28 marca 2018

Od Jeanette - Quest #52

   Mówiłam, jak bardzo nie lubię festiwali? Nie? To mówię teraz. Nie dość, że jest tam od cholery ludzi i innych dziwnych stworzeń, to jeszcze wszystkim się cieszą mordy, jakby właśnie to coś nadzwyczajnego się w ich życiu stało. Szczerzą pyski do tych wszystkich tandetnych ozdóbek i występów, jakby widzieli tam obietnicę lepszego życia. Też mi coś. Nigdy nie rozumiałam tej tendencji. Tym razem też wszyscy byli jacyś tacy dziwnie radośni. Hej, normalni ludzie się tak nie cieszą na widok głupiego balonika czy idiotycznej waty cukrowej. Nie wierzę, że dałam się tu zaciągnąć, toż to męka w czystej postaci. Zabiję tego, kto to wymyślił. Zabiję i oskalpuję, a ciało nabiję na pal, żeby wszyscy mogli wiedzieć jak kończą tacy debile. Nie no, nie ma mowy na niepowodzenie, co za wspaniałe miejsce spotkań! Gwarno, dużo ludzi, wszyscy radośni jak na ciężkich narkotykach, a do tego ścisk i te wszystkie sztuczne, tandetne elementy wystroju, których równie dobrze mogłoby nie być. Festiwal wiosny, też mi coś. Dupa nie wiosna, jeszcze jest zimno. A ludzi, którzy wymyślili takie rzeczy, powinno się aresztować i zamknąć w białym pokoju bez klamek, dla bezpieczeństwa całej ludzkości. Z bolesnym westchnięciem osunęłam się na ławkę przed sobą i popatrzyłam na szczerzącego się Peruna. Był z siebie wyraźnie zadowolony, że udało mu się mnie wyciągnąć na miasto. Jak myślał, że w końcu zaczynam się socjalizować, to się mylił. Bardzo się mylił. Jak tylko uda mi się stąd uciec, znowu zamknę się w swoim ukochanym samochodziku i nie będę dopuszczała do siebie nikogo. Już żałuję, że tu jestem. Naprawdę. Chcę do domu. Złożyłam pysk na skrzyżowanych rękach i popatrzyłam smętnym wzrokiem na przyczynę moich męk. Perun i Matt. Urocza parka z czasów pracy w jednym wydziale. Matt także podzielał entuzjazm czarnego, ale nie próbował nim zarazić wszystkich wokół. Za to popchnął niewielki kufel z piwem w moją stronę, puszczając mi przy tym oczko. Wymamrotałam krótkie podziękowanie i wychyliłam go na raz. Może jak się upiję będzie mi tu lepiej. Bo na trzeźwo nie ma opcji, żebym to wzięła. Naprawdę. Nienawidzę zatłoczonych miejsc. Zwłaszcza, jak jestem trzeźwa. Udało mi się wrócić do pozycji, w której nie wyglądałam na martwą i przyjrzeć się tym wszystkim ludziom. Rodziny z dziećmi. Dzieci ciągały swoich rodziców za ręce po różnych atrakcjach, normalnie jak nieposłuszne psy swoich właścicieli. To było moje pierwsze skojarzenie, może i trafne. Tamci dwaj rozmawiali ze sobą, czasem próbując włączyć mnie do rozmowy, jednak ich próby spełzły na niczym. Czasami tylko odpowiadałam jakimiś nieskomplikowanymi wyrażeniami jak "tak", "nie", "mhm", "aha", ale z reguły nic więcej. Nigdy nie byłam zbyt otwartą osobą. Czasami chciałabym umieć prowadzić konwersację w taki sposób, ale w tych wszystkich uroczych akcjach zatrzymywania zawsze byłam tym złym gliną, w końcu nie musiałam być miła, tylko użyć środków przymusu aby zmusić delikwenta do gadania. Idealna praca dla mnie.
— Kupiliśmy ci los na loterię. — wypalił po chwili Matt, szturchając mnie w ramię.
Aż się zakrztusiłam kolejnym piwem. Jaką, do cholery, loterię? Jeszcze jestem zbyt trzeźwa na takie rzeczy. Przepraszam, mają tu może mohito? Może tym się szybciej upiję, żeby jakoś to przetrwać. Nie? To szkoda. Pozostaje tylko ból i cierpienie. 
— Jaką loterię? — zmarszczyłam brwi, spoglądając to na Peruna, to na Matthewa. — Zapomnieliście o tym, że jestem totalnie aspołeczna i w życiu nie wzięłabym w czymś takim udziału?
— Bez spiny, ruda. — uśmiechnął się. — Są fajne nagrody do wygrania. Idealne dla takich freaków jak ty.
— Też cię kocham. — odpowiedziałam ironicznie, a on wcisnął mi w dłoń pomiętą kartkę z numerem dwadzieścia siedem. Bardzo ładna liczba. W tym wieku zabił się Kurt Cobain. — Więc, kiedy już wylosują te wszystkie rzeczy, mam tam po prostu podejść, dać kartkę i sobie pójść?
— No, powiedzmy. — odparł Perun, opierając się o oparcie ławki. On także rozglądał się po całym festiwalu, jakby tym wszystkim oczarowany. Nie nabierze mnie, że to coś fajnego. Nie ma takiej opcji. 

  Musiałam chwilę się naczekać, zanim skończyli tę loterię. Długa godzina spędzona na gadaniu z Perunem i Mattem. Czy im się w ogóle kiedyś te paszcze zamykają? Mam nadzieję, że tak. Jeśli nie, to cóż.. Biedna Frago i ich dziecko. Matt nie ma nikogo, z tego co wiem. Nie krzywdzi nikogo swoim gadaniem. Kiedy w końcu skończyli, zwlekłam się z mojej bezpiecznej ławki i poszłam tam, jak na rzeź. Nie pchałam się do kolejki, ustawiłam się na tyłach, żeby poczekać aż ten cały tłum sobie gdzieś pójdzie, najlepiej w pizdu. Albo niech go piekło pochłonie. Tak będzie najlepiej. Przeludnienie tej pięknej planety odroczy się w czasie. Kiedy wszyscy już sobie poszli, w końcu i ja podeszłam do ołtarza.. znaczy się, do stołu z zakładami. Widząc mnie, mężczyzna stojący za nim się uśmiechnął. Oho, czyli już wiedział, co mnie czeka. No tak, w końcu wszyscy już zdążyli odebrać swoje nagrody.. Kiedy podałam mu kartonik z losem, on podał mi niewielkie pudełeczko. Powiedział, że to bardzo potężny amulet. Ha.. amulety naprawdę mają moc, jednak sprzedawać taki przedmiot na loterii, to już delikatne bluźnierstwo. Pudełeczko otworzyłam dopiero wtedy, kiedy byłam sama. Wyciągnęłam z niego czarny rzemień, na końcu którego zawieszony był iks z pięcioma wypukłymi kropkami, po jednej na każdym końcu ramienia i jedna w środku. A więc bawimy się w hudu. Założyłam go po chwili na szyję, umieszczając go pod koszulką, tuż obok jeszcze jednego ochronnego wisiorka.

Zaakceptowano

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits