Został sam przy mniej strzeżonym wejściu. Z braku lepszego miejsca
został zmuszony do zaczekania na akcję na jakiejś ławeczce przed
wejściem, bo przy owym wejściu nie było niczego za czym można by się
schować, żadnych kontenerów na śmieci, samochodów... Nie było nic, tylko
jakiś skwerek z kilkoma ławeczkami i drzewkami jakby miejsce przed tym
zamczyskiem było idealnym miejscem na wypoczynek. Krzyki magicznych
istot ciepiących katusze gratis.
Czuł się trochę głupio, siedząc
tak i po prostu gapiąc się na ten budynek, ale cieszył się też, że nie
musi siedzieć teraz przy jakimś śmierdzącym, tfu "brzydko pachnącym"
kontenerze. Ciekawe, jakie miejsce do przeczekania tych beznadziejnie
długich pięciu minut trafiło się jego partnerowi. Zastanawiał się też
jak pozbyć się tych czterech strażników, którzy stali obok jego wejścia.
Miał miecz i kilka sztyletów w zanadrzu, ale jeśli na chodnik posypią
się głowy to zwróci na siebie za dużą uwagę. Z drugiej strony czegoś
lepszego niż akcja "wbijamy na chama" raczej nie wymyśli, mówi się
trudno.
Czas nie płynął nazbyt szybko, a on sam po prostu
obserwował przechadzających się ludzi. Nikt nie zwrócił na niego
szczególnej uwagi, nawet strażnicy zdawali się go ignorować, co było mu
bardzo na rękę. Znów miał naciągnięty kaptur na głowę, przez co wyglądał
jak jakiś koleś czekając na swojego ziomka, żeby później przejść się z
nim do najbliższego monopolowego.
Pięć minut minęło. Od strony
drugiego wejścia, które zamierzali zaatakować dobiegły krzyki.
Białowłosy odczekał kilka sekund, uważnie obserwując strażników, którzy
zaniepokojenie rzucali dookoła niespokojne spojrzenia. Po chwili wstał
gwałtownie z ławki i szybko podbiegł do mężczyzn. Nie tracąc pędu,
uderzył jednego prosto w skroń, przez co strażnik upadł na ziemię. Jeden
z głowy. Wciąż wykorzystując moment zaskoczenia, podciął nogi drugiemu i
mężczyzna rąbnął mocno o bruk. Błyskawicznie dobył miecza i trzeciego
uderzył z całej siły głowicą. Czwarty z nich dostał płaską częścią
miecza i jak jego towarzysze upadł, a raczej zwalił się na chodnik.
Białowłosy czym prędzej chwycił klucz do wejścia, który wisiał przy
pasku jednego ze strażników i pospiesznie wsadził go do dziurki. Drzwi
otworzyły się z wyraźnym skrzypnięciem, a basior czekał na kolejną falę
strażników, która powinna go dopaść zaraz po wejściu.
Nic
takiego nie nastąpiło, chłopak rozejrzał się zdziwiony po świecącym
pustkami korytarzu. Nic, żywej duszy, żadnego strażnika. To wydawało się
zbyt łatwe. To był Senat, ktoś powinien stać przy drzwiach...
Zignorował narastające uczucie niepokoju i poszedł dalej. Korytarz był
szary i nie było w nim nic szczególnego, bo był zupełnie pusty. Szybko
dotarł do jakiejś klatki schodowej. Zawahał się przez chwilę, ale szybko
przypomniał sobie, że istoty, które mieli uratować znajdowały się w
piwnicy, więc wybrał schody na dół. Starał się jak najszybciej zbiec na
sam dół, bo najpewniej tam znajdzie swój cel. Przez chwilę zastanawiał
się jak sobie radzi jego partner, ale to nie zajęło mu zbyt dużo czasu,
bo z korytarza jednego z pięter, przez które przechodził wypadło na
niego kilku strażników. Przyspieszył, słysząc za sobą ich głośne kroki.
Schody
nagle się skończyły, a przed sobą miał teraz najzwyklejsze w świecie
drzwi. Czarne proste, z okrągłą klamką, bez żadnego zabezpieczenia. Nie
sprawdzając nawet czy są zamknięte, kopnął je z całej siły, żeby zamek
ustąpił. Strażnicy byli coraz bliżej niego, ale nie schodzili tak szybko
jak on. Wbiegł do pomieszczenia, do którego prowadziły drzwi. Kolejny
raz został zaskoczony, bo to była najzwyklejsza w świecie szatnia.
Wszędzie stały metalowe szafki na ubrania, które trwożyły niemalże
labirynt. Białowłosy wbiegł pomiędzy nie, starając się mniej więcej
przejść na drugą stronę szatni. Wciąż nie mógł się pozbyć wrażenia, że
coś tu jest mocno nie tak, bo przecież nie trzymaliby nikogo w jakiejś
tam szatni. Chyba, że znalazł się na złym piętrze. Przeklął cicho pod
nosem, ale nawet nie próbował się wrócić, bo miał na ogonie kilku
strażników.
Z szatni wbiegł prosto do kolejnego pomieszczenia, w
którym na podłodze walała się masa jakiegoś materiału, chyba pościeli,
jak zdążył zauważyć i stało kilkadziesiąt pralek w równych szeregach. Do
pomieszczenia wpadli strażnicy, więc białowłosy nawet się nie
zastanawiając, wskoczył na pierwszą z maszyn. Później skoczył na kolejną
z nich, która stała dalej i dziękował wszystkim bogom jakich znał, że
ktoś ustawił je tak, że można było spokojnie wskoczyć z jednej na drugą.
Mężczyźni, którzy oczywiście byli typowymi mięśniakami, więc nawet nie
próbowali pójść jego śladami, tylko próbowali przebiec przez stosy
brudnej pościeli. Przeskakując z prali na pralkę czuł się
niczym primabalerina na jednym z bardziej wymagających przedstawień.
Szeregi maszyn szybko się skończyły, a on brodząc po kolana w materiale
próbował wydostać się z pomieszczenia.
Wychodząc pralni, prawie,
że zderzył się z jednym ze strażnikiem, który nagle wybiegł z jakiegoś
bocznego korytarza. Udało mu się w porę odbiec od mężczyzny zanim ten
zdążył go złapać, ale za to naprzeciw niego nagle wyrosło pięciu rosłych
facetów, którzy zdecydowanie zjedli zbyt dużo dokładek u babci, bo
ledwo mieścili się w wąskim korytarzu. Chłopak ledwo się wyrabiając
skręcił w lewo, a później jeszcze w prawo chcąc zgubić strażników, ale
kolejna fala mężczyzna zalała go nagle ze wszystkich stron. Został mu
tylko jakiś wąski korytarz, który wyglądał na ślepy. Nie miał zbytniego
wyboru, więc idąc tyłem obserwował podążających jego śladem mężczyzn.
Dobył miecza, o co to to nie, nie da się tak łatwo złapać. Miał
nadzieję, że tylko on zaliczył taką wpadkę.
Nagle uderzył w
kogoś, prawie dostając zawału. Spojrzał szybko przez ramię, na szczęście
to tylko jego partner... Cholera jasna, jemu też się nie udało, a na
dodatek za nim też podążało kilkunastu strażników.
– Jak ci idzie? – zapytał jego towarzysz, przywierając do niego plecami.
– Zgodnie z planem, nie widać? – odparł sarkastycznie, a mężczyźni powoli zacieśniali krąg wokół nich.
Niektórzy
strażnicy wyciągnęli broń, mierząc w nich uważnie. Jeden z nich miał
coś co do końca nie wyglądało jak pistolet... Chłopak za późno zrozumiał
z czego w niego mierzą, to był taser. Próbował się jeszcze cofnąć, żeby
uniknąć trafienia elektrodami, ale napotkał plecy swojego partnera.
Poczuł jak w klatkę piersiową wbijają mu się haczyki. Poczuł ogromny
strach i ból, później był tylko ten okropny paraliż aż w końcu zemdlał.
~~~
Obudził
się, czując rwący ból w całym ciele. Podniósł się do siadu i rozejrzał
się zdezorientowany po miejscu, w którym się znalazł. Było to zwykłe,
całkowicie czarne pomieszczenie z toaletą w rogu i dwoma materacami
rzuconymi na podłogę. Na przeciwległej ścianie były potężne, dobrze
zabezpieczone drzwi i tyle, nie było żadnych okien, kret, kamer. Nie,
jedna jednak była, ale zauważył ją dopiero po chwili. Przetarł twarz
dłonią, chcąc się troszeczkę rozbudzić. Dotknął miejsca gdzie trafiły go
elektrody, dać się zamknąć w tak debilny sposób... Ze zdziwienie
zobaczył pod bluzą śwież opatrunek. Ugh, zadbali o nich, a to nie
zwiastowało raczej niczego dobrego. Spojrzał na swojego partnera, który
leżał na drugim materac. Był cały poobdrapywany, a na szyi miał
paskudnego siniaka. Zastanawiał się co go zaatakowało, siniak był pewnie
dziełem jednego ze strażników, ale te zadrapania... Najwyżej, o ile
jego moc będzie współpracować, to go później wyleczy. Wolał na razie nie
zdradzać się aż tak, robiąc to przed kamerami, niech sobie jeszcze
pocierpi.
Odwrócił wzrok od mężczyzny, uznając, że to już
podchodzi pod gapienie się i uważniej przyjrzał się drzwiom. Na dole
znajdowała się mała klapka, najpewniej do podawania jedzenia, ale oprócz
tego drzwi wydawały się nie do przejścia zwłaszcza, że każdy ich ruch
był obserwowany przez kamery, chociaż miał dziwne wrażenie, że nie
zabawią tu zbyt długo.
Nagły ruch zwrócił jego uwagę. Spojrzał
znowu na swojego partnera, który poruszył się niespokojnie, a jego
czerwone oczy otworzyły się szeroko.
– Widzę, że śpiąca królewna się obudziła – rzucił do mężczyzny.
Ten
odpowiedział mu jakimś nie zrozumiałym pomrukiem. Białowłosy powoli
zaczynał się zastanawiać nad byciem troszeczkę milszym dla swojego
partnera, bo w końcu spędzą ze sobą zapewne sporo czasu zanim się
wydostaną z tego Senatu, o ile nadal byli w tym przeklętym budynku. Na
razie, jednak uznał, że nie warto aż tak się do niego przymilać.
<Sizu? Cieszę się, że wróciłaś <3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!