13 grudnia 2017

Od Mishabiru do Youkami [Quest nr 11]

  Miał tam nie wchodzić, lecz sypiący śnieg wymusił na nim podjęcie szybkiej decyzji. Najchętniej stopiłby całe te cholerstwo, rozgonił chmury, całkowicie zmieniając pogodę. Z drugiej strony niosło to za sobą pewne skutki, jak na przykład zbyt agresywną zmianę klimatu. To dopiero by było. Pozbył się tych myśli ze swej głowy, podobnie postępując z zalegającym śniegiem na płaszczu, kapturze, a nawet włosach. Nim otworzył wrota budynku, nieco się zawahał.
  Czy wejście tam w postaci człowieka było dobrym pomysłem?
  Najwyżej wywalą mnie na zbity pysk.
  Niemalże wzruszył ramionami, wyobrażając sobie, jak wypada przez okno na zaśnieżoną ulicę.
  Tak naprawdę, odkąd opuścił tereny Imperium, był tak zafascynowany zdobytymi księgami, że całkowicie zapomniał o powrotną przemianę. Miało to też swoje plusy. W postaci człowieka łatwiej było mu chronić nowe nabytki.
  Po wejściu do środka i zamknięciu za sobą mosiężnych, skrzypiących drzwi, poczuł przyjemne ciepło okalające zmarznięte policzki oraz wzrok wszystkich zebranych. Krasnoludy, elfy, pół-elfy, a nawet gdzieś w oczy rzucił mu się centaur. Wszystkie stoliki wyglądały na zajęte, więc postanowił, że nie spędzi tu zbyt wiele minut swojego życia, chociaż nie raz tu bywał. W postaci wilka, co robiło wielką różnicę.
  Zamiast przebyć lokal środkiem, zdecydował się na mniej rzucające w oczy przejście. Ominął całą salę, idąc wzdłuż prawej ściany, aż dotarł do tablicy zleceń i ogłoszeń. Przewertował wzrokiem wszystkie widoczne kartki, lecz nie znalazłszy niczego ciekawego, zwrócił się ponownie ku zebranym stworzeniom. Jakież wielkie dobro ujrzały jego czerwone oczy, to wiedział tylko on sam. Prędko, aczkolwiek jednocześnie nie dając po sobie poznać zachwytu, zajął jedyne wolne miejsce przy barze. Było jeszcze ciepłe, czyli niedawno zwolnione. Nie chciał zbytnio nadużywać gestów, więc grzecznie czekał, aż barman z rogami kozła na głowie sam do niego podejdzie. W czasie oczekiwania zsunął skórzaną, brązową torbę z ramienia i postawił tuż przy swoich nogach.
   Grzane wino poproszę. - Położył na blacie ostatki z pieniędzy, które posiadał, gdy mężczyzna w końcu zdecydował się do niego podejść.
  Swoją drogą, powinien w końcu ruszyć się do wykonywania zleceń, inaczej będzie musiał pożegnać się z przyjemnościami na jakiś czas.
  Na wyjątkowy napój nie czekał długo. Już po paru minutach bezczynnego siedzenia i niezwracania uwagi na gwar rozmów, stanął przed nim szklany kufel pełen wytrawnego grzańca. Na powierzchni trunku pływały goździki, plaster pomarańczy oraz długa laska cynamonu. Para unosząca się ku jego nozdrzom niosła ze sobą cudowny aromat, któremu nie sposób było się oprzeć. Po pierwszym łyku całkowicie się w nim zatracił. Teraz z większym spokojem mógł pomyśleć nad swoim powrotem do domu. Została jeszcze godzina do zmierzchu, lecz nie spieszyło mu się z wychodzeniem na ten ziąb. Na samą myśl aż zadrżał, więc przytulił do siebie ciepły kufel.
  Rozmyślania Mishabiru przerwał huk drzwi odbitych od ściany. Mimowolnie obejrzał się, chcąc zidentyfikować ofensywnego osobnika. Ów stworzenie było trudno rozpoznać, gdyż miało kaptur zaciągnięty na połowę twarzy oraz bordowy szal spełniający podobną funkcję. Miejsce pozostawione na oczy było potrzebne tylko do ciemnych okularów. Posturą przypominało niskiego, masywnego mężczyznę, a przydługi płaszcz tylko popierał tę teorię. Innym dziwem było ptaszysko siedzące na jego prawym ramieniu. Wielkością i budową przypominało ziemskiego pawia, na dodatek skrzyżowanego z pospolitą arą. Długi ogon, niemalże sięgający podłogi, kurze ciało i długa szyja, kończąca się małą głową z smukłym, krótkim dziobem. Wszystko wieńczyła różnorodność barw. Niestety nie dało się tak łatwo stwierdzić, który kolor z tęczy przeważał na piórach, ale na pewno ogon był krwisto czerwony.
  Postać zaczęła w ciszy kroczyć ku barowi, jednak szła dość niezgrabnie. Ptak zatrzepotał nieco przymałymi skrzydłami, by po ich złożeniu przemówić gładkim głosem, wprawiając wszystkich gości karczmy w zachwyt.
  - Poczęta w chwili zerwania owocu, zrodzona przez posmak, nikt jej nie ucieknie - Alvarez odwrócił się ku nim, przełykając to, co dopiero upił z kufla. Zebrani byli podekscytowani gadającym ptaszyskiem, zaś dla niego wypowiadane przezeń słowa, wydały się znajome. - Niczym Polikarpus, padnijcie i oddajcie się niewieście...
  - Zaklęcie - Mishabiru szepnął sam do siebie, w tym samym momencie zdając sobie sprawę z zagrożenia.
  Kolorowy zwierzak rozłożył skrzydła i zadarł dziób, a wokół niego pojawił się czarny dym.
  - Ars... - Drugie, zarazem ostatnie słowo zaklęcia pozostało w gardle, tym samym uniemożliwiając jego wykonanie.
  Wilkołak stał na środku ulicy, trzymając ptaka za szyję, zaś drugą rękę trzymał w gotowości, tuż nad ciałem leżącym u jego stóp. Użycie Flumen było najlepszą decyzją, jaką mógł podjąć w ostatniej chwili, aby nikt nie ucierpiał.
  - Kto cię nasłał? - Warknął, nie siląc się nawet na krztę delikatności. - Jak śmiałeś użyć tak okrutnego zaklęcia na niewinnych stworzeniach?
  Ptak po sekundzie ściemniał i rozciągnął się ku ziemi, po czym przybrał postać młodego, niewysokiego mężczyzny. Dłuższe, krucze włosy opadały na purpurowe oczy, nieco je przysłaniając, lecz kpiący uśmiech był bardzo widoczny.
  - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele jest w stanie zapłacić Imperium, aby odzyskać te dwie książki, które zawinąłeś.
  Wypowiedziawszy te słowa, w jednej sekundzie rozpłynął się w powietrzu.
  Iluzja?
  Pomimo nadal padającego śniegu i szybkiego zmierzchu, zdołał wyczuć przeciwnika. Umiejętność przemiany w cień o tej porze stała się problematyczna. Mishabiru musiał teraz polegać głównie na swoim węchu i słuchu, aniżeli oczach. Stanął przodem do otwartego wejścia karczmy, po czym w jego dłoniach zmaterializowały się katany. Kilka ciekawskich par oczu starało się uszczknąć choć trochę z tego, niezrozumiałego dla nich, widowiska. Nie postąpił nawet kroku, gdy poczuł, jak coś, a raczej oczywisty ktoś go unieruchamia.
  Owy mężczyzna, będący nadal w postaci cienia, owinął się wokół każdej kończyny Mishabiru, jedną z dłoni umiejscawiając na jego gardle.
  - Tyle lat żyjesz i nadal nie masz pojęcia, jakie zadanie niesie ze sobą ten dar? - Szepnął wprost do ucha wilkołaka, mocniej zaciskając dłoń. - My, władcy śmierci, musimy oczyścić wszystkie światy z gnid, nierobów, złodziejów i tych, którzy nie popierają naszych idei związanych ze stworzeniem jednego, nieskażonego wymiaru.
  - Odbieranie życia poprzez samosąd, by stworzyć idealne miejsce jest najbardziej popieprzonym pomysłem, z jakim do tej pory się spotkałem.
  - Skoro tak uważasz... Najchętniej pokazałbym ci moc prawdziwego władcy śmierci, lecz przez to, że przerwałeś moje zaklęcie, jeszcze przez chwilę nie mogę zbyt wiele zrobić. - Cieniste więzy zacisnęły się, doprowadzając do upuszczenia przez Mishabiru swoich broni. - Mój towarzysz właśnie wstał, więc równie dobrze on może cię wykończyć.
  Fakt, wyłapał ruch z lewej strony, gdzie uprzednio leżała zakapturzona postać, dlatego też postanowił w końcu zakończyć te nieprzyjemne dla wszystkich spotkanie. Skupiwszy energię w swoim ciele wypuścił ją na raz, tworząc wyładowanie, niczym piorun podczas burzy. Cień uciekł, zaś nieskrępowany już wilkołak dobył swoich katan i doskoczył do ciemnej postaci. Od wroga biła mocna pewność siebie, która została unicestwiona w sekundę, gdy niematerialne ciało zostało przebite przez lśniące ostrze.
  - To niemożliwe... - Chrapliwy i niewyraźny głos wydobył się z zaatakowanej ofiary, która powoli zaczęła przechodzić w swoją prawdziwą, ludzką postać.
  Celem Alvareza nie było zabicie mężczyzny, a zwyczajne uniemożliwienie dalszej walki. Kiedy  całkowicie się przemienił, niezbyt delikatnie wysunął katanę z jego brzucha, po czym usadził pod ceglaną ścianą budynku stojącego tuż obok karczmy. Mishabiru ledwo zdążył się wyprostować, gdy tuż nad ich głowami pocisk przeciął ze świstem powietrze i wbił się w dach budowli. Wybuch, dość widowiskowy, zatrząsł ziemią, pozostawiając po sobie wyrwę w strukturze budynku. Białowłosy odruchowo przykrył rannego swoim ciałem, przetrzymując uderzenia cegieł oraz dachówek.
  Każde uderzenie wydawało się mocniejsze od poprzedniego, jednak nie pozwolił, aby ból przejął kontrolę nad jego ciałem. Nie miał najmniejszego pojęcia, ile kilogramów gruzów przyjął na swoje plecy, jednakowoż po każdym uderzeniu oczekiwał kolejnego. W końcu nadszedł ten moment, kiedy nastąpiła dłuższa przerwa, będąca jednocześnie końcem lawiny. Mishabiru uchylił powieki i uniósł się na ramionach. Mężczyzna pod nim leżał nieprzytomny, z ciężkim oddechem wydobywającym się z ust.
  Czyżbym przesadził?
  Kolejna eksplozja sprawiła, że ponownie padł nań w celu ochrony, jednak szybko zorientował się, że teraz nie oni byli celem. Obejrzał się, a w tym samym momencie wszystkie stworzenia z przerażeniem i w akompaniamencie niezrozumiałych wrzasków poczęły uciekać z płonącej karczmy. Przyczyną tych zniszczeń był robot. Jego postać była również odpowiedzią na pytanie, dlaczego porażenie prądem nic mu nie zrobiło. Dla tychże imperialnych maszyn niosących armagedon elektryczność stała się bardzo silnym doładowaniem wszystkich najmniejszych podsystemów sztucznej inteligencji, nastawionej na unicestwienie celu oraz wszystkiego wokoło.
  Maszyna, mierząca ponad trzy metry wysokości, znakomicie uzbrojona w czarny pancerz, prawdopodobnie najnowszy wynalazek naukowców z Imperium. Połączenie paru związków stworzyło materiał odporny na wysokie temperatury oraz silne uderzenia, jednak o wytrzymałości nie wspomnieli. Z drugiej strony na razie nie było czasu na sprawdzanie takich rzeczy. Musiał czym prędzej wyciągnąć to cholerstwo z miasta, inaczej zginą niewinne stworzenia, a to wszystko przez dwie księgi, aktualnie leżące w ognistej karczmie.
  Czasu było coraz mniej, a chodzące monstrum, z ramieniem zamienionym w działo, zaczęło strzelać serią mniejszych pocisków, wprost w uciekające stworzenia. Słabą stroną na pewno było celowanie w ruchomy cel. Mishabiru udało się złapać jednego z krasnoludów, nie spuszczając z oka wroga.
  - Zabierzcie go stąd. - Wskazał ruchem głowy nieprzytomnego mężczyznę. - Nie podejmujcie walki, tylko ewakuujcie pobliskie budynki.
  Nie miał najmniejszego zamiaru powtarzać swoich słów, więc jeśli tamten nie zrozumiał, mogło to stworzyć niewielki problem. Odszukał wśród gruzów swoje katany, po czym stworzył z nich przewodniki błyskawicy. W oka mgnieniu znalazł się tuż przy maszynie, lecz nawet wzmocnione katany nie były w stanie stworzyć nawet rysy na jegoż pancerzu. Nagle krótki błysk oślepił białowłosego, a następnie coś odepchnęło go z niewiarygodną siłą. Zatrzymawszy się paręnaście metrów dalej, otarł oczy z piachu, po którym przed chwilą się walał, dopiero z tej odległości  zauważając migającą bańkę, będącą ofensywną tarczą.
  Kolejną wadą wielkiej kupy żelastwa była prędkość, a nawet jej brak, chociaż czas reakcji sztucznej inteligencji mieścił się pewnie w średniej. Działo zostało wycelowane wprost w Alvareza, który właśnie w tym momencie miał problemy ze wstaniem. Wyglądało to jak żywcem wyciągnięte z marnego filmu akcji, jednak udało mu się przemieścić o wiele wcześniej, niż w ostatniej chwili. Stanąwszy na nogi mocniej zacisnął dłonie na rękojeściach, lecz jakież było jego zdziwienie, gdy zza płonącej karczmy wybiegło białowłose dziewczę, ewidentnie próbujące dostać się do środka.
  Z nikłą nadzieją ponownie spojrzał na śmiercionośną maszynę, która jedno z dział wycelowała właśnie w nią, aczkolwiek te różniło się od tego na drugim ramieniu. Wylot był szerszy, zaś z boku, na niewielkim monitorze, zaczęły pojawiać się kolejno czerwone paski, oznajmiające ładowanie się wystrzału.
  - Uciekaj! - Wrzasnął do niej, a ta wpierw stanęła i wbiła zszokowany wzrok w mężczyznę, by dopiero po chwili zacząć biec w całkowicie przeciwnym kierunku.
  Cząstka Mishabiru głęboko uwierzyła, że dziewczyna zwieje za któryś z budynków, by zejść z pola widzenia wroga, ale ona przebiegła przed nim i kontynuowała ucieczkę środkiem szosy. Wycelowanie w prosto biegnący cel nie było żadnym problemem dla robota, a wystrzał był już prawie gotowy.
  Alvarez skrzyżował ze sobą głownie, zaś te zaiskrzyły się przez owe połączenie. Po wyregulowaniu mocy błyskawic, co trwało zaledwie sekundę, uniósł ostrza, a następnie wbił je w ziemię tuż przed swoimi stopami. Czarne pioruny zaczęły przebijać się przez podłoże, kierując wprost na wroga. Obiegły jego tarczę, po czym ziemia zapadła się tuż pod maszyną, doprowadzając do utraty równowagi przez kupę żelastwa. W chwili przewracania się na lewy bok, nastąpił wystrzał, w postaci szerokiego, białego pomienia, jednak na szczęście przeleciał tuż obok dziewczyny, która wrzasnęła z przerażenia i padła na ziemię, kryjąc głowę pod dłońmi.
  Bez zwlekania Mishabiru wskoczył do wyrwanego przed paroma sekundami korytarza, dzięki niemu szybko dobiegając do białowłosej. Bez zadawania zbędnych pytań, zgarnął ją z podłoża, od razu uciekając między budynki. Doskonale wiedział, że tamten stwór nie odpuści i znajdzie go, niszcząc wszystko po drodze, ale nim wyciągnie go z miasta, musi odstawić szaloną, niską istotę. Pokonując istny labirynt uliczek, w końcu zatrzymał się w ślepym zaułku, gdzie delikatnie odstawił dziewczynę na ziemię.
  - Muszę tam wrócić - Oznajmiła cicho, jak zahipnotyzowana patrząc przed siebie. Te słowa dobiły Mishabiru na tyle, że chciał nią potrząsnąć i zapytać, czy aby na pewno dobrze się czuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits