano, dam wam spokój. I tak wiecie, że mój braciszek w ogóle nie zamierza wspierać kościoła, a kapłani są już w wystarczającym kryzysie. Wykarmiłem ich, kurwa!
Rzucił ptaszyskiem o ścianę, jednak zrobił to wyjątkowo lekko, gdyż w innym wypadku mógłby złamać kręgosłup posłańcowi, a na razie pragnął go jedynie wystraszyć, co wychodziło dosyć skutecznie. Czarnopióry powiem leżał bez ruchu na ziemi, pozwalając, aby wilcze szpony objęły jego malutki łepek. Nie miał siły się przemienić, więc po prostu spoczął tak obezwładniony, modląc się w duchu do każdego wyższego boga, aby ten psychol wreszcie skończył, znudzony bądź zmęczony, i wrócił do zamku spać. Miał też nadzieję, że nigdy więcej nie będzie musiał w imieniu demonicy pojawiać się w jego świątyni.
- Mam nadzieję, że informacja ode mnie miała jasny przekaz i nie muszę tego powtarzać.
Rzekł, puszczając ostrożnie kruczka i zahaczając pazurem o jedno z piór. Ptak poderwał się do lotu, zostawiając następcy ów pamiątkę po tym niecodziennym wydarzeniu. Basior pochwycił ją w zęby i schował do kieszeni małej torby, gasząc za pomocą ogona zapaloną wcześniej świecę. Odczuł ulgę, kiedy po chwili w świątyni zapanowała ciemność.
Publiczność wiwatowała podczas zakończenia, zaś młody mężczyzna nawet się nie poruszył. Jego pusty wzrok spoczął na wizerunku bogato zdobionego brata, słuchając jednym uchem jego wystąpienia i wypuszczając drugim. Palcami ostrożnie dotykał kieliszka po winie, zastanawiając się, czy dolać sobie jeszcze trochę dokładki. Ostatecznie odwrócił myśl od tego pragnienia za pomocą słów Tytana, które utkwiły mu w pamięci nieco dłużej, niż by chciał.
- Miałem sen!
A on sam nie spał tej nocy. Przekręcał się z boku na bok, próbując liczyć linie pomiędzy kafelkami. Życie w samym zamku dawało mu w kość i robił wszystko, co tylko mógł, aby zaniechać rutynie. Począwszy od spotkania z kapłanami i rozmowie dotyczącej dalszej przyszłości świątyni Mrokańskiej, której zostało zabrane dofinansowanie, aby mieć za co wykarmić część wieśniaków. A przynajmniej tak to tłumaczył. Można było wykombinować to w inny sposób - nałożyć podatek na szlachtę, odpuścić trochę z remontem pałacu. Wybrał jedną z najgorszych opcji, dodatkowo podburzając ważnych, zdaniem Możana, ludzi. Gdyby nie jego interwencja, ci prawdopodobnie roznieśliby króla na strzępy.
Potem były groźby i próby ułaskawienia wyznawców dzięki dodatkowym łaskom od tej bardziej świeckiej strony. I faktycznie, o dziwo, daje sobie z tym radę dzięki własnemu wkładowi młodszego z Riversów. Kapłani mrokańscy bardzo go szanowali za to, ile od siebie włożył w ich kult i w razie walki o tron ma ich pełne poparcie. Szkoda tylko, że poza modlitwą raczej go nie wspomogą, a i ta nie powinna zbyt wiele zdziałać.
Bał się, że nie da rady zdobyć więcej sojuszników, bo od powrotu ze szpitala jeszcze mniejsza część ludności widziała w nim potencjalnego, lepszego dowódcę. Z niecierpliwością oczekiwał na przyjście nowego gwardzisty, mając nadzieję, że będzie nim młody, ogarnięty potomek rodu Hajre, który prędzej czy później pomoże mu zdobyć dodatkowe wsparcie. W najgorszym wypadku zmuszony będzie czołgać się do Watahy Zachodu i spróbuje z nimi dyskutować na temat ewentualnej pomocy. Nie miał na to najmniejszej ochoty.
A w duszy wciąż tlił się bardzo niecierpliwy ogień, który przeistaczał się w coraz większą nienawiść. Nie mógł pogodzić się z niesprawiedliwym wobec niego losem. Łapska miał już obolałe od niekontrolowanych ugryzień, a pysk wciąż palił żywym ogniem.
Rana wciąż paliła, a minęło już kilka tygodni. Ponownie będzie musiał wrócić do lekarstw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!