Siedziałam sobie w karczmie, w spókoju popijając jakiś mocny
trunek, gdy poczułam się tak, jakby ktoś walnął mnie z całej siły w
brzuch. Całe moje gardło piekło niemiłosiernie. Dokładniej przyjrzałam
się trunkowi. Na jego dnie zobaczyłam coś, jakby przezroczyste kulki.
Zaklęłam cicho. Od razu skojarzyły mi się z ikrą trującej ryby. No
pięknie!!! Jak to w ogóle możliwe?! Przecież przez cały czas miałam go w
ręce. Nikt nie mógł mi tego dosypać. Chyba że... Cholerny barman. Normalnie
zabiję gnoja. Ale najpierw... muszę nie zabić siebie. Zgodnie z moimi
kalkulacjami mam dokładnie dobę, aż stracę przytomność. Wtedy już nic
mnie nie uratuje. Wybiegłam z karczmy. Co mam zrobić?! Myśl Ev, myśl! Gdzie
są te ryby?! Może... Wiem! Dolina Brux! To teren watahy Zachodu, ale no nic,
będą musieli mnie wpuścić. Moje przemyślenia przerwał atak bólu w okolicy
brzucha. Zaczęłam kaszleć, a gdy po niecałej minucie odsunęłam dłoń od
ust była na niej krew. Z moich ust wydarło się kolejne niecenzuralne słowo.
Ruszyłam najszybciej jak mogłam w stronę doliny. Gdy tylko miałam
przestąpić ich granicę, usłyszałam rozkaz zatrzymania, a zza drzew
wysunął się lew. Z rogami i ogonem ze szkieletu, który mógłby należeć do
dinozaura. Wstrząsnął mną kolejny atak kaszlu.
-Kim jesteś? - zapytał lew.
-Jestem Evangeline Nobody. Najemniczka.
-Ach tak... Słyszałem o tobie. Czego chcesz od naszej watahy?
-Muszę się przedostać do doliny Brux.
-Po co?
-Zapolować na ryby.
-Bez żartów proszę - lew wyglądał na lekko zirytowanego.
-Naprawdę! - zaczęłam - Ja po prostu... - kolejny atak zgiął mnie niemalże
wpół, a na trawę skapnęła krew. Otarłam ją i podniosłam się, próbując
zachować choćby resztki mojej godności. - Otruli mnie. Muszę się tam
przedostać, by zdobyć ikrę jednej z ryb. To właśnie ta trucizna. Jeżeli
uda mi się ją odpowiednio, to odejdę i dam wam spokój... Naprawdę! A jeśli
nie, to... za niedługo będziecie mieli trupa do sprzątnięcia - lew spojrzał
na przymrużonymi oczyma, po czym powiedział:
-Będę musiał cię nadzorować.
-Dziękuję! - uśmiechnęłam się, co w porównaniu ze strużką bordowej
cieczy, która właśnie wypływała z moich ust, musiało wyglądać naprawdę
przerażająco. -Mogłabym wiedzieć jak się nazywasz?
-Możesz mi mówić Anguis. Tyle ci wystarczy.
-W takim razie dziękuję Anguisie - ruszyliśmy przez ich tereny, nie
zamieniając ze sobą ani słowa więcej. Lew obserwował każdy mój ruch, a ja
starałam się nie robić nic, co mogłoby go zdenerwować. Co jakiś czas
musieliśmy przystawać na moje ataki. Gdy dotarliśmy na miejsce, czułam się
tak, jakby przebiegło po mnie całe stado przerażonych mustangów.
Rozejrzałam się dokładnie na płyciznach. W końcu znalazłam to, czego
szukałam. Wyjęłam z kieszeni fiolkę i zapełniłam ją ikrą. Anguis wciąż
mnie obserwował. Znowu zaczęłam kaszleć, ale tym razem bolało o wiele
bardziej. Piasek zabarwił się na czerwono. Zebrałam kilka gałązek i je
zapaliłam. Ułożyłam nad nimi fiolkę. Muszę ją koniecznie
ogrzać.Czekałam tak bardzo długo, a moje zatrucie wkroczyło na wyższy
stopień. Przestałam czuć. Zupełnie nie czułam ciepła ogniska, ziemi pode
mną. Dosłownie niczego. Potem odłączył mi się również węch. To było
przerażające.
-Słuchaj - powiedziałam do Anguisa - Niedługo stracę pewni również wzrok.
Poznasz to po kolorze moich oczu. Po prostu staną się całe białe. Jeżeli
zauważysz, że wywar we fiolce zmieni kolor na czarny, po prostu wlej mi
to do gardła, dobrze? Błagam - lew kiwnął głową, a następnie zmienił
się w mężczyznę. Właśnie wtedy opuściły mnie wzrok i słuch. Byłam w
ciemności. Sama. Opuszczona. Zapomniana przez wszystkich. Nie wiem ile to
trwało. I nagle... ból ustał. Wszystkie zmysły wróciły.
~Zaliczone
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!