23 lipca 2017

Od Alexa C.D Venus

Pomimo tego, iż dziewczyna rozmawiała z telefonem przyłożonym blisko ucha, wysoki głos osoby po drugiej stronie słuchawki był dość trudny do zignorowania. Wesoły szczebiot, bo tak to tylko można było nazwać, spowodowałby pewnie pęknięcie bębenków w moich uszach, gdyby to mnie przypadł zaszczyt odebrania połączenia. Był to zatem kolejny powód do tego, by obdarzyć szacunkiem dziewczynę siedzącą obok mnie, która zdawała się zupełnie nie zwracać na to uwagi. Na jej twarzy nie można było zobaczyć jakiegokolwiek grymasu, kiedy dzwoniąca osoba przeciągnęła głos na jakimś trudnym do zrozumienia przez to wyrazie. Odpowiedź Venus nielekko mnie wówczas uraziła, jednak moje ego nie pozwoliło mi dać tego po sobie poznać. Po raz już chyba setny leniwie przeciągnąłem się na łóżku lokatorki tego pokoju. Następnie ziewnąłem przeciągle, zamykając oczy i odruchowo drapiąc się z tyłu głowy. Trwało to ledwo kilka sekund, po których upływie opuściłem rękę oraz ponownie rozejrzałem się po pokoju. Moją uwagę wnet przykuło jednak stanowcze stwierdzenie dziewczyny odnośnie jakiegoś wyjścia.
- Że chę? - zapytałem, ciągle słabo kontaktując ze światem zewnętrznym.
Jej policzki z przepełniającej ją pewnie z wolna wściekłości przybrały blado różowy kolor, który w sumie nawet mi się podobał. Muszę ją zatem częściej denerwować, jednak nie do tego stopnia, by do akcji wkraczała patelnia... Kiedyś całkowicie przypadkiem wyrzucę to przeklęte naczynie kuchenne przez okno.
- Chociaż raz mógłbyś mnie słuchać. - powiedziała, raptownie wstając i ruszając w stronę ogromnej szafy - Specjalnie więc dla twojego niedorozwiniętego mózgu powtórzę, że idziemy dzisiaj na 18-tkę do Isabelle. I nie toleruję żadnych wymówek.
Nim po raz kolejny zdążyłem ziewnąć, zakryłem twarz dłońmi udając w ten sposób swego rodzaju załamanie. Tak naprawdę był to jednak pretekst do tego, by móc pozbyć się nadmiaru tlenu z płuc, nie pokazując tego dziewczynie. Kiedy cel ów postępowania został wykonany, opuściłem ręce, opierając je o kolana. Jednocześnie spojrzałem w stronę Venus, która jak typowa przedstawicielka tej piękniejszej części społeczeństwa stała przed otwartą na oścież szafą, w pozie wyrażającej głębokie zamyślenie.
- Chyba się przesłyszałem. Powiedziałaś: my? Przecież podobno jestem szkodnikiem, a z takimi nie wypada się przy ludziach pokazywać...
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. W moją stronę poleciał jakiś przedmiot, lecz szybkość jego lotu nie pozwoliła na stwierdzenie, co to jest. Dopiero po tym, jak zamiast spotkać się z moją twarzą zaliczył spotkanie ze ścianą za mną, odważyłem się spojrzeć za siebie wprost na groźnie wyglądający but, którego obcas przypominał wykałaczkę idealną do nabijania gałek ocznych na jego czubek. Patrzyłem przez chwilę z lekkim niedowierzaniem na tą z pozoru niewinną część garderoby, która w jednej sekundzie może stać się przedmiotem czyjeś śmierci. Po chwili spoglądałem szeroko uśmiechnięty w stronę dziewczyny, w lewej ręce trzymając swoją nową broń, której para znajdowała się po drugiej stronie pokoju w dłoniach lokatorki.
- Naprawdę jest mi miło, że chcesz mnie zabrać ze sobą. Nie sądzę jednak, że taki bucik - mówiąc, uniosłem czarną szpilkę do góry - byłby odpowiedni dla mnie.
Nim jednak zdążyła odpowiedzieć - co znając życie byłoby jednoznaczne z krzykami oraz kolejnym butem lecącym w moją stronę - wstałem z łóżka i podszedłem do niej. Następnie podałem jej drugą część pary obuwia, nie pozwalając sobie odmówić spojrzenia w jej oczy. Ta skupiona była jednak na wyrywaniu wręcz z mojej ręki swojej własności, a zanim poniosła wzrok przyłapując mnie tym samym na dosłownym gapieniu się, odwróciłem głowę w kierunku wnętrza szafy. Widok, jaki tam ujrzałem, zapamiętam chyba do końca życia.
- Matko Boska... - jedynie te dwa słowa były w stanie opuścić moje gardło, a mina z pewnością odzwierciedlała zaskoczenie dające się słyszeć w samym głosie.
Nie mam bladego pojęcia, jakim cudem nie zauważyłem tego wczoraj wieczorem, ale w tej szafie... jest wszystko. Dosłownie. Spodnie, bluzki, koszule w kratki, w paski, trampki... i chyba to są koturny. Można by tak wymieniać w nieskończoność, albo ogólnie to nazwać jako jedno wielkie miszmasz. Problem polegał jeszcze na tym, że niekoniecznie wszystko miało swoje wyznaczone miejsce w tym meblu, w którym nie było widać tylnej ściany... A może właśnie odkryłem przejście do Narnii? Nie dane mi było jednak dalej spoglądać na to przypominające zakład odzieżowy po wybuchu atomówki miejsce, gdyż kilka sekund później drzwi od tego portalu do innego wymiaru zatrzasnęły się z hukiem, a przed meblem pojawiła się znajoma mi sylwetka.
- Nie waż się nigdy więcej zaglądać do mojej szafy, zrozumiano? - brzmiąca bardziej niż groźba aniżeli pytanie wypowiedź momentalnie przywróciła mnie do rzeczywistości.
Niemrawo skinąłem głową, kręcąc nią później nieco i mrugając oczami, zupełnie jakby tamten widok miał wkrótce stać się jednym z moich przyszłych koszmarów. No ale kto widział mieć upchnięte w jednym miejscu tyle ubrań?! Przecież to praktycznie niemożliwe! Zamiast jednak podzielić się tymi przemyśleniami z dziewczyną, cofnąłem się kilka kroków, by następnie obrócić się na pięcie i ruszyć w stronę pierwszej z brzegu wydawającej się być najbardziej interesującą w tym pomieszczeniu rzeczy, którą okazało się być okno. Według swoich zwyczajów, podszedłem do niego z prawej strony, jedynie kątem oka spoglądając na ciągnącą się pod spodem uliczkę. Jednak oprócz paru kubłów na śmieci, kilku będących kartonami domów oraz bezpańskich psów, nic ciekawego nie przykuło mojej uwagi na dłużej. Mimo to dalej wpatrywałem się niemal bezmyślnym wzrokiem w tą ślepą uliczkę, nie wiedząc, co dalej zrobić. Chwilę później jednak moja druga natura dała o sobie znać, czego dowodem na to było trudne do opisania swędzenie karku oraz zjeżenie się włosków tam znajdujących. Mimowolnie nakryłem to miejsce dłonią, zerkając przez ramię i tak jak się spodziewając, ujrzałem wpatrującą się we mnie Venus. Poza podobna do tej przed szafą, kiedy wzrok miała utkwiony we mnie, nie świadczyła o niczym dobrym. A przynajmniej dla mnie.
- Nie możesz tak iść. Musisz się przebrać. - Stwierdziła tonem nieznoszącym słowa sprzeciwu.
Ja jednak, posiadając tendencje do miana samobójcy, po raz kolejny spróbowałem sprzeciwić się jej woli.
- A kto powiedział, że pójdę? Może mam inne, ciekawsze rzeczy do zrobienia niż chodzenie na jakieś urodziny?
Pierwszą z odpowiedzi było niemal mordercze spojrzenie dziewczyny utkwione we mnie, które dało mi sporo do myślenia nad tym, czy aby na pewno lubię swoje życie. Chwilę potem ciszę panującą w pokoju przerwało jej ciche, aczkolwiek stanowcze stwierdzenie, będące poniekąd rozkazem oraz istnym szantażem.
- Ja powiedziałam, że pójdziesz. I powtórzę, że żadnych wymówek nie toleruję. A teraz bądź tak miły, wyjdź na korytarz, po czym wejdź w najbliższe drzwi po lewej stronie. Tam masz coś dla siebie znaleźć, a jak nie to sama ci wybiorę. A wierz mi, nie będę patrzeć na to, czy kolor owego ubrania to czarny, biały czy zielony. Nie zdziw się więc, jeśli za kilka godzin zmuszony zostaniesz do chodzenia w soczyście różowym garniturze, bo taki też tam jest. Twój wybór. - Kończąc, skrzyżowała ręce na piersi, uśmiechając się kpiarsko.
Ja natomiast przechyliłem lekko głowę, już chcąc pytać się, skąd niby miałaby się zabrać moja nagła niechęć do różowego koloru, o którym dotychczas nie rozmawialiśmy. Sprawa ta była bardzo podobna do tamtej, gdzie głównym obiektem mojej nienawiści są ogórki. Z resztą, do tej samej kategorii można podpiąć moje słynne i będące już przeszłością kłótnie z byłym szefem. Zamiast jednak zacząć ten temat, postanowiłem odpuścić, powolnym krokiem idąc w stronę drzwi, nie spuszczając jednocześnie wzroku z twarzy Ven. Kiedy znalazłem się dostatecznie blisko niej, odpowiedziałem.
- Zgoda, pójdę. Ale nie dlatego, że ty mi kazałaś. Nie można przecież przegapić okazji, żeby zobaczyć cię w sukience. - widząc jej zdenerwowane spojrzenie oraz te urocze rumieńce wykwitające na jej policzkach, dodałem - Chyba że okażesz się tchórzem i ubierzesz spodnie. Wtedy będę mieć niemały ubaw.
Nim lokatorka zdążyła zmienić zdanie i faktycznie przyczynić się do mojej śmierci, w oka mgnieniu znalazłem się przy drzwiach. Chwilę potem opuszczałem już korytarz, wchodząc do wskazanego przez dziewczynę pokoju. Chwila zastanowienia oraz sprawdzenie rozmiarów - co było dość ważne ze względu na przypuszczalne "kształty" poprzedniego właściciela - wystarczyły, by omijając szerokim łukiem wspominany wcześniej różowy strój wyjściowy (a więc jednak nie blefowała z nim), ponownie znaleźć się w pomieszczeniu, w którym dzisiaj rano się obudziłem. Rzuciłem wybraną część garderoby na łóżko, obserwując krzątającą się po pokoju dziewczynę. Nim jednak zdążyłem się odezwać, usłyszałem odpowiedź:
- Idę kupić jakiś prezent dla Isabelle. Ty w tym czasie zrób, co też miałeś takiego ważnego. Jak wrócę wypiorę to, co tam sobie zabrałeś i zacznę się przygotowywać. Masz tu być o wpół do szóstej, wykąpany i wyglądający jak człowiek. Nie chcę, żeby myśleli, że przyszłam z bezdomnym, zrozumiano?
Nie czekając na moją odpowiedź, zabrała rzuconą na biurku torebkę, po czym ruszyła w stronę drzwi. Nim zdążyła wyjść, zdołałem z siebie wydusić:
- A jeśli nie przyjdę i cię wystawię to co mi zrobisz?
Odpowiedź nadeszła niemal natychmiast, a ja sam siebie przeklnąłem za to, że tak dobrze mnie zna.
- Za bardzo mnie lubisz, by zrobić coś takiego. - Posłała w moją stronę promienny i zarazem szyderczy uśmiech, po czym zniknęła na korytarzu.
*****************************************
Po załatwieniu kilku spraw, zarówno na Ziemi jak i Delcie oraz wypełnieniu rozkazu dotyczącego prysznica, ze zrezygnowaniem przeniosłem się ponownie do domu dziewczyny. W ostatnim momencie zdałem sobie sprawę z tego, że mogę wpaść w najmniej odpowiednim momencie. Dlatego bardziej ze względu na dobre samopoczucie Venus niż swoje korzyści płynące z zobaczenia "czegoś więcej", przeniosłem się w taki sposób, aby stać twarzą skierowaną w kierunku ściany, celowo robiąc przy tym nieco hałasu. I tak jak się spodziewałem, odpowiedział mi cichy okrzyk zaskoczenia oraz krzątanina gdzieś za moimi plecami. Czy ja zawsze muszę być taki nieomylny? Moje ego wzrosło co najmniej dwukrotnie.
- Czyżbym ci w czymś przeszkodził? - zapytałem niewinnym głosem, ruchem sugerując chęć odwrócenia się w jej stronę.
Nim jednak zdążyłem chociażby w połowie wykonać ten gest, na mojej głowie wylądowało jakieś ubranie w czerwoną kartkę.
- Nawet nie próbuj tego zdjąć. Inaczej szykuj się na swój własny pogrzeb.
Jej głos nie był jednak przepełniony groźbą czy też strachem tak jak można by było przypuszczać, a czymś na kształt ulgi. Chwilę zajęło mi zrozumienie i pojęcie, że powodem dla ów spokoju odnośnie jej "bezpieczeństwa" mogła być czarna mgła, z wolna rozpływająca się w powietrzu wokół mnie. Było to bowiem świadectwo tego, że nie stałem tutaj zbyt długo. A przynajmniej nie jako człowiek.
- Spokojnie... Aż takim zboczeńcem nie jestem, a przynajmniej na takiego postaram się nie wyglądać.
Odpowiedziało mi jedynie ciche westchnienie, które było ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszały cztery ściany pokoju przez następne 5... 10... 15... 20... minut.
- Długo jeszcze, zaraz korzenie tu zapuszczę... - niemal wyjęczałem, opierając czoło o ścianę, co z perspektywy obserwatora musiało wyglądać komicznie zważywszy na moje "nakrycie głowy".
- Daj mi jeszcze 15 minut, muszę iść do łazienki. Ty w tym czasie się przebierz. To co wybrałeś zostało jeszcze wyprasowane, więc uszanuj moją pracę.
Po tych słowach dało się słyszeć cicho zamykane drzwi, a następnie równe oraz stanowcze kroki na korytarzu. Co ona taka spięta jest? Z ulgą zdjąłem tą jeszcze gorzej wyglądającą z zewnątrz niż z mojej poprzedniej perspektywy koszulę, nie rozumiejąc, na co ta cała maskarada. Jakby mogła mieć coś, co by mnie zdziwiło... jakkolwiek dziwnie to brzmi. Wnet porzuciłem jednak te myśli, rozglądając się po pokoju. Porządek w nim można by porównać do miejsca, gdzie wpuszczono stado rozwydrzonych małp napędzanych podwójną dawką kofeiny. Z trudem odnalazłem to, co wedle woli Ven miałem założyć. Gratulując więc sobie za pomysł z zabraniem jedynie połowy stroju, zmianie uległa tylko górna część garderoby. Wykazując się jednak typowym bezmózgowcem, najpierw ściągnąłem to co miałem na sobie, a dopiero potem zabrałem się za rozpinanie guzików swojego przyszłego ubioru. I choćbym nie wiadomo jak głośno się zachowywał, nie byłem w stanie nie usłyszeć ponownie otwieranych drzwi. Przez chwilę obawiałem się, że może to być właścicielka tego domu, lecz kiedy nie usłyszałem żadnego krzyku uznałem, że tylko jedna osoba mogła tu wejść. W głowie pojawiło się wspomnienie z wczoraj, kiedy to weszła do pokoju i zastała mnie rozłożonego w najlepsze na jej łóżku... Jeśli teraz ma takie same rumieńce na policzkach, warto by je było zobaczyć.
- Gdzie tu sprawiedliwość, ja się pytam? - rzuciłem przez ramię, kończąc walkę z ostatnim guzikiem - Ja nie mogę na ciebie patrzeć, a ty się lampisz przez cały czas. Buzię lepiej zamknij.
- Jakbym miała na co patrzeć. - usłyszałem odpowiedź, a następnie kolejną krzątaninę z tyłu - Butów zapomniałam, a bez nich nigdzie nie idę.
- Czyżby to były te zabójcze szpilki, którymi chciałaś mnie zabić? - zapytałem, narzucając ma siebie materiał.
- Tak, to właśnie te. Widziałeś je gdzieś moż... Dobra, już mam. - nie czekając na moją reakcję, bardziej usłyszałem niż zobaczyłem, że ponownie zmierza w stronę drzwi - Czekam na ciebie za 10 minut na zewnątrz, ulicę dalej. Ani mi się waż spóźnić.
Po tych słowach zniknęła ponownie, pozostawiając mnie z pytaniem na wagę życia i śmierci: ubrała te spodnie czy nie? Bo nie wiem, jakie jest inne wytłumaczenie na to, że ciągle ucieka przed moim wzrokiem... No bo chyba nie chodzi po całym domu w samej bieliźnie, no nie? Ale jeśli jednak tak było... Do diabła, mogłem się odwrócić. Takie właśnie myśli towarzyszyły mi przy zapinaniu rzędu guzików, a kiedy dotarłem do dwóch ostatnich najbliżej szyi, włączył mi się tryb leniwca. Zamiast więc dalej się tym zajmować, dałem sobie święty spokój. Dopiero teraz zrozumiałem, w co ja się tak faktycznie wpakowałem. Ja, dusza towarzystwa, otwarty na nowe znajomości, wieczny optymista. Czuć ten sarkazm. Już chciałem ponownie zniknąć w cieniu, jednak coś kazało mi zostać i czekać... Sam nie wiem, na co i co by to miało takiego być. Zmarszczyłem lekko brwi, kręcąc po chwili głową, po czym ruszyłem w stronę ostatnio upatrzonej sobie przeze mnie szafy. Nim jednak zdążyłem dojść do wymaganego cienia, na korytarzu ponownie rozległy się znajome kroki. Z ledwością zwalczyłem pokusę wyjrzenia na hol, lecz słysząc głosy dochodzące z dołu domu całkowicie upewniłem się w przekonaniu, że byłby to bardzo zły pomysł. I tak już czułem się bowiem jak przestępca, który stojąc przy tych drzwiach podsłuchuje każde ze słów mieszkańców tego domu.
- Nicol, a ty dokąd? - dało się słyszeć głos kobiety, która jeszcze kilka godzin temu przyszła do jej pokoju i przykrywała Ven niezliczoną ilością kocy - Dzisiaj rano byłaś umierająca, a teraz wychodzisz? I to w takim stroju?
Pierwsze, co przeszło mi przez myśli: a może jednak nie założyła tych spodni? Chwilę potem potrząsnąłem mocno głową, skupiając się na powoli rozkręcającej się kłótni na parterze, próbując znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Niestety, miałem tylko jeden pomysł, jednak wiem, że wprowadzenie go w życie może mi zapewnić "gniew Venus" oraz kolejne spotkanie z Panią Patelnią, a tego mój nos może już nie wytrzymać.
- Idę na 18-tkę do Isabelle. Umówiłam się z nią już wcześniej i nie chcę jej sprawić teraz przykrości nie przychodząc. Bardzo jej zależy na mojej obecności.
Bardzo przekonywująca zarówno odpowiedź, jak i głos dziewczyny na mało jednak się zdał. Starsza kobieta odpowiedziała tak szybko i zwięźle, że jej słowa można porównać do naboi opuszczających broń maszynową: trafiających w cel z zawrotną prędkością. W niektórych momentach było ją dość trudno zrozumieć, jednak ogólny sens wypowiedzi był taki: nigdzie nie pójdziesz. Rzucane były różne argumenty, między innymi jej poranny stan zdrowia, możliwość nawrotu choroby, po te prawdopodobne na różnych "imprezach", czyli pijaństwo, naćpanie się, gwałt i tak dalej. Zostawię to może lepiej bez komentarza. Na nic się zdały zapewnienia Venus, iż wszystko jest w porządku oraz że nic jej się nie stanie, bo będzie na siebie uważać. Taka wymiana zdań trwała jeszcze dość długo, a kiedy usłyszałem kroki rozchodzące się już na schodach, uznałem że nie ma na co czekać. Szczerze? Nawet nie wiem, po co to robię. Równie dobrze mógłbym przecież siedzieć z nią w pokoju do końca dnia, jednak coś kazało mi zrobić wszystko, byleby tylko wyciągnąć Ven z tego domu. Kilka sekund później już stałem przed drzwiami wejściowymi, rezygnując ze swojego jakże rozpoznawalnego walenia jak ostatni idiota na rzecz kilkukrotnego, lekkiego, aczkolwiek stanowczego pukania. Chwila wyczekiwania, aby kroki za tym przeklętym kawałkiem drewna ucichły, a zasłonka w bocznym oknie przestała falować, by w końcu usłyszeć chrzęst otwieranego zamka. Przywołałem na twarz jakże promienny i sztuczny uśmiech, w następnej sekundzie posyłając go właścicielce tegoż domu pojawiającej się w szparze powstałej między drzwiami a futryną.
- Dzień dobry. Czy zastałem jeszcze Nicol? - rzuciłem, w duchu modląc się, by owa kobieta nie rozpoznała ubrania, które mam aktualnie na sobie.
Ta odpowiedziała dopiero po chwili, przed tym jeszcze zerkając przez ramię do wnętrza domu. Cóż za kobieca solidarność.
- Dzień dobry... Tak, jest i będzie w domu. Coś przekazać?
No i fajnie. Co by tu wymyślić, żeby ją wyciągnąć... Dobra, idziemy na żywioł. Zmarszczyłem lekko brwi, udając w ten sposób niemałe zdziwienie oraz powątpiewanie w prawdziwość słów właścicielki.
- Dziwne. Jeszcze kilka dni temu mówiła, że pójdzie. Spotkałem ją nawet dzisiaj przed południem na mieście i dalej uważała, że się pojawi. Wspominała coś o tym, że źle się czuje, dlatego obiecałem, że przyjdę... Mogę z nią chociaż porozmawiać? Chciałbym wiedzieć, czemu nagle się rozmyśliła.
Na raz za jej plecami dało się słyszeć szybkie wbieganie po schodach, a następnie trzask zamykanych drzwi. Kobieta zerknęła przez ramię, a po cichym westchnieniu wpuściła mnie do środka. Stanąłem w małym i dziwnie przytulnym holu, którego sklepienie stanowiło jedność z tym na piętrze. Prowadziły na nie drewniane i nasuwające wrażenie całkiem starych drewniane stopnie, po których to chwilę temu wbiegała Venus. Gdzie jej tak śpieszno? Nie dane było mi się jednak dłużej nad tym zastanawiać, gdyż czując na sobie czyiś wzrok zmuszony byłem spojrzeć w kierunku właścicielki ów domu, która przyglądała mi się badawczym wzrokiem. Wykorzystując więc cały talent aktorski, jaki mam w sobie, udałem zdanie sobie sprawy z naprawdę poważnej gafy (co po części było nawet prawdą), wyciągając rękę przed siebie.
- Niech mi pani wybaczy, zapomniałem się przedstawić. Alexander Midnight, choć nie obrażę się, jeśli będzie mi pani mówiła Alex.
Ta najpierw spojrzała na mnie zaskoczona, po czym podała mi swoją dłoń, odpowiadając:
- Cecylia, miło mi cię poznać. Skąd tak w ogóle znasz Nicol? Nigdy o tobie nie wspominała.
Nie dziwiąc się na to bardzo dobre pytanie, próbowałem na szybko wymyślić jakąś odpowiedź. Z tej opresji uratował mnie ponowny trzask zamykanych na górze drzwi oraz tupot stóp na schodach. Spojrzałem w tamtą stronę... i tylko przykrywczy uśmiech zdobiący moją twarz był powodem, przez który nie przeklnąłem głośno. Te zabójcze buty, które jeszcze dzisiejszego ranka miały za zadanie pozbawić mnie oczu, teraz prezentowały się znacznie lepiej na zgrabnych oraz sprawiających wrażenie niesamowicie długich nogach dziewczyny. Wraz z każdym pokonywanym przez dziewczynę stopniem miałem okazję patrzeć na falujący delikatnie rąbek sukienki, co jakiś czas dotykający skóry nad kolanem. Po chwili wzrok prześlizgnął się we wręcz ślimaczym tempie do wciętej talii, która jednocześnie stanowiła linię oddzielającą rozkloszowany, blado różowy dół stroju od czarnej góry, pozostawiającej odkryte obojczyki. Popularne ramiączka zastąpiły cienkie paski oplatające ramiona. Całość stroju dopełniała luźna, rzemykowa bransoletka znajdująca się na jej lewym nadgarstku oraz niemal ciężki do zauważenia makijaż. Nawet zwyczajnie rozpuszczone włosy zdawały się być dziełem najlepszego w swoim fachu fryzjera na świecie... Do diabła, mogła ubrać te spodnie. Będę czuć się zazdrosny.
- O, Alex, już jesteś. - głos dziewczyny wyrwał mnie z zamyślenia, a uśmieszek widoczny na jej twarz świadczył o tym, iż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak duże wrażenie wywarła - Niestety, ale nie mogę iść na urodziny Isabelle. Możesz ją w moim imieniu przeprosić i dać ten prezent?
Dopiero teraz zauważyłem, że w prawej dłoni trzyma ozdobną torebkę, którą podsunęła pod moją rękę. Patrząc jej w oczy i rozumiejąc, co ma przez to na myśli, zabrałem pakunek odpowiadając:
- Szkoda. Isabelle bardzo się cieszyła, kiedy powiedziałaś jej, że przyjdziesz. Zaplanowała cały wieczór tak, abyście mogły spędzić jak najwięcej czasu ze sobą... Trudno, przekażę jej to, a i prezent też... A ty co będziesz teraz robić?
Dziewczyna przybrała najbardziej smutny i zniechęcony wyraz twarzy, na jaki chyba tylko ją było stać, po czym wzruszając ramionami odpowiedziała:
- Jeszcze nie wiem. Nie mogę wyjść, więc chyba pozostaje mi siedzieć przez cały wieczór przed telewizorem i oglądać jakieś odmóżdżacze albo podglądać w oknie naszą sąsiadkę. Wczoraj wyrzuciła telewizor przez okno, kto wie, może dzisiaj to będzie listonosz?
Jedynie uważny wzrok Venus powstrzymał mnie od parsknięcia śmiechem. No tak, to zdecydowanie nie jest czas na to. Poza tym, wciąż czułem na nas wzrok właścicielki domu, której już z pewnością zaczęło być żal Nicol. Wzdychając więc cicho, cofnąłem się w stronę drzwi. Po omacku rozpocząłem poszukiwania klamki, a kiedy ją znalazłem, rzuciłem w stronę Ven:
- Mam tylko nadzieję, że nie zanudzisz się tutaj na śmierć. Spróbuję jakoś wyjaśnić Isabelle, że chciałaś przyjść, ale nie mogłaś. Powinna to zrozumieć, w końcu przyjaźnicie się od wielu lat. Wybaczy ci, na pewno.
Nim jednak ta zdążyła odpowiedzieć, Cecylia teatralnie uniosła ku górze obie ręce, wzdychając przy tym głęboko i mówiąc w stronę dziewczyny:
- No już dobra. Idź. Ale pod warunkiem, że... - dalszy ciąg jej wypowiedzi został zagłuszony przez rzucającą się na nią Ven.
Po silnym uścisku, podziękowaniu i wysłuchaniu listy warunków (która zdawała się ciągnąć w nieskończoność), w końcu wyszliśmy na zewnątrz. Mnie też postawiono jednak warunek, aby Nicol wróciła - tutaj ciąg przymiotników - do domu. Nie mając innego wyjścia zgodziłem się, jednocześnie próbując nie wywrócić przez ciągnącą mnie jak psa dziewczynę. Ruszyliśmy w ciszy, a ja wręcz czułem, jak ktoś ponownie patrzy przez to boczne okienko. Po wejściu na chodnik, bez słowa jednocześnie skręciliśmy w prawo, by po kilkunastu metrach zgodnym krokiem wejść w opuszczoną uliczkę i rozpłynąć się w powietrzu. To Venus wybrała cel teleportacji, tak więc dopiero po opadnięciu mgły mogłem rozejrzeć się dookoła. Staliśmy na uboczu jakiegoś przepełnionego parkingu, otoczonego z każdej strony lasem. Z oddali słychać było głośną muzykę, której brzmienie już przyprawiało mnie o mdłości.
- W co ja się tak właściwie wkopałem? - zapytałem sam siebie, a widząc idącą w kierunku wielkiego budynku dziewczynę, ruszyłem za nią.
Będąc prawie przy drzwiach, widząc wpatrujących się w Venus facetów, - nie trzeba opisywać powodów do takiego postępowania ani ich spojrzeń - mimowolnie objąłem ją w pasie, przyciągając bliżej siebie. Nim ta zdążyła coś powiedzieć, pochyliłem się w jej stronę i rzuciłem szeptem:
- Jakby nie patrzeć, obiecałem cię pilnować. A widząc tych tu z boku, którzy najchętniej zjedliby cię na kolację i nie tylko, nie mogę nie reagować. Wierz mi, jeszcze mi za to podziękujesz. I nie, wcale nie jestem zazdrosny. - dodałem po chwili, widząc spojrzenie Venus.

<Ven? Dostałaś trochę swobody i już go jak psa traktujesz. Wybacz za końcowy chaos, ale naprawdę, ja się poprawię ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits