10 listopada 2017

Od Aoife

  Krystaliczna woda, słuchać gdzieś niedaleko jakiś strumyk. Siedząc na brzegu rzeki, a może też jeziorka któż to wie, grałam na mojej złotej harfie. Nie jest za duża. Nie potrzebuje. Nie muszę mówić, co czuję. Wyrażam to melodia. Może dużo o tym mówię, gdyż to dla mnie ważne. Tak samo, jak znalezienie morderców mojej rodziny. Znalazłam ślad. Dlatego też wyruszyłam do miejsca zwanego Spatium. Nie obeszło się bez kilku tortur oraz błagań o życie. Jak już zaczynają błagać, to zapraszam do gry o ich marny żywot. Jedni go przechodzą (dzięki czemu mogą mają życie, ale zawsze mogę im je odebrać, kiedy tylko zechcę), daję im wygrać, a czemu by nie. Moja przygoda z odnalezieniem tych monstrum trwa. Zabijam ich „wspólników". Mnożą się jak robaki, fuj. Siedziałam i grałam, czekając aż przypłyną syreny z pewnymi informacjami. Czekanie dobija, lecz widoki są całkiem przyzwoite.
   Po dwóch godzinach całkowitej ciszy zaczęłam się bawić i wywoływać to wiatr, to małe tornada.
 Ile mam czekać na te piękne i pieprzone syreny. Jeśli nie wynurzą się teraz, zabiję. Po prostu zabije. Pomyślałam już nieco wkurzona.
   W końcu, kiedy już moja frustracja sięgała zenitu, łaskawie się wynurzyły. Czekałam na to, co mają do powiedzenia. Milczały.
  — Nie chcecie gadać, to inaczej się zabawimy. — fuknęłam.
  Wynurzyłam jedną z syren, trzymając ją za szyję. Powoli ściskałam. Nadal milczały, a ona zaczęła się miotać. Oblizałam wargi i uśmiechnęłam się podle. Czyli na taki ruch ją skazujecie. Pocałowałam syrenę. Czułam, jak wycieka z niej energia. Kątem oka dostrzegłam panikę u reszty. Chciały, abym ją pościła. Błagam, najpierw informacje, potem może ja puszczę. Im bardziej to przeciągały, tym więcej jej życia zabierałam. Chciałam dać nauczkę a aby zostawić ją przy życiu ,musiałabym zostawić jej esencję.
   Strach malował się na ich twarzach. Bawiło mnie to. Nic a nic nie przerażało. 15 minut potem zaczęły wszystko mówić, a ja odrzuciłam tą prawie martwą, ale to prawie, syrenę. Powiedziały wszystko i odeszły. Uśmiechnęłam się, wysunęłam skrzydła i poleciałam do lasu. Najpierw główny przerwałam walkę, gdyż musiałam kogoś zabić. Dokładniej dwóch zdrajców, którzy się podszywali. Po zabiciu ich mogłam wybrać się do mniejszego lasu na rozmowę z pewnymi stworzeniami.
   Idąc między drzewami, poruszałam wiatrem tak, aby liście spadały na ziemię. Może trochę za mocno, ale lepsze to niż cisza. To melodia lasu. Na swojej drodze spotkałam jakiegoś żywiołaka oraz najadę. Patrzyli na mnie, podeszłam bliżej.
  — Witajcie moi mili. - przywitałam się miło.
  — Czego tu szukasz? - spytała najada. — Informacji o niejakich żniwiarzach. Podobno ktoś ich z tego lasu widział. - powiedziałam spokojnie. 
 Byli tu dwa dni temu. Mówili, że szukają czegoś. Było ich koło 20. Szli na cmentarz. Jeden z nich mówił o wyspie czaszek. - powiedział żywiołak.
  Jak cudnie, brawo. Teraz podąże za nimi. Bay. - pomachałam i poszłam.
Czasem trzeba być miłym, nawet jeśli się nie chce. (...)
  
  Cmentarz piękny, a krukoni, jak to one, przebywały na nim. Słyszałam o tym miejscu pewnie historię, ale nie mam ochoty ich sprawdzać. Nie mam czasu na to. Ruszyłam dłonią i wznieciłam lekką zamieć. Poczułam zapach, dziwnie znajomy. Odtrąciłam myśl i wybrałam, dokładniej, poleciałam na wyspę czaszek.
Może czas podgrzać atmosferę. Pomyślałam.
Wylądowałam pełna gracją na kamieniu. Wypowiedziałam zaklęcie i pojawiła się mgła. Ruszyłam wiatrem, żniwiarzy znalazłam w miarę szybko. Wyjęłam harfę, a wiatr wygrywał melodie. Skołowało to bandę idiotów. Kosa niemal po kilku sekundach się pojawiła. Powoli zleciałam do nich i zaczęła się zabawa. Machałam na prawo i lewo kosa. Jakieś krzyki cierpienia są. Moje ruchy - powiedzmy to tak parkiet, pionki, muzyka i ja. Tak właśnie żaden z tych łachuder mnie nie tknął, a jeśli próbował to jego łapy, nogi bądź też głową została urwana. Uspokoiłam wiatr, mgła zniknęła. Podeszłam do jednego żywego, jakiś młodziak. Mogłam sobie usiąść na niego wygodnie i wbijam się w jego szyję. Piłam soczysta krew, nie pozwoliłam mu się poruszać. Zaburzyłby mój rytm, czym więcej piłam tym więcej wiedziałam. Powoli kończyłam gdyż smak się zmienił. Taki słodki, aby po chwili stać się gorzki. Oznacza to tylko, że wzięłam co chciałam i to, że jest martwy.
  Wstałam i spojrzałam ma ciała, wzięłam co moje. Dokładniej co ich, ale no są martwi. Wytarłam chusteczka usta i rozprostowałam skrzydła. Wzniosłam się hen wysoko, wysoko. Nad chmury, zamknęłam oczy. Otulał mnie taki przyjemny chłód.
  No cóż ale trzeba się ruszyć. Otworzyłam oczy i poleciałam na przód, lot nie zajął mi zbyt dużo czasu.
  Wylądowałam z nie małym hukiem. Gdyż na jej ulubionym miejscu i w sumie jedynym, które samoistnie odkryła. Zajmowało je jakieś stworzenie. Tym stworzeniem okazał się duży lew. Czekałam aż się ruszy, lecz żadnej reakcji.
  Tylko bądź miła, stanęłam obok niego, skrzydła już zniknęły. Powoli zapadał zmierzch. Dziś pełnia. Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam dłoń aby pogłaskać dużego zwierza. Podejrzewałam, że może się przemienić w człowieka, płci przeciwnej, ale jakoś chyba nie ma teraz na to ochoty. Tak poza tym jest miękki, spojrzałam w jego oczy i widziałam w nich coś.
 Wiesz możesz się przemienić, lewku. - Czekać nie musiałam długo, pojawił się chłopak, czuć od niego jeszcze coś. 
 Powiesz co ukrywasz za towarzysza, czy nie.  Usiadłam sobie przy brzegu mocząc nogi, to miejsce to magiczne i wyjątkowe. Warto się przedstawić, Aoife twoja kolej lewku.  uśmiechnęłam się czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Cóż za noc.
Syriusz?
Słowa: 871 
Aoife zdobywa nowe punkty dla Neutralnych!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits