- Że chę? - zapytałem, ciągle słabo kontaktując ze światem zewnętrznym.
Jej policzki z przepełniającej ją pewnie z wolna wściekłości przybrały blado różowy kolor, który w sumie nawet mi się podobał. Muszę ją zatem częściej denerwować, jednak nie do tego stopnia, by do akcji wkraczała patelnia... Kiedyś całkowicie przypadkiem wyrzucę to przeklęte naczynie kuchenne przez okno.
- Chociaż raz mógłbyś mnie słuchać. - powiedziała, raptownie wstając i ruszając w stronę ogromnej szafy - Specjalnie więc dla twojego niedorozwiniętego mózgu powtórzę, że idziemy dzisiaj na 18-tkę do Isabelle. I nie toleruję żadnych wymówek.
Nim po raz kolejny zdążyłem ziewnąć, zakryłem twarz dłońmi udając w ten sposób swego rodzaju załamanie. Tak naprawdę był to jednak pretekst do tego, by móc pozbyć się nadmiaru tlenu z płuc, nie pokazując tego dziewczynie. Kiedy cel ów postępowania został wykonany, opuściłem ręce, opierając je o kolana. Jednocześnie spojrzałem w stronę Venus, która jak typowa przedstawicielka tej piękniejszej części społeczeństwa stała przed otwartą na oścież szafą, w pozie wyrażającej głębokie zamyślenie.
- Chyba się przesłyszałem. Powiedziałaś: my? Przecież podobno jestem szkodnikiem, a z takimi nie wypada się przy ludziach pokazywać...
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. W moją stronę poleciał jakiś przedmiot, lecz szybkość jego lotu nie pozwoliła na stwierdzenie, co to jest. Dopiero po tym, jak zamiast spotkać się z moją twarzą zaliczył spotkanie ze ścianą za mną, odważyłem się spojrzeć za siebie wprost na groźnie wyglądający but, którego obcas przypominał wykałaczkę idealną do nabijania gałek ocznych na jego czubek. Patrzyłem przez chwilę z lekkim niedowierzaniem na tą z pozoru niewinną część garderoby, która w jednej sekundzie może stać się przedmiotem czyjeś śmierci. Po chwili spoglądałem szeroko uśmiechnięty w stronę dziewczyny, w lewej ręce trzymając swoją nową broń, której para znajdowała się po drugiej stronie pokoju w dłoniach lokatorki.
- Naprawdę jest mi miło, że chcesz mnie zabrać ze sobą. Nie sądzę jednak, że taki bucik - mówiąc, uniosłem czarną szpilkę do góry - byłby odpowiedni dla mnie.
Nim jednak zdążyła odpowiedzieć - co znając życie byłoby jednoznaczne z krzykami oraz kolejnym butem lecącym w moją stronę - wstałem z łóżka i podszedłem do niej. Następnie podałem jej drugą część pary obuwia, nie pozwalając sobie odmówić spojrzenia w jej oczy. Ta skupiona była jednak na wyrywaniu wręcz z mojej ręki swojej własności, a zanim poniosła wzrok przyłapując mnie tym samym na dosłownym gapieniu się, odwróciłem głowę w kierunku wnętrza szafy. Widok, jaki tam ujrzałem, zapamiętam chyba do końca życia.
- Matko Boska... - jedynie te dwa słowa były w stanie opuścić moje gardło, a mina z pewnością odzwierciedlała zaskoczenie dające się słyszeć w samym głosie.
Nie mam bladego pojęcia, jakim cudem nie zauważyłem tego wczoraj wieczorem, ale w tej szafie... jest wszystko. Dosłownie. Spodnie, bluzki, koszule w kratki, w paski, trampki... i chyba to są koturny. Można by tak wymieniać w nieskończoność, albo ogólnie to nazwać jako jedno wielkie miszmasz. Problem polegał jeszcze na tym, że niekoniecznie wszystko miało swoje wyznaczone miejsce w tym meblu, w którym nie było widać tylnej ściany... A może właśnie odkryłem przejście do Narnii? Nie dane mi było jednak dalej spoglądać na to przypominające zakład odzieżowy po wybuchu atomówki miejsce, gdyż kilka sekund później drzwi od tego portalu do innego wymiaru zatrzasnęły się z hukiem, a przed meblem pojawiła się znajoma mi sylwetka.
- Nie waż się nigdy więcej zaglądać do mojej szafy, zrozumiano? - brzmiąca bardziej niż groźba aniżeli pytanie wypowiedź momentalnie przywróciła mnie do rzeczywistości.
Niemrawo skinąłem głową, kręcąc nią później nieco i mrugając oczami, zupełnie jakby tamten widok miał wkrótce stać się jednym z moich przyszłych koszmarów. No ale kto widział mieć upchnięte w jednym miejscu tyle ubrań?! Przecież to praktycznie niemożliwe! Zamiast jednak podzielić się tymi przemyśleniami z dziewczyną, cofnąłem się kilka kroków, by następnie obrócić się na pięcie i ruszyć w stronę pierwszej z brzegu wydawającej się być najbardziej interesującą w tym pomieszczeniu rzeczy, którą okazało się być okno. Według swoich zwyczajów, podszedłem do niego z prawej strony, jedynie kątem oka spoglądając na ciągnącą się pod spodem uliczkę. Jednak oprócz paru kubłów na śmieci, kilku będących kartonami domów oraz bezpańskich psów, nic ciekawego nie przykuło mojej uwagi na dłużej. Mimo to dalej wpatrywałem się niemal bezmyślnym wzrokiem w tą ślepą uliczkę, nie wiedząc, co dalej zrobić. Chwilę później jednak moja druga natura dała o sobie znać, czego dowodem na to było trudne do opisania swędzenie karku oraz zjeżenie się włosków tam znajdujących. Mimowolnie nakryłem to miejsce dłonią, zerkając przez ramię i tak jak się spodziewając, ujrzałem wpatrującą się we mnie Venus. Poza podobna do tej przed szafą, kiedy wzrok miała utkwiony we mnie, nie świadczyła o niczym dobrym. A przynajmniej dla mnie.
- Nie możesz tak iść. Musisz się przebrać. - Stwierdziła tonem nieznoszącym słowa sprzeciwu.
Ja jednak, posiadając tendencje do miana samobójcy, po raz kolejny spróbowałem sprzeciwić się jej woli.
- A kto powiedział, że pójdę? Może mam inne, ciekawsze rzeczy do zrobienia niż chodzenie na jakieś urodziny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!