29 grudnia 2017

Od Dorina - Konkurs #Opowieść_Wigilijna

Zmęczony okropnie długim i ciężkim dniem, spędzonym z dziewczyną, wreszcie położył się na niewygodnej kanapie. Ziewnął przeciągle, pokazując wszem i wobec stan swojego uzębienia. Czuł jak sprężyny wbijają mu się w bok, co było naprawdę dość nieprzyjemne. Dodatkowo mebel okazał się za krótki i jego kostki wisiały w powietrzu. Chłopak kręcił się na prowizorycznym łóżku jakby cierpiał na owsicę, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Musiał spędzić tą jedną, nieprzyjemną noc na kanapie, bo jak na prawdziwego gentlemena przystało udostępnił dziewczynie łóżko i teraz sam kisił się na tym czymś. Po kilkunastu minutach wiercenia się w końcu odnalazł pozycję, w której nie było mu aż tak strasznie niewygodnie. Mrucząc coś jeszcze pod nosem, powoli jego oddech spowalniał i chłopak wreszcie zapadł w sen.
Obudził się, jak zdawało mu się, po zaledwie kilku minutach spokojnego snu. Poderwał się gwałtownie z mebla i rozejrzał się po swoim mieszkaniu. Zastanawiał się co go tak nagle obudziło, przecież nie słyszał żadnego hałasu, nie był głodny, temperatura pozwalała na sen. Wszystko wyglądało tak jak w chwili kiedy zasnął. Przeszedł niepewnie kilka kroków po drewnianych panelach, czując, że coś jest nie tak. Zajrzał do pokoju swojego gościa. Przez otwarte drzwi zobaczył, że dziewczyna w dość nieanatomicznej pozycji leży na całej szerokości jego łóżka. Na policzku miała ślad po zaschniętej ślinie, a jej długie włosy poplątane przykrywały całą jego poduszkę. Wszystko wydawało się w porządku...
Chłopak spróbował chwycić klamkę od drzwi do pokoju, ale jego dłoń przeszła przez metal nawet go nie poruszając. Spróbował ponownie, znowu nic. Wziął głęboki oddech, to na pewno albo jego omamy po tym całym imbirze, albo jakiś głupi sen. Wrócił powolnym krokiem do salonu, po drodze dotykając różnych przedmiotów, ale nic się nie zmieniło. Jego palce wciąż przechodziły przez wszystko tak jakby był duchem. I na dodatek zauważył, że nie ma na sobie rękawiczek, a z jego skóry nie wydobywał się ogień. Czyżby stracił we śnie swoje moce?
Chłopak westchnął ciężko i podrapał się po głowie. Nie miał zielonego pojęcia co zrobić. Usiadł na kanapie, a raczej próbował, bo koniec końców wylądował tyłkiem na podłodze. Położył się na niej i przymknął powieki.
Po chwili do jego uszu dobiegł delikatny rozmów. Niechętnie otworzył zmęczone oczy i zobaczył przed sobą trzy stojące postacie. Podniósł się z leżącej i otaksował nieznajomych wzrokiem. Każdy z nich wyglądał jakby uciekł z innej epoki. Pierwszy z nich miał na głowie jasnobiałą perukę pełną zakręconych pukli. Mężczyzna ubrany był w śmieszny, kolorowy strój i wyglądał jakby uciekł prosto z cyrku. Wydawał się emanować ogromną arogancją i poczuciem wyższości nad innymi. Drugi wyglądał zwyczajnie, jego strój nie odróżniał się w ogóle od tego, który można było zobaczyć na codzień na zwykłej ulicy. Z kolei trzeci można powiedzieć, że ubrany był dosyć futurystycznie i zaskakująco. Mężczyźni mieli identyczny kolor włosów i takie same rysy twarzy. Nie różnili się też od siebie posturą, wyglądali jak swoje kopie jeden do jednego. Wszyscy trzej mieli jasnokasztanowate włosy, które sięgały do ramion, a pierwszy z nich skrywał je pod peruką, ich ciemnobrązowe oczy, które odcieniem przypominały mocno parzoną kawę, spoglądały na chłopaka bacznie. Posiadali ostre rysy twarzy i szczupłą sylwetkę. Wyglądali trochę jak duchy, bo kontury ich ciał były lekko rozmyte. Sprawiali wrażenie jakby mieli zaraz zniknąć i już nigdy się nie pojawić.
Chłopak zamrugał gwałtownie powiekami, zapewne chcąc się przekonać czy postacie nagle nie wyparują sprzed jego oczu.
- Um, kim jesteście? - zapytał po chwili wyczekiwania na jakikolwiek ruch ze strony nieznajomych.
- Ja jestem duchem teraźniejszości, ten po mojej prawej przeszłości, a po lewej teraźniejszości. - powiedział podekscytowanym głosem drugi od lewej mężczyzna.
Białowłosy błądził rozbieganym spojrzeniem po postaciach. Zmarszczył brwi, wciąż nie rozumiejąc co się w ogóle dzieje. Nienawidził jakichkolwiek snów.
- A... A co wy tu w ogóle robicie? - ponownie wilkołak zapytał nieznajomych.
- Mamy sprawić, że przestaniesz nienawidzić świąt . - odparł radośnie trzeci mężczyzna.
- Ale ja nie nienawidzę świąt... - cicho powiedział chłopak.
Zjawy spojrzały po sobie, lekko zaskoczone. Po czym stanęły w kółeczku, wzrokiem przepraszając białowłosego.
- To na pewno on? - szepnął konspiracyjnie trzeci z nich.
- W życiu bym go nie pomylił z kimś innym! - zakrzyknął ten, który reprezentował przyszłość.
- No wiesz zdarza się czasem...
- Mi się nie zdarza!
- Ugh, to co robimy?
- Chyba to co zwykle...
Mężczyźni odwrócili się z powrotem przodem do wilkołaka.
- No to chyba zaczynamy, nie? - odparł trzeci.
- Tak! Dajesz Ludwik! - zakrzyknął radośnie trzeci, po czym dwójka duchów zniknęła i został tylko ten w peruce.
Zjawa podeszła szybkim krokiem do chłopaka.
- Przed rozpoczęciem chciałbym cię jeszcze poinformować, że nie odpowiadamy za żadne uszkodzenia ciała, krwotoki wewnętrzne, plucie krwią, przecięcie na pół i wszystkie inne rzeczy spowodowane naszą wycieczką. - wyrecytował mężczyzna monotonnym tonem.
- To co, zaczynamy? - spytał Ludwik z psychopatycznym uśmiechem na twarzy.
Chłopak niepewnie pokiwał głową.
- Chwyć mnie za ramię. - poinstruował wilkołaka.
Białowłosy wykonał niespiesznie polecenie. Po chwili poczuł nieprzyjemne szarpnięcie, czuł jakby wszystkie jego narządy chciały się nagle z niego wyrwać. Był to tylko ułamek sekundy, a on miał wrażenie, że przebywał wieki w tych męczarniach. Każda jego komórka ciała krzyczały z bólu. Nieprzyjemności opuściły go tak nagle jak się pojawiły. Przenieśli się w jakieś inne miejsce, bo chłopak zamiast paneli czuł pod sobą zimne płytki. Na które zresztą upadł po chwili i podpierając się na rękach, zwymiotował.
- Za to też nie odpowiadamy. - usłyszał nad sobą głos mężczyzny.
Białowłosy niepewnie podniósł się do pozycji stojącej. Czuł, że ma nogi jak z waty i, że za chwilę powtórzy swój wyczyn, więc nie pytając, oparł się na mężczyźnie.
- Pamiętasz? - usłyszał szept Ludwika przy swoim uchu.
Chłopak powoli podniósł wzrok na znajdujący się w centrum pokoju stół. Och, oczywiście, że pamiętał. Wiedział gdzie jest, znał tu każdy zakamarek, każdą pajęczynę i nadal znał cały rozkład dziur w podłodze. Czym prędzej ponownie spuścił spojrzenie na swoje, jakże ciekawe buty. Nie chciał tego pamiętać, nienawidził tego okresu w swoim życiu.
Dokładnie wiedział co zobaczy przed sobą. Swoją młodszą wersję posadzoną z dala od reszty rodziny, matkę ubraną w wyzywającą suknię, która zapewne będzie z ogromną ilością brokatu, ojca patrzącego na wszystko co żyje spode łba i brata, który ma wszystko gdzieś. Naprawdę nie chciał przeżywać tego jeszcze raz.
- Chodźmy stąd, proszę - powiedział chłopak błagalnie.
Już mężczyzna miał coś mówić, ale przerwał mu głos kobiety.
- Kochanie podasz mi o tą sałateczkę?
Czuł tą straszliwie ciężką atmosferę przy stole na sobie. Pamiętał, jak zawsze wszystkie posiłki i spotkania rodzinne były straszliwie wymuszone i sztuczne. Jego matka zmieniała się wtedy w idealną żonę, ojciec w kochającego tatusia, on w kogoś "normalnego", a jego brat w nastolatka w trakcie buntu, którego wcale nie musiał nawet udawać. Gdy tylko odchodzili od stołu zaczynały się kolejne kłótnie, leciały mocne wyzwiska i czasami w powietrzu można było zobaczyć talerze, szklanki i inne drobne przedmioty.
- Nie za przyjemnie, co? - ponownie usłyszał szept zjawy przy swoim uchu.
Poczuł się już w miarę na siłach i puścił ramię mężczyzny. W końcu niepewnie ponownie podniósł wzrok i wcale się za bardzo nie zaskoczył. Jego młodsza wersja, na oko dziesięcioletnia, siedziała w bezpiecznej odległości od wszelkich istot żywych i uparcie ignorowała wszystkich, wpatrując się w swoje dłonie. Och, pamiętał jeszcze jak podczas tych wszystkich spotkań siedział sam. Dla dziesięciolatka to był na prawdę cios poniżej pasa. Niepewnie podszedł do młodszego siebie. Chciał go jakoś pocieszyć, poklepać uspokajająco po plecach, ale jego dłoń przeszła przez chłopaka.
- Idziemy dalej? - zapytał go mężczyzna w peruce.
Białowłosy pokiwał energicznie głową. Podszedł z powrotem do zjawy i chwycił ją za ramię. Znowu poczuł to okropne szarpnięcie, ale teraz było trochę lepiej niż ostatnio. Czuł jak pod jego stopami znowu jest grunt i zaciekawiony rozejrzał się dookoła. Nie zauważył kiedy perukarz zniknął, a zastąpił go drugi z mężczyzn.
- Wiesz, że to twoja pierwsza spędzona z kimś Wigilia od ponad pięciu lat? Nie ma za bardzo tu czegoś dokującego, więc skierujemy się gdzieś indziej - mówiąc to zjawa pstryknęła palcami i po chwili ich otoczonie całkowicie się zmieniło. Tym razem bez nieprzyjemnego szarpnięcia.
Chłopak ze zdziwieniem zauważył, że to był cmentarz. I to na dodatek imlerialny cmentarz. Biały puch poprzykrywał większość nagrobków, na co niektórych świeciły znicze, ale większość grobów była pustych.
- Przyjrzyj się. - usłyszał szept ducha.
Czytał po kolei w myślach napisy na nagrobkach. Nie robiło to na nim jakiegoś szczególnego wrażenia, aż nie dotarł do tych trzech nazwisk. Zdziwiony spoglądał na nie lekko oszołomiony. Nie mógł poskładać żadnej myśli w sensowną całość. On nawet się nie zestarzał od tego czasu za bardzo, a oni już nie żyli...
Usiadł naprzeciwko grobów po turecku i wciąż się w nie uparcie wpatrywał. Jego rodzina nie mogła, przecież nie żyć. Jego mama, tata, brat... Oni powinni żyć. Otumaniony zgarnął z grobów śnieg. Przejechał palcem po wyrytych w kamieniu literach. Czuł jak zaczynają go piec oczy, więc odwrócił wzrok. Usłyszał za sobą zbliżające się w jego stronę kroki. Wiedział, że to była zjawa. Postać klęknęła za jego plecami.
- Idziemy dalej? - zapytał tuż przy jego uchu
Chłopak niepewnie chwycił ramię ducha. Zacisnął powieki w oczekiwaniu na nieprzyjemne szarpnięcie, które nastąpiło po chwili. Mężczyzna zniknął nie wiadomo kiedy i zastąpił go trzeci z nich. Białowłosy rozejrzał się dookoła siebie. Poczuł drażniący zapach środków chemicznych. Od razu wiedział gdzie jest i wcale z tego powodu się nie cieszył. To był szpital.
- Chodźmy już. - usłyszał chrapliwy głos ducha.
Wilkołak podążył za zjawą, która chwilę później dosłownie przeszła przez drzwi. Chłopak wahał się przez moment, ale w końcu wszedł do sali. Zobaczył samego siebie, który wyglądał dokładnie jak on w tej chwili. Na szpitalnym łóżku leżała jakaś nieznana mu staruszka. Zobaczył jak on sam trzyma dłoń kobiety jakby ta zaraz miała odejść. Zaciekawiony podszedł do małego stoliczka stojącego obok otwartego okna. Zobaczył na nim ramkę że zdjęciem, na którym był on i dobrze mu znana rudowłosa.
- Emma. - wyszeptał cicho.
Jeszcze raz spojrzał na postacie.
- Wiesz gdzie jesteśmy? - zapytał mężczyzna.
Białowłosy pokręcił delikatnie głową.
- Onkologia. - usłyszał odpowiedź.
Nie chciał na to patrzeć, więc z powrotem wyszedł na korytarz.
- Wracamy?
Pokiwał głową. Złapał za ramię ducha i kolejny raz poczuł to szarpnięcie. Znalazł się w swoim domu. Mężczyźni zniknęli, a on został sam.

Poczuł mocne szarpnięcie za ramię. Otworzył oczy, to tylko sen.
- Wstajemy! - usłyszał radosny głos dziewczyny.
Czym prędzej poderwał się do góry i mocno ją przytulił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits