-Dobrze, zrobię to - klamka zapadła. Już po chwili żałowałam
swojej decyzji. Tytania poprosiła mnie, żebym wyruszyła w podróż, by
zawrzeć sojusz, z jakimiś kotowatymi. Nie rozumiem: Że niby jak czarownica,
to musi od razu skoty lubić?! Ale no nic, słowo się rzekło. Pożegnałam
Tytanię i poszłam się spakować. Niestety, nie mogłam zabrać moich mieczy,
nad czym głęboko ubolewałam. Jednak z drugiej strony broń mogłaby
wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Tak więc musiałam zdać się tylko
na moje moce. Ale ja nie dam rady?! Spakowałam sprawnie mój worek, w którym
umieściłam trochę jedzenia, jakieś lekarstwa, strój na zmianę i tym
podobne. Musiałam być przygotowana na każdą, nawet najbardziej
niespodziewaną ewentualność. Wyspa mieściła się daleko na północy, więc
sama podróż mogła zająć mi wiele dni. Na szczęście nie mam choroby
morskiej; to musiałby być koszmar. I tak może być niebezpiecznie, tamtejsze
wody potrafią być naprawdę niebezpieczne, a z taką przypadłością
praktycznie nie miałabym żadnych szans na powrót do domu w jednym kawałku.
Wyszłam z domu i ruszyłam pieszo do najbliższego portu. Stamtąd miał mnie
zabrać jakiś znajomy Tytanii, który akurat płynął w tamtą stronę. Na
wyspie miałam więc spędzić dwa dni, a gdy mężczyzna będzie wracał, to
zabierze mnie ze sobą. Przynajmniej pierwsza część planu Tytanii się
udała. Mężczyzna wziął mnie na swój statek i tak rozpoczął się długi i
dość żmudny rejs. Co chwilę ktoś z załogi zadawał mi czasem dziwne
pytania ("A co panienka tu tak sama podróżuje?", "A dokąd to
tak?", "A czy mamusia w domu z obiadkiem nie czeka?"), na które
odpowiadałam dość zwięźle. Nie za bardzo miałam ochotę na pogaduszki.
Oczywiście, byli też tacy, którzy nie podeszli, tylko komentowali ("Ta
młodzież dzisiejsza!", "Lepiej by do nauki siadła, a nie się
włóczy po krańcach świata!", "A co to, jakiś nowy sposób buntu
młodzieżowego?!"). Jak te... No... Na Ziemi tak mówią... O! Już wiem.
Jak moherki. Nie miałam ochoty na tłumaczenie im, że od połowy z nich (co
najmniej) jestem starsza. No cóż... Ludzie i tak będą gadać.Dlatego też
udałam się po prostu do mojej kajuty, gdzie mogłam w spokoju robić coś
bardziej pożytecznego, niż słuchanie narzekań starych zgredów. Czytałam
książki, spałam, jadłam codziennie ćwiczyłam (najpierw masa, potem
rzeźba). Któregoś pięknego, niezwykle słonecznego dnia do mojej kajuty
zapukał kapitan. Słysząc pozwolenie, wszedł do środka. Spojrzałam na niego
pytająco.
-Dzisiaj po południu dotrzemy do celu panienko - powiedział.
-Dziękuję, kapitanie Graves - mężczyzna wciąż stał i charakterystycznie
zacierał ręce. Westchnęłam i rzuciłam w jego stronę sakiewkę pełną
złotych monet. Złapał ją łapczywie i ukłonił się.
-To był zaszczyt, móc transportować kogoś takiego - jeszcze raz skłonił
się i wyszedł szybko, zapewne po to, by policzyć pieniądze. A tak w ogóle:
"transportować"?! Przez chwilę poczułam się jak towar nielegalnie
przewożony przez granicę, ale potem postanowiłam przestać zaprzątać sobie
tym głowę. Zebrałam moje rzeczy i schowałam je do worka.Wyszłam z mojej
kajuty. Musiałam zmrużyć oczy, bo oślepiło mnie ostre światło słońca.
Podeszłam do dziobu i rozejrzałam się. Niedaleko przed nami mieściła się
wysepka, która była celem naszej podróży. Była dość niewielka, jej brzegi
były skaliste, ale gdy spojrzało się głębiej, można było dostrzec
zupełnie inne miejsce. Jej serce było obrośnięte kwiatami, krzewami i
drzewami, których gałęzie aż uginały się od nadmiaru owoców.
-Dalej popłyniesz łódką - usłyszałam głos bosmana Odwróciłam się w
jego stronę i skinęłam głową. Jasnowłosy mężczyzna zaprowadził mnie w
stronę szalup. Przygotowaliśmy jedną z nich. Statek został zacumowany
kilkaset metrów od wyspy, bo dalej osiadłby na mieliźnie. A ja zostałam
wysłana na łódce, który w porównaniu do wszechogarniającego oceanu,
bardziej podobna była do łupinki orzecha włoskiego niż do łódki. Po
jakimś czasie dotarłam do wyspy. Wciągnęłam łódkę na piasek i
zostawiłam ją tam. Wzięłam worek i ruszyłam w poszukiwaniu jakiejkolwiek
formy życia. Już po chwili zostałam zatrzymana przez blondwłosą kobietę w
ubraniu z liści. W ręku trzymała coś podobnego do dzidy.
-Kim jesteś? - zapytała, celując we mnie bronią.
-Evangeline Nobody. Przysyła mnie Tytania, alfa Sekty Cieni. Przybyłam w
pokoju, by zawrzeć sojusz z waszym rodem.
-Tak? - nie wyglądała na przekonaną - Co masz w tym worku? - posłusznie
pokazałam jej zawartość. Zmrużyła oczy, ale po chwili ledwo zauważalnie
skinęła głową.
-Zaprowadzę cię do naszej alfy - powiedziała w końcu. Ruszyłyśmy razem. A
właściwie ja szłam pierwsza, a ona niemalże wbijając dzidę w moje plecy,
nawigowała mnie, gdzie mam iść dalej. W ten sposób doprowadziła mnie do
wioski. Na mój widok zrobiło się spore poruszenie; zapewne rzadko miewają
gości. Nawet sama alfa wyszła, by zobaczyć, co się takiego dzieje. Była
kobietą o nieokreślonym wieku. Miała niesamowicie niebieskie oczy z pionowymi
tęczówkami i czarne jak słoma włosy. Odziana była tak samo jak jej
towarzyszka za mną.
-Wysłali cię w delegacji? - zapytała.
-Tak - odpowiedziałam.
-Wspaniale. W takim razie myślę, że musimy porozmawiać - uśmiechnęła się
do mnie. Gdy to zrobiła ukazał mi się rząd białych zębów i dość długie
i ostro zakończone górne kły. - Kelly, możesz już odejść - dziewczyna za
mną głośno westchnęła, ale po chwili ociągania odeszła. Najpierw jednak
wyszeptała coś do ucha alfie.
-Witamy cię w naszej wiosce, Evangeline! - powiedziała alfa, na tyle głośno,
by mógł ją usłyszeć każdy z zebranych - Cieszymy się, że będziesz
naszym gościem. Jednak pamiętaj! Darzymy cię szacunkiem, dopóki na niego
zasługujesz. Gdyby było inaczej, zrobi się... Nieprzyjemnie. Ale na pewno
tego nie zrobisz! - zaprowadziła mnie do swojego domku.Usadziła mnie na
przeciw siebie w salonie i po chwili jakiś mężczyzna przyniósł herbatę.
-Ah! Nie przedstawiłam się! Jestem Caelen - wyciągnęła rękę w moją
stronę. Uścisnęłam ją - Myślę, że możemy zaczynać - po tych słowach
jej postawa zmieniła się; stała się bardziej... groźna. Usta rozciągnęły
się w niemalże drapieżnym uśmiechu.
-Widzisz... Nie potrzebujemy tego sojuszu. Tytania wywarła na mnie presję,
więc musiałam zgodzić się na negocjacje. - a więc tak chcesz się bawić,
babo?! Świetnie. Włączyłam moją moc specjalną - negocjatora.
-Ależ nie - zaczęłam powolnym, spokojnym głosem.
-Nie? - czyli moc działa.
-Przecież to miejsce jest wspaniałym punktem strategicznym. Jeżeli jacyś
wrogowie zechcą się tu wedrzeć - do mojego głosu wdarła się szczerze
brzmiąca rozpacz - zginiecie! Wszyscy. Nie możemy na to pozwolić.
Potrzebujecie tego - mój głos z powrotem się uspokoił - Z resztą Sekta
cieni też. Musimy zawrzeć ten sojusz.
-Tak? - no kobieto no!!! Dajże się wreszcie przekonać!
-Tak. To jak będzie?
-Skoro tak przedstawiasz sprawę... To rzeczywiście potrzebne. Zgadzamy się
zawrzeć sojusz - uścisnęłyśmy dłonie na znak przypieczętowania umowy.
"Wyłączyłam" moc. Moim oczom znów ukazała się miła Caelen.
Uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Możesz tu zostać dokąd chcesz - powiedziała, przytulając mnie.
-To byłby zaszczyt, jednak za dwa dni przypłyną po mnie znajomi.
-odpowiedziałam
Czemu nie dodałaś Tyksu tego dopisku co był pod spodem? -.- Poza tym hajsy poproszę xD
OdpowiedzUsuń