31 maja 2018

Od Jeanette — Quest #10

   Jeanette była piekielnie zmęczona. Wręcz padała z nóg, bo cudowna kapitan Blake postanowiła przetrenować swoją dzielną świtę policji na torze treningowym, który wyglądał, jakby wyczołgał się z samego siódmego kręgu Piekła. Nikt jednak nie śmiał powiedzieć złego słowa, żeby nie dostać jeszcze większej dawki wycisku, niż dostali wszyscy. Teraz suka siedziała w samochodzie przed swoim blokiem, jeszcze przez chwilę się nie ruszając. Po prostu nie miała ochoty, chociaż jej myśli były już w domku, pod kołdrą. Potrzebowała także ciepłego prysznica w jakimś płynie o miłym zapachu. Tak, zdecydowanie po tym wszystkim potrzebowała odprężenia i odświeżenia. Wywlekła się z samochodu z jękiem, czując jak wielkie będzie miała zakwasy po tym wszystkim. Oh, jak cholernie wielkie. Na sztywnych nogach weszła do bloku, kierując się do windy. Kiedy nacisnęła przycisk i drzwi zamknęły się za nią, oparła się o ścianę i jeszcze raz westchnęła, już czując ten jutrzejszy ból. Po minucie była już na swoim piętrze, a po kolejnej — przy swoich drzwiach. Wsadziła klucz do zamka i przekręciła go. I powtórzyła to jeszcze kilka razy, bowiem jej drzwi miały kilka, jak nie kilkanaście zamków. Takie dziwactwo. W końcu ustąpiły, a gdy suka je delikatnie popchnęła, doznała szoku.
     Jej przytulne mieszkanko wyglądało, jakby przeszedł tam huragan. Nie, stado huraganów. Każdy ze wścieklizną. Obracała się zdezorientowana, próbując ogarnąć wzrokiem ogrom zniszczeń, ale był on po prostu zbyt, cholera, duży. Wszystko było nie na swoim miejscu, porozrzucane, podrapane, poprute. Przecież drzwi były zamknięte! Jeanette popatrzyła w stronę okna. Otwarte. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Przecież to mógł być każdy. Nawet.. nawet on. Ten, który zmienił jej życie w piekło. Szybko je zamknęła, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Oczywistym było, że nie pomogło, ale Jean poczuła się ciutkę bezpieczniej. Zajrzała do szuflady, gdzie trzymała swoje najcenniejsze rzeczy. Była, co dziwne, nienaruszona. Otworzyła jeszcze kilka szuflad, ale nic się tam nie zmieniło. Napastnik, kimkolwiek on był, rozwalił tylko rzeczy na wierzchu, nie ruszając nawet trudno dostępnych miejsc. Jeśli złodziej, to niezbyt inteligentny. Na wszelki wypadek jednak odbezpieczyła pistolet i poszła dalej, natykając się na podarte papiery i potłuczone naczynia. No tak, zostawiła je na blacie. Usłyszała cichy chrobot, więc jej palec powędrował na spust pistoletu. Momentalnie ocknęła się ze swojego zmęczenia, czując zagrożenie. Po cichu, żeby nie dać o sobie znać potencjalnej ofierze, przycisnęła się do ściany i na zgiętych nogach powoli podeszła do łazienki. Szarpnęła za drzwi i raptownie je otworzyła, wskakując do środka pomieszczenia. Wycelowała pistolet w.. niewielkiego, skrzydlatego lisa, który właśnie rozprawiał się z jej papierem toaletowym. Wściekła zabezpieczyła pistolet, odrzuciła go, po czym uniosła niespodziewanego gościa za kark i popatrzyła mu w oczy, zdenerwowana.
 — Kim ty do cholery jesteś? — wysyczała lisowi, a właściwie lisicy, prosto w pysk. — I co robisz w moim domu?!
   Zwierzę polizało jej dłoń, merdając przy tym wesoło ogonem. Jeanette zauważyła, że na szyi lisicy była zawiązana luźna czerwona wstążka, na odgonienie złych mocy. Ktoś chciał, żeby ten lis znalazł rodzinę. Tylko.. kto? I dlaczego pomyślał, że Jean będzie dla niego dobrą właścicielką? Burknęła pod nosem kilka przekleństw i delikatnie odstawiła lisicę na ziemię, a ta otarła się o jej nogi.
 — Falka. — powiedziała. — Będziesz od dzisiaj Falką. Pasuje?
   Falka radośnie zamerdała ogonem.

Quest zaakceptowany

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits