Strony

01 września 2017

Od Raza C.D Tytanii

- Tęskniłam - była tak blisko,  a ja nie wiedzieć czemu, patrząc w jej oczy czułem smutek. Dopiero gdy doszło do tego poczucie winy. Zbliżyłem dłoń do jej twarzy, przeczesałem jej włosy.
- Mi też Ciebie brakowało, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. - wstrzymałem się na chwilę. - Zasługujesz na wyjaśnienia. Dlaczego mnie nie było? Dlaczego zwariowałem? Dlaczego.... znikłem? - obruciłem się na plecy, i lekko uniosłem. 
- Zwykle staram się nie paplać za dużo ale tu jest trochę do gadania. - Tytania oparła się na łokciu przygotowywując się do słuchania.
- Wiesz jak wszystko się zaczęło. W tamtym klubie..... Straciłem kontrolę nad sobą. Ale dosłownie. Moje ciało przejął demon, Feniks. Zdążyłaś go poznać. Narcyz, pojeb.... Wykwitł z emocji zamkniętych we mnie przez "eksperymenty". Był jakby w magicznej klatce, a właściwie emocje były. Wykształtowały własną świadomość i gdy zdobyły wystarczającą siłę przemieniły się wniego, a on umieścił mnie w jego miejscu. Mogłem się tylko przyglądać.... Szukałem drogi ucieczki. Nie było jej. Do czasu kiedy Feniks dał się złapać... Wiesz komu. Tyle razy cię widziałem, tyle razy chciałem coś z tym zrobić. Wybacz.. starałem się. - nie chciałem tego mówić. Brzmiało to jak tłumaczenie się a nie jak wyjaśnienie. Mogłem pomyśleć wcześniej. Mogłem unicestwić Feniksa w swoim umyśle. Wolałem pójść do klubu. To przeze mnie była sama..... 
- Wynagrodzę ci tą zdradę i samotność. Obiecuję. - Jak dla mnie wystarczyło smutów. Musiałem zmienić temat.
- Tiff... Jak tylko załatwię sprawy w Rivangoth jadę do Imperium z tobą. Przydam ci się.... - spodziewałem się że mi przerwie.
- Spokojnie, dam sobie radę sama, nie potrzebuję pomocy, to bardziej akcja partyzancko-szpiegowska, a nie wojna. - niestety, to mnie nie zniechęciło.
- W tym czasie dużo się zmieniło. Zajmiesz się swoim zadaniem, a ja swoim, przy okazji ci pomogę. Darkness dał mi nasz cały wywiad pod władanie. Dam ci szpiegów, a ja dowiem się co z Tyks. Była moją przyjaciółką. Muszę się dowiedzieć czy nadal jest, i czy będzie trzymać pieczę nad Viperem. - milczała, jak każdy wie, milczenie oznacza zgodę. Jednak, czułem, że to za mało by udowodnić jej swoje chęci. Podniosłem się z łóżka. Stojąc tyłem odwróciłem jedynie głowę i wyciągnąłem ku niej rękę.
- Jesteś Werranem, nie licząc Darknessa, najlepiej wytrenowanym. Pora żebym coś ci pokazał.
Od godziny szliśmy w górę rzeki, tej nad którą ją znalazłem. Byliśmy u celu. W tym miejscu rzeka była szeroka na ponad trzydzieści metrów i obrośnięta gęstym lasem po obu stronach. Po jej środku znajdowała się wysepka przypominająca ogromny głaz o średnicy ośmiu metrów. Dość płaski ale zaokrąglony, wyglądał trochę jak ćwiek z rękawicy rycerskiej. 
- To tutaj? - Tiffany wyłoniła się zza mnie wyraźnie zaciekawiona.
- Tak to tamto miejsce. -  wskazałem palcem na wysepkę. 
- I to tyle? - faktycznie, wysepka nie wyglądała zbyt nadzwyczajnie ale o to chodziło.
- Musimy się przeprawić...... Posłuchaj, o tym co ci pokażę wie tylko kilka żyjących osób, na całym świecie. Nawet pod groźbą śmierci nie wolno ci o tym nikomu powiedzieć - wykonałem po tym praktycznie niezauważalny gest dłonią. Spod wody wysunęły się kamienie tworząc ścieżkę do wysepki. Podałem dłoń Tytani i wszedłem na nią.
- Staraj się nie spaść. Na to miejsce rzucono zaklęcie, każdy kto nie jest Werranem i wejdzie do wody zostanie przez nią wciągnięty, utopiony i wyrzucony na brzeg kawałek dalej. Jednak zaklęcie jak zaklęcie, potrafi  zbzikować i utopić Werrana. - nie zadawała pytań, więc pewnie starała się sama to ogarnąć, dobrze. Weszliśmy na wyspę.
- A co jeżeli ktoś spróbuje dostać się nad wodą? - zapytała gdy tylko zdjąłem plecak.
- Porwie go wiatr i wrzuci do wody.
- Teleportacja?
- Nie działa.
- Po co tak zabezpieczać wyspę? I to taką na której nic nie ma. - kolejny gest dłonią, skała jakby pękła tworząc szerokie, aczkolwiek niskie wejście do jej wnętrza.
- Jeszcze się przekonasz co tu jest i jak bardzo to miejsce jest wyjątkowe. - Weszliśmy do środka. Pusta, dość mała jaskinia, zajmowała niemalże cały głaz od środka. Był jak wydmuszka. Połowę podłoża zajmował otwór którego dna nie było widać. Zdjąłem bluzę i koszulkę i włożyłem je do wodoszczelnego plecaka. Potem wrzuciłem tam buty. 
- Jak nie chcesz czegoś zamoczyć to lepiej włóż to do plecaka. - położyłem otwarty plecak przed nią, po czym przysiadłem i zacząłem zaciskać pasek od spodni. Miała na sobie rozpinaną bluzę i jeansy. Ma szczęście, że jej powiedziałem, żeby ubrała się w tego typu rzeczy, z sukienką miałaby przerąbane. Dała bluzę. Pod spodem miała szarawą koszulkę na ramiączka, dość grubą, sprawiała wrażenie bardziej sportowej niż takiej z garderoby królewny. Spod prawego ramiączka było widać stanik. Wskazałem palcem.
- Lepiej to popraw jak nie chcesz, żeby spadło przy uderzeniu - podniosła brew w geście zapytania. Nie odpowiedziałem, sama się przekona. Zamknęłem plecak i wstałem, usłyszałem śmiech. 
- Chyba przesadziłeś z tym paskiem. - obejrzałem siebie. Pasek był zaciśnięty tak kurczowo, że w połączeniu z szerokością moich bojówek wyglądałem jak.... Idiota. Tak... To dobre określenie. Uśmiechnąłem się.
- Chyba faktycznie przesadziłem - poluźniłem pasek. Podszedłem do krawędzi. Wziąłem Tiff za rękę i przyciągąłem do siebie. 
- Kiedy ścisnę  twoją dłoń wstrzymaj oddech. - zanim zdążyła o coś zapytać skoczyłem w dół ciągnąc ją za sobą. Po upływie sekundy dałem jej sygnał.

Wpadliśmy do jeziorka o wielkości podłogi jaskini nad nami. Wypłynąłem ciągnąc Tiff za sobą. Wrzuciłem plecak na skały, wylazłem z wody i wyciągnąłem Tytanię. Ta jaskinia była ogromna....może nie aż tak. Była duża, wielkości małego hangaru. Jej ściany pokrywały ogromne, tak te na prawdę ogromne, runy. Świeciły turkusowym światłem. Wszystko było nimi pokryte. Ściany, sufit część podłogi, jeziorko. Spojrzałem na Tiff. Nawet przemoczona do suchej nitki wyglądała zjawiskowo. Do tego mokra koszulka przykleiła jej się do ciała, co jeszcze bardziej uwydatniło jej atuty. Staram się nie postrzegać kobiet w ten sposób ale to w połączeniu z jej długimi włosami, sylwetką i fiołkowymi oczami w turkusowym świele run sprawiało, że każdy straciłby w tym momencie dla niej głowę. Rozejrzała się po pieczarze, Jej źrenice rozszerzyły się. Panował tu półmrok.
 - Co to za miejsce? - przeszedłem bliżej środka jaskini. Odwróciłem się do niej, rozłożyłem ramiona i powiedziałem.
- Witaj w Tajnej Sali Treningowej Werranów. W skrócie TSTW. Głupi ten skrót, wiem. To jedno z najtajniejszych miejsc na świecie. Gdyby istniał ranking najlepszych miejsc trenigowych to to byłoby na szczycie, mając daleko w tyle rywali. - Tytania rozejrzała się i złożyła ramiona.
- Nie przeczę, że to miejsce jest niesamowite, bo jest. Ale widziałam dużo lepsze miejsca do treningu. Zero przeszkód, worków, manekinów, broni. Tylko półmrok, skały i świecące runy. - Podszedłem niedaleko jeziorka, przy ścianie stał kamień przypominający, półokrągły panel z runami. 
- Pamiętasz labirynt? Ten w którym przemieszczaliśmy się między wymiarami, a tak na prawdę wszystko było symulacją, z której niestety się wyrwałaś... nie lepiej nie rozdrapujmy starych ran. - zacząłem stukać w odpowiednie runy jak w przyciski na klawiaturze. - tu wszystko opiera się na podobnej zasadzie. - skończyłem sekwencję po czym po środku sali pojawiło się siedem postaci wyglądających jak duchy i parę stołów i krzeseł. - Tiff rozdziawiła usta. 
- Na początek coś łatwego, żebyś się przyzwyczaiła. Bójka w karczmie, poziom trudności trzeci - Daltańska banda konna. Śmiało, już się zaczęło. Tym razem bez broni i magii dobrze? - Tytania, z początku zmieszana poszła w stronę przeciwników. Pierwszy ruszył od razu. Średniej budowy i średniego wzrostu. Padł szybko, Tiffany w ulivznym stylu strzaskała mu głowę o blat stołu. Potem podeszło trzech. Dwóch większych i jeden drobnej budowy. Mały nie dawał jej się trafić, odwrócił jej uwagę kiedy jeden z większych przywalił jej w twarz. Spodziewałem się, czegoś więcej. Chociaż to nie jej wina, jest zdezorientowana sytuacją. W każdym razie, szybko się odegrała, złapała małego za włosy w momencie podcinania większego i wciągnęła go pod upadające ciało masywniejszego przeciwnika. Wykończyła podciętego kopnięciem w szyję. Pozostało jej czterech przeciwników. Okrążyli ją ze wszystkich stron. Trzech srednich, jeden duży. I tu zobaczyłem to na czym mi zależało. Szybkość, zwinność, siła, precyzja, wykorzystanie otoczenia i nieprzewidywalność. Podsunęła nogą do siebie stołek, podbiła go w międzyczasie kopiąc dużego w brzuch. Pochylił się, a ona trzymając stołek oburącz rozbiła mu go o głowę. W rękach zostały jej nogi mebla, którymi stłukła pozostałą trójkę, szybkie uniki i precyzyjnie ciosy. Zakończyłem symulację.
- To była sumulacja pierwszego stopnia. Drugi stopień dodaje cały budynek, czy teren, a trzeci przenosi przaktycznie do innego świata. Widzę, że już się oswoiłaś więc jeszcze jedna symulacja na tym poziomie a potem ćwiczymy na trzecim. Tym razem ci pomogę. - wpisałem sekwencję na smoka skalnego po czym podszedłem do Tiffany.
- A było chociaż dobrze? - zapytała.
- Nie licząc jednego momentu. Bardzo dobrze. - runy zaczęły zbierać energię do stworzenia iluzji. Najpierw na ziemi pojawiły się dwa miecze. Długie na półtorej metra, dwuręczne od strony rękojeści w jednej trzeciej ząbkowane, cięższe przy końcu, miecze stworzone w jednym celu. Smocze serca były wielokrotnie nimi przebijane dla tego też same noszą taką nazwę. 
 - Teraz będzie trochę filozofii. Werran ma za zadanie chronić władcę, lud i państwo przed każdym złem za każdą cenę szanując jednocześnie całe dobro istniejące w tym wszechświecie. Chociaż żyje w mroku nigdy nie może się w nim zatracić. Dla prostych wrogów nie ma litości, z silnych wrogów robi sobie sojuszników. Werran nie może zdradzić braci, w wypadku zdrady ginie. Kiedyś.... Tak było. Składało się przysięgę. A samym werranem nie zostawało się tak łatwo. Tylko jedna czwarta kandydatów przeżywała mutację i wstępne treningi. I jedna dziesiąta z reszty zostawała werranami. Inni albo ginęli, albo tracili zdrowie psychiczne, szczęściarze odchodzili i zostawali potem dziesiętnikami lub setnikami w siłach lądowych. Teraz, nie ma już prawdziwych werranów. Zostają nimi dzieci, bez mutacji, bez przeszkolenia, jak dla mnie to chańba i obraza dla pierwszych tworzących tą jednostkę. Ich wnuki były moimi przyjaciółmi i ciut więcej... Ale już ich nie ma. Chciałbym żeby ich poświęcenie nie poszło na marne. Liczę, że będziesz ich godnym następcą, ty i inni którzy kiedyś też się tu znajdą. - zagadałem się. Smok już biegł w naszą stronę. Kopnęłem miecz w do Tytani, sam swój podniosłem. Przeturlałem się w lewo, ona do tyłu w prawo podnosząc oręż. Mógłbym teraz doskoczyć i zabić smoka pchnięciem w serce ale wolałem to trochę przedłużyć. Uniosłem miecz do góry i korzystając z tego, że łapa smoka jest bardzo blisko, przyszpiliłem mu ją do ziemi. On zszokowany bólem chciał odsunąć łapę. Niestety lub stety wiązało się to z konsekwencjami, takimi jak łapa przecięta na pół. Smok wyciągnąl ku mnie łeb odsłaniając tym samym swoją szyję Tytani. Nie zastanawiała się długo, wypadła do przodu i dźgnęła go w okolice obojczyka. Zaczął broczyć krwią. Próbował zatamować krwotok, rozciętą łapą, co zbyt dużo nie dawało. Widziałem strach w oczach bestii, starch zajmujący miejsce determinacji. Panika wdarła się do jego głowy, siejąc tam chaos. Zaczął jak oszalały ziać ogniem. Palił wszystko, ściany sufit podłogę, a nawet siebie. Wszystko oprócz nas. Wystarczyło odejść parę kroków do tyłu i skryć się za skałą.
 - Zaczekaj, aż skończy mu się mieszanina. Wtedy pobiegnij prosto do niego i przebij mu gardło- krzyknąłem do Tiffany. Ledwie parę sekund później płomień znikł, a Tiffany wyleciała do przodu. Usłyszałem uderzenie a potem dźwięk rozrywanego mięsa. Najwyraźniej zrobiła użytek z ząbkowanej części ostrza. Tyle jednak nie wystarczy by zabić smoka. Wybiegłem zza osłony. Wślizgnąłem się pod smoka. Wystarczyło wyciągnąć miecz ku górze. Przebiłem jego serce, zostawiłem miecz i wyciągnąłem dłoń do Tytani. Złapała ją i wyciągnęła mnie spod upadającego cielska. Kiedy otrzepywałem brud, miecze i smok zdążyły się rozpłynąć.
- No dobrze, mieliśmy jeszcze ćwiczyć na symulacji trzeciego stopnia. Ale chyba sobie to dzisiaj odpuścimy. Nie było nas zbyt długo. Zaczną zastanawiać się dokąd poszliśmy. - Tiffany siedziała cicho, jakby wysłuchiwała rozkazów. W rzeczywistości to ona powinna rządzić ale to ja jestem jej trenerem. Puki co to dobre ale nie może się przyzwyczajać. 
- Można tu także ćwiczyć strategię, wielkie bitwy, ale to pokażę kiedy indziej. - teraz trzeba będzie dać jej pałeczkę dowódcy. 
- Teraz musimy się pokazać, a potem pójdziemy gdzie zdecydujesz.... Czemu nic nie mówisz?
 - Zastanawiam się.
-Nad czym?
 -Czy było dobrze?
- Ze smokiem? Było znakomicie. Dobrze sobie poradziłaś. Ale to dopiero początek.
Zebraliśmy rzeczy i wspięliśmy się na górę. Skałki były nieprzyjemnie śliskie, ciężko mi to szło, dawno tu nie byłem. Zeszliśmy z wysepki na ląd. Uaktywniłem czar maskujący.
- Jemy teraz czy potem? -pytanie rzuciłem prawdopodobnie tylko po to, żeby nie dać jej popaść w przemyślenia.

(Znowu zawaliłem i mnie nie było. Wiem.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!