24 maja 2017

Od Alexa C.D Venus

Kolejne przekleństwo opuściło moje usta w momencie, kiedy samochód wyraził sprzeciw podczas nagłej zmiany biegów. Nie mogłem jednak nic poradzić na to, iż nie mogę znaleźć wspólnego języka z autem. Nie można bowiem nauczyć się perfekcyjnie prowadzić po kilku przejażdżkach, z czego większość ograniczała się do dystansu maksymalnie dwóch kilometrów. Dzisiejsza należała jednak do znacznie dłuższych, tym bardziej jeśli zamiast głównych dróg wybiera się te poboczne. Miało to zarówno dobre, jak i złe strony. Ewentualne patrole policji nie złapią nas na trasach, gdzie najczęściej można natknąć się na Psy. Z drugiej jednak jaki normalny człowiek nie zwróci uwagi na przejeżdżające boczną drogą Porsche? Niestety, nawet będąc nieprzytomną Venus przypomniała mi, że zawsze chciała mieć takie auto. Jak to zrobiła? A jak inaczej nazwać te dziwne majaki, kiedy to stojąc pośrodku parkingu i biorąc za cel zwykłego sedana nieprzytomna dziewczyna nagle zaczyna coś marudzić? Wiem, dziwnie to brzmi, ale to szczera prawda. Owe zawodzenia umilkły dopiero wtedy, gdy stanąłem obok ów wymarzonego samochodu Venus. Przypadek? Nie sądzę.
Zmuszony zatrzymać się na skrzyżowaniu, ponownie przełączyłem stację radia nie chcąc dalej słuchać marnych prób spikera mających na celu zachęcić słuchających go osób do życia. Ściszyłem nieco głośność, po raz już chyba setny w ciągu ostatnich 30 minut spoglądając na wciąż nieprzytomną dziewczynę. Ofiarowany przez strażaka koc znów zsunął się z jej ramion, toteż we wtórze odgłosów pojazdu pędzącego tuż przed nami, przechyliłem się do tyłu i ponownie zakryłem ciągle poranioną skórę ciemnowłosej. Przez chwilę nie odrywałem wzroku od jej zmęczonej oraz posiniaczonej twarzy, lecz w końcu przez jakiegoś natrętnego kolesia z tyłu musiałem skupić się na drodze, rozpoczynając kolejną walkę z tym przebrzydłym autem. Po rzekomym sojuszu, zamiast zwrócić uwagę na drogę oraz myśleć, co dalej robić, ja jak to ja wolałem cofnąć się myślami w przeszłość i po raz kolejny myśląc, co mogłem zrobić inaczej. Może zacznijmy od tego, że zamiast iść spać przebrany w szpitalny kitel (czego to człowiek nie zrobi dla możliwości wyspania się na kanapie zamiast krześle), mogłem zostać przy niej. A jednak znów musiałem potwierdzić, jakim to jestem idiotą, wierząc w jej zapewnienia. Nawet nie wiem, jak opisać uczucie przepełniające mnie w chwili usłyszenia alarmu przeciwpożarowego i zobaczenia rozciętego gipsu w miejscu, gdzie miała być właśnie Venus. Chwila zawahania to zdecydowanie zbyt słabe określenie na stan, w jaki wpadłem. Do teraz pamiętam, jak w myślach znów pojawił się obraz ciemnowłosej wpadającej pod rozpędzoną ciężarówkę. Nigdy nawet nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę w stanie się tak o kogoś martwić. A jednak życie lubi robić nam psikusy. Lecz tamto było niczym w porównaniu do tego, gdy po wyjściu z budynku zobaczyłem po raz kolejny nieprzytomną dziewczynę w otoczeniu kilku strażaków. Nawet nie pamiętam, jak znalazłem się zaraz obok. Bardzo możliwe, że użyłem do tego magii, jednak wtedy mało mnie to obchodziło. Wciskając więc kit dotyczący mojego wykwalifikowania oraz tego, że zawiozę Venus jak najszybciej do najbliższego, współpracującego z "naszym" szpitala, poszedłem po czysto teoretycznie mój samochód. Tak naprawdę jednak myślałem tylko, jak by go tu otworzyć. Po małych poradach dziewczyny dotyczących wyboru środka transportu, jedynie mnie znanym sposobem otrzymałem nowiutkie auto (dobra, nie ma co ukrywać, że był otwarty, a kluczyki były w środku). Następnie wspólnie ze strażakiem włożyłem do niego ciemnowłosą i po odrzuceniu propozycji eskorty, jak najprędzej zacząłem oddalać się od tego cholernego szpitala. Wciąż pozostawało jednak jedno zasadnicze pytanie: Co teraz?
Ponownie westchnąłem głęboko, zerkając we wsteczne lusterko i jednocześnie skręcając na skrzyżowaniu w prawo. Całe szczęście, że było już ciemno, bowiem niejeden kierowca z pewnością użyłby klaksonu mając mnie przed lub naprzeciwko swojego auta. W tamtym momencie miałem to jednak głęboko gdzieś myśląc tylko o tym, co dalej robić. Z pewnością ktoś musi zając się dalszym przebiegiem jej leczenia, więc na mnie nie może liczyć, gdyż jestem przypadkiem całkowitej bez wiedzy medycznej. Najpierw jednak musi się obudzić, a to może być znacznie trudniejsze, niż można by przypuszczać. Wyjrzałem przez okno, obserwując oddalające się miasto. Do głowy przychodził mi tylko jeden pomysł na to, co mógłbym teraz zrobić. I zapewne po tym wyskoku będę mógł sobie szukać nowego domu, ale w tym momencie mało mnie to obchodzi. Teraz liczy się tylko ona.
Skręciłem w najbliższą boczną uliczkę, której drogowskaz wskazywał na zmierzanie w stronę jakiegoś mało znanego i zapewne niezbyt gęsto zaludnionego miasteczka. Następnie przejechałem kilka kilometrów, w końcu zatrzymując samochód na poboczu. Tam, po kilkuminutowej walce z pasami oraz wyciągnięciu dziewczyny z auta, porzuciłem wymarzone auto Venus (kiedy się o tym dowie, będę mieć pewnie przegwizdane) i zacząłem oddalać się od szosy. Ta wciąż mruczała coś pod nosem, co było zapewne efektem zwiększania się dystansu od pojazdu... Boże, co ja wygaduję? To samo było przecież jeszcze wtedy, gdy jechaliśmy. Wolałem jednak myśleć, że to z tego powodu majaczy a nie dlatego, że z jej zdrowiem może być coraz gorzej. Być może gdybym nie nalegał tak bardzo na opuszczenie szpitala, zostałaby tam dłużej i jej stan byłby o wiele lepszy niż aktualnie. Potrząsnąłem gwałtownie głową, wracając do rzeczywistości oraz rozglądając się dookoła. Szedłem teraz przez jakiś bliżej nieokreślony skrawek terenu, gdzieniegdzie ozdobionego przez pojedyncze drzewa. Skierowałem się w stronę najbliższego z nich, a po upewnieniu się, iż nikogo nie ma w pobliżu, wszedłem w cień rzucany przez roślinę, słabo oświetlaną przez z wolna jaśniejącą tarczę księżyca. Przeniesienie trwało zaledwie chwilę, w czasie której ponownie dało się słyszeć ciche pomruki opuszczające usta dziewczyny. Nie dbałem już nawet o bezpieczeństwo ani o to, żeby nie zauważył mnie mój ludzki współlokator. Myślałem wtedy o czymś zdecydowanie ważniejszym, a właściwie to o kimś. Była to osoba, która nie wiadomo nawet kiedy wyprzedziła obowiązki i zasady w mojej osobistej hierarchii wartości... Dobra, nie ma co ukrywać, że jest pierwsza, najważniejsza. Nie wiem tylko, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.
Zatrzasnąłem gwałtownie drzwi, wykorzystując do tego stopę. Z głębi mieszkania dało się słyszeć pełen niezadowolenia dźwięk będący odzewem na moje niezbyt delikatne obchodzenie się z częściami mieszkania. Standardowo udawałem, że ich nie słyszę, kładąc w tym czasie wciąż nieprzytomną Venus na łóżku. W bladej poświacie rzucanej przez małą lampkę - która praktycznie nigdy nie jest wyłączana - zobaczyłem po raz kolejny te same siniaki oraz zadrapania. Nie mogłem oderwać od nich wzroku, podobnie jak wtedy, w szpitalu. Sumienie znów przypomniało mi o tym, jak wielkim imbecylem jestem oraz jak się kończy znajomość z moją osobą. Kolejne jęki jeszcze bardziej utwierdziły mnie w tym przekonaniu, przez co z trudem powstrzymywałem się przed zafundowaniem samemu sobie prawego sierpowego. Przed ów czynem powstrzymały mnie jednak kroki, dość szybko zmierzające w stronę mojego pokoju. Dlatego, aby wyprzedzić swojego przyszłego rozmówce, sam wyszedłem na zewnątrz, zamykając przy okazji drzwi na klucz.
- Co ty odp******lasz, młody? Ja ci daję kasę na piwo, a ciebie k***a nie ma przez cztery dni, a jak się łaskawie zjawiasz, to jeszcze mi tu drzwiami trzaskasz. - w tamtym momencie wyciągnął palec wskazujący, sugerując tym groźbę - Przez ciebie musiałem odwołać pięciu klientów. Jeszcze raz taki wyskok, a cię wyjeb...
- A wywalaj, mam to głęboko gdzieś. - Odpowiedziałem, przepychając się obok niego i idąc w stronę salonu.
Przez chwilę zapanowała cisza, w czasie której doszedłem do wcześniej wspomnianego pomieszczenia. Tam zabrałem wszystko to, co należało do mnie, czyli niezbyt wiele drobnych oraz mało cennych rzeczy. Przez cały czas czułem na sobie wzrok mojego praktycznie byłego już pracodawcy. Nie mam zamiaru bowiem dalej żyć jak jakieś dziecko, wykonując polecenia dorosłych. Koniec z łażeniem po alkohol nawet o czwartej nad ranem, bo ktoś inny jest albo tak schlany, albo zbyt leniwy, by zrobić to samemu. Już wolę żyć pod mostem niż dalej być traktowany jak zwykły kundel, który musi spełnić każde żądanie swojego żywiciela. Poza tym, jeśli nie dam sobie rady na Ziemi, zawsze pozostaje Delta.
- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli sobie stąd pójdziesz, nikt więcej nie przyjmie cię do pracy? Ja patrzę na talent, a nie wykształcenie. Inni nie są tacy wyrozumiali jak ja. - Usłyszałem od strony wejścia.
Zamiast odpowiedzieć, zabrałem wszelkie swoje drobiazgi i ponownie ruszyłem w stronę pokoju. W połowie drogi wyciągnąłem klucze, jednak słysząc kroki za sobą zrezygnowałem z otwierania drzwi. Tego również nie zapomniał mi wytknąć, po raz setny już przypominając o tym, że w owym domu wszystkie drzwi mają być otwarte. Ponownie go zignorowałem, idąc teraz w stronę kuchni i zabierając z niej swoje pieniądze. Nim to również zostało skomentowane, rzuciłem:
- Za te pół roku harówy chcę mieć chociaż zapłacone. Poza tym ciekawe, że aż tak bardzo się o mnie martwisz. Myślałem, że interesuje cię tylko zawartość kieliszka oraz barku... A jednak nie, nadal tylko to jest dla ciebie ważne. No bo kto będzie ci teraz ten barek zapełniać? Albo lepsze pytanie: za czyją robotę będziesz teraz chlać? Bo wiesz, w pojedynkę nieco trudno ci będzie zgarniać siedem baniek na dzień.
Ten, nieco zdębiały, przyglądał się mojej osobie, kiedy ponowiłem próbę dostania się do pokoju bez jego obecności obok. Zdążyłem jedynie odłożyć trzymane w rękach przedmioty na szafkę, kiedy ponownie usłyszałem kroki. Podszedłem do lekko uchylonych drzwi, wciskając twarz w szparkę powstałą między framugą a kawałem drewna.
- Nigdzie mi się nie ruszasz. Jeśli odejdziesz, już ja zadbam o to, byś nie wyjechał z miasta w jednym kawałku.
Prychnąłem kpiąco na tą marną jakże próbę zastraszenia mnie, wręcz zamykając mu wejście przed nosem, jednocześnie przekręcając kluczyk w zamku. Następnie wpakowałem wszystkie rzeczy - których nie było zresztą zbyt wiele - do jednej torby, przerzucając ją sobie później przez ramię. Po zostawieniu karteczki nieprzytomnej dziewczynie, wyszedłem z pokoju ponownie go zakluczając. Na głupie pytanie Max'a, dlaczego idę oraz ciągle zamykam za sobą drzwi odpowiedziałem, że muszę jeszcze tu wrócić. Po zapewnieniu mnie o tym, iż na pewno więcej nie będę mieć wstępu do środka budynku, wzruszyłem ramionami i poszedłem w stronę korytarza. Nim jednak wyszedłem, odwróciłem się w stronę mojego byłego kumpla:
- Masz mi coś do powiedzenia oprócz tego, że lepszego pracodawcy niż ciebie nie znajdę? - Rzuciłem, nie potrafiąc ukryć sarkazmu w moim głosie.
Przez chwilę zapanowała cisza a po osobie stojącej naprzeciwko mnie było widać konsternację, ale i złość oraz naburmuszenie przywodzące na myśl kilkuletnie dziecko.
- Masz to piwo czy wolałeś je wypić sam? - zapytał, patrząc na mnie spod zmrużonych powiek.
Moje oczy natomiast omal nie wypaliły w nim dziury, kiedy łapiąc za klamkę odpowiedziałem na chwilę przed zatrzaśnięciem drzwi:
- Nie, podzieliłem się z kumplami. W przeciwieństwie do ciebie potrafię ich mieć.

***

Starałem się nie robić zbytniego hałasu, przenosząc się kilka godzin później do swojego pokoju. Po wyjściu z mieszkania znalazłem nowy, przejściowy dom. Mało ważne jest jednak teraz, co to za miejsce ani gdzie ono się znajduje. Ważniejsza jest aktualnie osoba, którą pozostawiłem na łóżku. Nagradzając siebie w duchu za to, iż nie raz i nie dwa chodziłem już po ciemku po swoim pokoju, bez problemu dostałem się do łóżka. Kiedy jednak pochyliłem się, chcąc potrząsnąć ramieniem dziewczyny, jej tam nie było. Pozostała po niej jedynie wciąż nagrzana pościel, nieco pognieciona zapewne przez liczne próby zmiany pozycji. Wypowiedziałem szeptem jej imię, jednak nie uzyskałem odzewu. Przepełniany przez najgorsze przeczucia, włożyłem rękę do kieszeni, wyciągając z niej małą, podręczną latarkę. Cichy klik towarzyszący pojawieniu się łuny światła w pokoju, pośród wszechobecnej ciszy nocy zabrzmiał naprawdę głośno. Nie zwracałem jednak teraz na to uwagi, wraz ze światłem przeczesując pokój wzrokiem. Niestety, nie znalazłem nikogo ani na łóżku, ani obok niego czy też w pobliżu ścian. Zamarłem, nieostrożnie przesuwając poświatą po niezasłoniętym i zamkniętym oknie, by w końcu zatrzymać się na drzwiach. Z niepokojem podszedłem do nich, kładąc drżącą dłoń na klamce i naciskając ją delikatnie, aby nie wydawała ona zbędnych odgłosów. Nie trzeba toteż opisywać mojego zaskoczenia, kiedy ta po opadnięciu na sam dół nadal nie pozwoliła wypuścić nikogo z pokoju. Gwałtownie rozejrzałem się dookoła, szaleńczym tempem biegając wzrokiem po pomieszczeniu. Nie zmieniło się jednak nic - wszystko było tak, jak przedtem. Wtem do głowy przyszła mi pewna myśl. Powoli ruszyłem w stronę centrum pokoju, by po stanięciu pośrodku błyskawicznie skierować światło wydobywające się z latarki w kierunku sufitu. Nie zdążyłem jednak dokładnie się tam rozejrzeć, bowiem w tym samym momencie jakiś bliżej nieokreślony kształt spadł na mnie, przygważdżając tym samym do podłogi. Latarka wypadła z mojej dłoni, zataczając powolne koło i oświetlając w końcu osobę, której przed chwilą szukałem. Przy szyi poczułem nagle zimną stal, niezbyt przyjemnie zwiększającą nacisk na moją skórę przy każdym oddechu. Dopiero po kilku sekundach zdałem sobie sprawę z tego, iż nieopatrznie zostawiłem jedną z broni zawiniętą w pościel... Na szczęście nie mam się czego bać.
- Spokojnie, to tylko ja. Znalazłem nową miejscówkę, zaraz tam pójdzie...
- Nigdzie z tobą nie idę. - wypowiedziane twardym głosem stwierdzenie przerwało mi w pół słowa, a po chwili usłyszałem wręcz zbijające z tropu wyrażenie - Nie znam cię.
Jeśli pierwsze zdanie mnie zaskoczyło, po drugim oczy omal nie wyleciały mi z orbit. Przez chwilę zacząłem podejrzewać, że najzwyczajniej w świecie robi sobie ze mnie jaja i zaraz zaśmieje się prosto w moją twarz, radując z udanego żartu. Nic takiego nie miało jednak miejsca, a ostrze dotykające mojej szyi było jak najbardziej prawdziwe.
- Jak to mnie nie znasz? Venus, to nie czas na żarty, musimy jak najszybciej stąd zniknąć...
Nacisk na moje gardło się powiększył, a odpowiedź po raz kolejny niemało zaskoczyła.
- Powtórzę ci to jeszcze raz: nie znam cię, dlatego nigdzie z tobą nie idę. Poradzę sobie sama, a pomocy od nieznajomych nie przyjmuję. I nie, to nie jest żaden dowcip. Nie jestem w nastroju do przekomarzań.

<Venus? Wybacz, wyszło jak wyszło, czyli kompletne dno...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits