18 maja 2018

Od Dorina CD Nathaniel [Quest nr 34]

Otworzył niespiesznie oczy, ale zaraz je zmrużył pod napływem zbyt jasnego światła. Powoli przytarł twarz dłońmi, próbując się choć trochę rozbudzić i zacząć kolejny nudny dzień, w którym znowu całkowicie zatopi się w rutynie. Usiadł, wciąż będąc mocno nieprzytomnym i piekielnie zaspanym, wstawanie o takich szatańskich godzinach nigdy nie było jego mocną stroną. Najgorsze i tak były te budziki, ugh na ich wynalazcę czeka specjalne miejsce w piekle, który będzie się smażył w wielkim kotle do końca świata. Jak zwykle chciał zrzucić z siebie cieplutki kocyk, wstać z łóżka i ogarnąć się, ale algorytm jego codziennego poranka został zakłócony, kiedy jego dłoń nie napotkała przyjemnego puchatego materiału, a stopy nie dotknęły zimnej, drewnianej podłogi. Przez jego zaspany umysł jakoś zdołała się przedrzeć informacja o całym zajściu i chłopak momentalnie się ożywił. Rozejrzał się zdezorientowany dookoła siebie, próbując zrozumieć, gdzie się właściwie znalazł. Nie zobaczył kompletnie nic, no może oprócz wszechogarniającej bieli, ale ona w gruncie rzeczy przedmiotem nie była. Nie zauważył ani swojego łóżka, ani kanapy, an komody... Nie było nic, tylko on i ogromna, pusta przestrzeń. Nie mógł dojrzeć, gdzie zaczyna się niebo a kończy ziemia czy też inne podłoże, na którym aktualnie stał.
Postanowił przejść się kawałek dalej i spróbować dojrzeć cokolwiek, co pomoże mu stwierdzić gdzie się właściwie znalazł, a może nawet uda mu się kogoś spotkać i wydostać z tego czegoś. Oczywiście jego plan spalił się na panewce. Nie mógł też stwierdzić ile już przeszedł, bo każde miejsce było tu jednakowo białe i nijakie. Usiadł wreszcie zrezygnowany na podłodze, opierając twarz na dłoniach. Wydawało mu się, że zasnął w tej nieanatomicznej pozycji, która nawiasem mówiąc była beznadziejnie niewygodna i czuł teraz jakiś dziwne bóle w okolicy szyi i pleców, bo na niebie lub czymś, co uznał za niebo, pojawiły się czarne, wytłuszczone litery "Eksponat rzecz. m przedmiot (często wartościowy, rzadki) znajdujący się na wystawie albo w muzeum, wystawiony do oglądania".
Białowłosy zdezorientowany wpatrywał się w niebo, czytając słowa, które się na nim pojawiły. Zastanawiał się gdzie się do jasnej Anielki znalazł. Jego przemyślenia znowu przerwały te litery, które momentalnie zaczęły spadać i znikać, a przed nim ni stąd ni zowąd pojawił się piękny, ogromny obraz, który zdawał się wisieć w pustej przestrzeni. Na malowidle znajdował się jakiś pejzaż, który zdawał mu się dziwnie znajomy. Obszedł dzieło ze zmarszczonymi brwiami, próbując też dotknął niewidzialnej ściany, na której wisiał. Jego ręka nie napotkała niczego, obraz zdawał się wisieć w powietrzu.
– Co tu się dzieje? – mruknął sam do siebie pod nosem.
Nagle pejzaż zniknął tak niespodziewanie jak się pojawił. Basior rozejrzał się znowu dookoła szukając kolejnego napisu, a ten wkrótce się pojawił tuż pod jego stopami. Białowłosy odszedł kilka kroków, żeby go odczytać.
– Policja, rzeczownik  rodzaj żeński. Instytucja zajmująca się zwalczaniem przestępczości i ujmowaniem przestępców, a także zapewnieniem porządku społecznego zgodnie z obowiązującym prawem – przeczytał po cichu definicję, która pojawiła się na ziemi.
Litery tym razem nagle wzniosły się do góry, po czym nagle zniknęły jakby wyparowały.
– Stój! Policja, ręce do góry! – Odwrócił się, szukając wokół siebie właściciela głosu.
Dojrzał mężczyznę w średnim wieku, który biegł w jego stronę z wymierzoną bronią. Lekko otępiały wykonał polecenie jegomościa, delikatnie podnosząc dłonie. Policjantowi nie dane było, jednak do niego dobiec, bo nagle zniknął. Białowłosy patrzył zszokowany w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą mężczyzna stał, przecież nie mógł po prostu wyparować, prawda? Wilkołak przeszedł kilka kroków, uważnie się rozglądając.
Po jego prawej pojawiły się kolejne hasło "Kindżał m, D. -u, Ms. -ale; lm M. -y 'długi nóż obosieczny, prosty lub zakrzywiony, używany przez Turków i plemiona zamieszkujące Kaukaz'". Chłopak przeczytał po cichu kolejną definicję, zaczął się zastanawiać czy niekiedy nie znalazł się w jakimś słowniku, bo jakżeby inaczej miałby tłumaczyć te wszystkie pojawiające się słowa i rzeczy? Jego myśli przerwały spadające z nieba sztylety. Zaczął uciekać i modlić się do wszystkich bogów jakich znał, żeby nie został trafiony. Mimo jego gorliwej wiary jeden z owych kindżałów wbił mu się w dłoń, jakby ta była z masła. Białowłosy w szoku wpatrywał się w przebitą dłoń i wyjął nóż z dłoni, nie czując przy tym ani krzty bólu. Z rany nie wypłynęła żadna kropla krwi, a po chwili nie było nawet śladu po zranieniu. Basior wciąż niemo wpatrywał się w swoją rękę, przecież powinien się teraz zwijać z bólu, a nawet nie poczuł szczypnięcia. Spoliczkował się, no teraz jak na złość nic nie zwykłego się nie zdarzyło, bo jego policzek najnormalniej w świecie zaczął go boleć.
Po jego lewej stronie pojawiła się kolejna definicja "Gacek m, D. -cka, N. -ckiem; lm M -cki 'zool. mały nietoperz o bardzo długich uszach' : Gacek wielkouch." Napis zniknął tak jak wszystkie poprzedni i z pustej przestrzeni wyłoniły się setki latających ssaków. Ogromne stado nietoperzy leciało wprost na niego, okrążając go, aż wreszcie na każdym skrawku skóry czuł dotyk błoniastych skrzydeł. Próbował wydostać się, miotając się i strącając zwierzęta na ziemię, ale stworzeń zdawało się nie ubywać. Po kilku sekundach, które zdawały się być dla niego wiecznością gacki zniknęły. Zaczerpnął wreszcie głęboki oddech. Znowu rozejrzał się dookoła siebie, szukając kolejnego hasła, czując coraz większy strach i niepokój. Słowa pojawiły się chwilę później, "Ufo rzecz. n, nieodm. – niezidentyfikowany obiekt latający, zjawisko pojawiające się na niebie i określane jako obiekt niepodobny do żadnego ze znanych; często – zwłaszcza przez prasę brukową – określany jako pojazd z innej planety lub tajny obiekt wojskowy."
Przeklął cicho pod nosem, jeszcze kosmitów mu tu brakowało. Na białym jak mleko niebie pojawił się najbardziej stereotypowy statek kosmiczny jaki widział. Dolna część była w kształcie dysku, miała dziwny srebrny połysk fluorescencyjny, niebieski pas pośrodku kadłuba. Na spodzie dysk miał dziurę, przez którą sączyła się błękitna poświata. Kabina pilotów  przypominała ogromną szklankę z wypukłym denkiem, którą ktoś postawił do góry nogami na statku. Przez szkło widać było dwóch pilotów, którzy swoją ogromną liczbą macek sterowali maszyną. Ugh, to chyba musiał być sen...
Białowłosego olśniło. To musiał być sen, przecież pamiętał, że ostatnią rzeczą jaką robił było pójście spać. Niemożliwe, żeby przeniósł się do innego wymiaru w Imperium! Tu nawet jego ogień zawodził. Co musiał zrobić, żeby się obudzić? Odpowiedź nie przychodziła mu do głowy, a statek zaczynał się zbliżać, a postanowił uciec, uznając, że może coś wymyśli w biegu. Rzadko miewał sny, więc znalezienie rozwiązania wydawało mu się niewyobrażalnie trudne. Zerknął przez plecy, zaraz przeklinając siebie pod nosem, że spowalnia swój bieg. Dostrzegł jednak, że zielone stworki nie wyglądają jakby chciały go zabrać na statek na popołudniową herbatkę. Spróbował przyspieszyć, ale czuł się jakby miał przypięty do pleców spadochron, który nie pozwala mu się rozpędzić. To wszystko nie miało sensu. Miał już piekielnie dosyć tego snu i chciał się jak najszybciej z niego wydostać.
Mam! Po jakim zdarzeniu zawsze się budził jak był mały? Po tym jak zjadł go potwór! Czyli po swojej własnej śmierci! Musi się więc zabić. Stanął nagle, czekając na goniący go statek. Strach krążył po jego umyśle, a jego serce zdawało się wyskoczyć z piersi. Maszyna zatrzymała się bezpośrednio nad nim i wchłonęło go niebieskie światło...


~~~


Podniósł się gwałtownie z leżącej pozycji. Jego oddech był mocno przyspieszony, a serce szybko pompowało krew. Tak, to był tylko sen. Przetarł twarz dłońmi, chcąc się pozbyć ostatnich wspomnień w białym, słownikowym świecie. Nigdy więcej nie weźmie już do ręki słowniki, o co to to nie. Rozejrzał się po pokoju. Wszystko na szczęście było tak jak zawsze, delikatne promienie słońca zaczynały wędrówkę po jego łóżku, a na kanapie leżały ubrania ze wczoraj, których nie chciało mu się już chować do szafy lub kosza na pranie. Spojrzał na zegarek. Była ósma, więc uznał, że nie opłaca mu się już kłaść spać na zaledwie kilka minut. Zrzucił z siebie ciepły koc, chwycił w dłoń jakąś koszulkę i spodnie, po czym ruszył do łazienki, żeby się ogarnąć. Ubrany zszedł na dół do kuchni, mimo że dom nie był zamieszkany tylko przez nich, to naprawdę rzadko kogoś spotykał. Zaledwie kilka razy widział znikającą na schodach postać albo ktoś po prostu wchodził do pomieszczenia, w którym wtedy był. Zazwyczaj witał się tylko z nieznajomym, ale czasami udało mu się zamienić z kimś parę słów.
Jak zawsze rano nastawił czajnik na herbatę, chociaż dzisiaj po tym śnie nie był zbyt wyspany, więc zapewne zdradzi ją z kawą, której nie pił od wieków i poczeka aż na dół zejdzie Nataniel. Później zapewne pójdzie mu pomagać i jakoś mu minie cały dzień. Ta rutyna nawet nie była aż taka zła. Oparł się o blat, czekając na gwizd czajnika. Będzie musiał jeszcze znaleźć trochę czasu, żeby zabrać trochę rzeczy ze swojego domku, dawno już tam nie zaglądał. Może zrobiłby jakąś listę? Nie spędziłby wtedy połowy dnia, żeby tylko znaleźć coś co byłoby mu potrzebne. Ugh, szykuje mu się trochę roboty.
Przestraszył się trochę, gdy usłyszał nagły gwizd czajnika. Zalał dwa przygotowane wcześniej kubki i chwycił w dłoń jeden. Na właściciela drugiego nie musiał za długo czekać. Uśmiechnął się delikatnie na widok zaspanego blondyna, a kącik jego ust powędrował jeszcze wyżej, gdy ten powiedział pod nosem jakieś niewyraźne przywitanie, na które białowłosy z chęcią odpowiedział. Lubił te leniwe poranki.



Nataniel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits