31 grudnia 2017

Od Peruna CD Fragonii i Persefony

  Basior przycisnął do siebie Fragonię delikatnie, obejmując ją w pasie. Wtulił pysk w jej delikatną szyjkę, na co dziewczynka lekko zadrżała. Było mu naprawdę głupio, że Persefona od razu skojarzyła te jęki z nimi. Przecież nie zrobiłby czegoś takiego swojej podopiecznej.. Była taka krucha i bezbronna, po prostu nie potrafiłby jej wykorzystać. Jego uszka zwróciły się w stronę jej głosu, a sam Perun delikatnie pogładził dziewczynkę po ramieniu. Wydawało mu się, że jest już rozluźniona tak, jak wcześniej. Plecy dziewczyny ściśle przylegały do klatki piersiowej wilczka. Na chwilę odkleił się od Fragonii tylko po to, by przykryć siebie i dziewczynkę ciepłą kołderką. Poprawił jej także poduszki i z powrotem założył dłoń na jej brzuchu. Zdziwiony poczuł, jak malutka dotyka jego palców, które po chwili splótł z jej. Uśmiechnął się na to odczucie i nakrył ją swoim ogonkiem. Nie minęło dużo czasu, a oddech dziewczynki wyrównał się. Był bardzo spokojny i zrelaksowany. Perun nie dziwił się jej — faktycznie było tu miło, ciepło i.. bezpiecznie. Tak. Wołkow zamknął Fragonię w uścisku swoich silnych ramion i nie pozwoli, by cokolwiek stało się jego podopiecznej. Dobrze mu się tak leżało. Zamknął oczka i wciągnął w płuca jej słodki zapach. Z niewiadomych powodów podobał mu się, w jakiś sposób go koił. Uznał, że to nic złego, jak sobie tak zostanie przez chwilkę. Zamerdał lekko ogonem, po czym opuścił uszy. Tak, Perun czuł się dobrze, był odprężony po raz pierwszy od niepamiętnych czasów.
— To co, idziemy spać? — wyszeptał do uszka Fragonii, jeszcze bardziej ją do siebie dociskając. Oczywiście, nadal zostawił jej sporo luzu, ale dziewczynka nie wyglądała, jakby chciała mu gdzieś uciekać. Odwróciła się tylko przodem do niego i wtuliła główkę w futro na jego piersi. Perun tylko pogładził ją po pleckach delikatnie. Czuł jej oddech na swojej klatce piersiowej, spokojny i wyrównany. Pogłaskał ją po włosach, lekko nawijając sobie jej włosy na palce. Robił to ostrożnie, żeby przypadkiem nie pociągnąć swojej malutkiej za włosy. Persefona chyba już spała, a przynajmniej taką miał nadzieję. Tym razem chciał usnąć w spokoju. Kiedy tak sobie leżeli, nienękani żadnymi przeciwnościami losu, Perun delikatnie ujął jej główkę w swoje dłonie, a Fragonia zdziwiona podniosła na niego wzrok. Basior pocałował ją czule w czółko, jednocześnie obchodząc się z nią jak z jakimś bardzo kruchym artefaktem.

Frago? Persu?

Od Persefony i Fragonii C.D Peruna [+12]

  — Co? — Perunisko spojrzał zdezorientowany na czarnowłosą, która już kręciła się z zachwytu. 
  — Jestem górą! Zawsze i wszędzie! — wołała, nie zwracając uwagi na mężczyznę — A wy to może przestańcie się pieprzyć i chodźcie spać, bo sapiecie i nie dajecie ludziom spać. Już nawet nie zliczę, ile moja siostrzyczka doszła! 
  Fragonia, słysząc te okropne oskarżenia ze strony swojej przybranej siostry, skuliła się mocniej i zakryła kołdrą. Zaczęła cichutko płakać i niespokojnie oddychać. Źle się z tym wszystkim czuła i była pewna, że ją nienawidzi zarówno Perun, jak i Persu. Basior, słysząc te żałosne piski i ciche pochlipywania ze strony czternastolatki, usiadł na łóżku i delikatnie ją jedynie przytulił, spoglądając z zażenowaniem na swoją drugą podopieczną. 
  — To nie byliśmy my. Widzisz tutaj gdzieś pudełko po prezerwatywach, albo naszą porozrzucaną bieliznę? Chyba nie myślisz, że zrobiłbym takie świństwo twojej siostrze. Ona jest nieletnia i przerażona. Nie mogła zasnąć, więc przyszła po mnie, abym ją przytulił i pocieszył, bo się najzwyczajniej w świecie do kurwy nędzy bała! 
  — To skąd..?
  Persefona już chciała mu zacząć jakiś długi wywód na temat seksualności Fragonii, kiedy Perun, wkurzony już do reszty, wstał i pomaszerował w stronę salonu. Tak, jak myślał. Telewizor nadal chodził i — o zgrozo — w tym małym pudełeczku leciał właśnie jakiś film pornograficzny z udziałem młodej laski oraz jakiegoś starucha, którzy, pomimo iż byli chorzy, nadal nie przestawali się nawzajem bić i doprowadzać do orgazmów. Sadystyczne i okropne porno... 
  Basior wziął pilot do łapy, po czym wyłączył lecący w telewizorze film i wrócił do Fragonii. Dziewczynka zdołała się już w miarę uspokoić. Drżała jednak z zimna i przejęcia. Jej siostrzyczka zarumieniła się zakłopotana i popędziła w stronę pokoiku, gdzie znowu zamierzała spróbować zasnąć, chociaż nie wiedziała, czy po tym, jakże, ekscytującym wieczorze da radę. Brunetka poczuła delikatne głaskanie. Ktoś zdjął z niej kołdrę. To był Perun, który wtulił się ponownie w niespokojną brunetkę. Cornelia zaczęła nucić im obojgu kołysankę. 

Perunku? #Babcia.

Od Jean do Florence [+18]

 Biała suka oparła głowę o swoją dłoń i teraz podpierała się na łokciu. Westchnęła cicho, wbijając smętne spojrzenie w szklankę przed sobą. Muzyka zdawała się dobiegać gdzieś z daleka, ale jednocześnie pulsować w jej głowie. Siedziała z daleka od głośników, jednak muzyka wątpliwej jakości nie docierała tylko do parkietu, a wszędzie. Jakieś nastolatki szalały na parkiecie, drąc się i uskuteczniając wątpliwej jakości striptiz. Jeanette była zdziwiona, że nikt ich jeszcze nie wywalił. Gołym okiem było widać, że nie mają ukończonych osiemnastu lat. Ale co ją to obchodzi, przecież nie jest byle oficerem obyczajówki, żeby łapać zbuntowane małolaty po klubach. Właśnie. Nie powinna przychodzić do tego klubu, cieszył się dość złą sławą wśród gliniarzy. Dziwki. Dziennikarze. Narkusy. Pijana Jean.. To wystarczające powody, żeby omijać ten bar szerokim łukiem, ale dziewczyny jakoś to nie wystraszyło. Położyła wolną rękę na szklance i wychyliła ją na raz. I nagle wszystko stało się piękne, bo to była już któraś szklaneczka. Ten bar, te drące mordę małolaty, ta dziewczyna siedząca obok Jeanette.. Właśnie. Siedziała tu jeszcze zanim biała suka przyszła, więc pewnie była już nieźle wstawiona. Było w niej coś, co Jean uważała za fascynujące. To mogło być wszystko, bo dla pijanej Jean wszystko było ciekawe i piękne. Teraz jednak nie skupiała się na szukaniu jej zalet, a na znalezieniu rozpięcia od jej stanika.
— Jestem Florence. — odezwała się tak niespodziewanie, że Jean oderwała spojrzenie od jej pleców i przez chwilę nie mogła się domyślić, skąd pochodzi ten głos.
— Jeanette. — przedstawiła się, przenosząc wzrok na jej twarz. — Gorąco tutaj, nie sądzisz?
Mówiąc to, ruda podała jej dłoń oraz posłała jeden ze swoich bardziej czarujących uśmiechów. Nieznajoma cicho zachichotała, kiedy zauważyła, że Jean brakuje jednego kła. Nie przeszkodziło jej to jednak chwycić dłoni dziewczyny i udać się za nią w bardziej ustronne miejsce niż barek przy parkiecie. Biała suka powiodła swoją zdobycz ku schodom prowadzącym w górę, do sypialni. To była dobra inwestycja. W razie czego, zakochane pary mogły iść na górę, a nie lizać się na środku parkietu. Pchnęła drzwi do pokoju. Ich oczom ukazała się całkiem przytulna, tonąca w półmroku sypialnia. Łóżko, szafka na ubrania i lustro. Jeanette nie bawiła się w oczekiwanie, aż nieznajoma się tutaj zagości. Po prostu zbliżyła się do niej, tak nagle, z błyskiem w oku. Dziewczyna nie cofnęła się, wręcz przeciwnie — przywarła do Jeanette, jednak to biała suka pierwsza zaatakowała, łapczywie całując Florence. Kobieta także nie pozostała jej dłużna, bo jej dłonie od razu skierowały się pod koszulkę Jean. Suka uśmiechnęła się złośliwie. Miała na sobie sportowy stanik, tak łatwo sobie z nim nie poradzi. Zdziwiła się jednak, kiedy jej płaszcz jak gdyby nigdy nic upadł obok, a zaraz potem koszulka. Stwierdziła, że nie ma do czynienia z byle kim i po chwili stała przed Florence już w samej bieliźnie, dokładnie przyglądając się każdemu odsłoniętemu kawałkowi ciała swojej towarzyszki. Zaczęła powoli zdejmować jej koszulkę, przy okazji pieszcząc całą jej klatkę piersiową. Ciche pomruki zadowolenia ze strony dziewczyny świadczyły o tym, że absolutnie nie ma nic przeciwko i może kontynuować swoją zabawę. Po chwili Florence stała już bez niczego, Jeanette także. Przez chwilę mierzyły się spojrzeniami, ale nie oceniająco — po prostu, jakby chciały poznać swoje ciała przed seksem. Jean chciała coś powiedzieć, ale tamta dziewczyna była szybsza. Obie wylądowały na łóżku, z tym, że Jeanette była na dole. Nie można powiedzieć, że była zadowolona z takiego obrotu sprawy, bo zaraz potem przetoczyła się na bok, nagle znajdując się nad Florence. Dziewczyna też raczej nie była fanką pokornego leżenia, ale Jean docisnęła jej nadgarstki do materaca i władczo spojrzała w oczy. Po jej spojrzeniu odgadła, że jeśli się nie pospieszy, zaraz straci swoją pozycję. Suka pocałowała ją tylko, wciskając język do jej ust. Jej ciało powoli przesuwało się w górę i w dół, delikatnie ocierając się o ciało Florence. Była przyjemnie ciepła. I napalona, więc Jean nie zamierzała dłużej bawić się w jakieś gry wstępne. Stopniowo przenosiła muśnięcia swoich warg coraz niżej i niżej, aż w końcu dotarła do jej łona. Z początku delikatnie przesunęła językiem po czułym miejscu Florence, ale gdy tylko spostrzegła, że dziewczyna jest gotowa na więcej, wsunęła swój język do środka. Nieśpiesznie nim poruszała, wsłuchując się w jęki dziewczyny. Swoje dłonie ulokowała na jej udach, a jej paznokcie były na nich lekko zaciśnięte. Jean naprawdę się nie śpieszyło. Drażniła językiem każdym najczulszy zakamarek Florence, nie dając jej nawet chwili na wytchnienie. Lekko zamerdała ogonkiem.

Florence? 

"Przygotowania" od Miyashi, Haylee cd Miyashi Haylee

Miyashi ---> X
Haylee ---> X
Poprzednia część "Wakacje" ---> X

- L-Lusia... wakacje...? - dziewczynka spytała niepewnie patrząc dalej na nią.
-  Yhym! Będzie super, zobaczysz!
- D-dobrze...
Haylee nie trzeba było więcej do szczęścia. Słysząc odpowiedź ukochanej wzięła ją w ramiona, zakręciła i przytuliła do siebie.
- To odczego zaczynamy~?
- U-umm...  - dziewczynka spuściła łebek zakłopotana, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nigdy nie wyjeżdżała...
Wyższa od razu dostrzegła entuzjazm, a raczej jego brak u  ukochanej wobec czego szybko wkroczyła do akcji.
- Miyu..? Coś... Coś cię martwi?
- N-nie... - malutka szybko wtuliła się w ukochaną.
- Jeśli tak mówisz... - przytuliła młodszą do siebie - Ale jeśli jednak będziesz chciała coś mi powiedzieć będę tutaj. Tymczasem! Od czego by tu zacząć pakowanie~?
W odpowiedzi Miyashi przytaknęła leciutko i się rozejrzała.
- Hmm... Poczekaj chwilkę - poleciła i zniknęła w drugim pokoju. Gdy wróciła miała ze sobą walizkę. - Do tej spakujemy twoje rzeczy. Rozejrzyj się za najważniejszymi dla ciebie rzeczami. Niby to tylko tydzień ale pakuj  co chcesz. Najwyżej później coś odejmiemy.
Przytaknęła, potem zaczęła szukać swoich rzeczy, które jej się mogą przydać,
w tym czasie Hay bawiła się swoimi włosami cierpliwie czekając, aż młodsza skończy.
 Po krótkim czasie malutka wypełniła swoją walizkę do około połowy. Były tam głównie ubrania, ale znalazłyby się też jej tabletki, które bardzo często brała
Luśka rzuciła tylko okiem do wnętrza walizki po czym  dla pewności dopytała brunetkę czy to już wszystko.Dziewczynka szybko przejrzała zawartość. Przy okazji sprawdziła, czy wzięła wszystko dla Sadako. Po tym przytaknęła.
- Oki~ zawołała radośnie Hau po czym położyła dłoń na głowie mniejszej i poczochrała jej włoski. - -- Teraz moja kolej - to mówiąc zostawiła Miyu i udała się po drugą walizkę. Dziewczynka przytaknęła i czekała na nią cierpliwie. Przygotowania zajęły  Haylee dłużej niż się spodziewała, ale w końcu wróciła do ukochanej z torbą przewieszoną przez ramię i walizką w ręku. Wyglądała inaczej niż wcześniej: Pomalowała  usta malinową szminką, uwydatniła swoje i tak grube zęsy oraz pocieniowała powieki amarantowym. Także ubrania zmieniła na bardziej 'poważne' zostawiając jednak nutę seksowności i odrobinę wygody.Do tego podkręciła końcówki włosów.  ------- Gotowa~!
Dziewczynka uśmiecha się lekko patrząc na nią - Ślicznie wyglądasz.
- Dzięki!- odparła, gdy zbliżała się do Miyashi, którą następnie wtuliła w swoje piersi po czym pozwoliła jej odsunąć się na tyle, by młodsza była wstanie spojrzeć jej w oczy. - Jak chcesz to mogę i ciebie tak wystroić~
Młodsza tylko lekko się zarumieniła patrząc Lusi w oczka - A-ale i tak nie będę choćby w połowie taka ładna jak ty...
Oh, nie zmyślaj! Też jesteś piękna. Po prostu przedstawiasz inny typ urody! Poza tym za bardzo mnie przeceniasz.
Miyashi dotknęła jej policzka leciutko - Nie przeceniam... Naprawdę jesteś śliczna.
- Jeśli tak uważasz.. - wtuliła głowę w jej dłoń. Haylee nie raz słyszała komplementy od swoich partnerów wobec tego stało się dla niej chlebem powszednim lecz tym razem poczuła zarówno zażenowanie jak i radość. Odparła więc: 
- Dla mnie to ty jesteś najpiękniejsza - dziewczyna pochyliła się i pocałowała mniejszą w czoło - A tak swoją drogą chcesz jechać dziś wieczorem czy jutro z rana?
- M-może... Wieczorem...? - niepewnie spytała i odwzajemniła pocałunek. 
 - Świetnie! - różowowłosa uśmiechnęła się. W sumie ja też chciałam ruszyć wieczorem, ale martwiłam się czy nie przeszkadzałaby ci podróż nocą. Bo gdybyśmy ruszyły rano musiałybyśmy się śpieszyć... A tak będziemy miały czas na odpoczynek czy też wygłupy.
 Miyashi również się uśmiechnęła - To... o której jedziemy...?
- Hmm.. Koło piętnastej może?
- Dobrze, kochanie - pocałowała Lusię w rączkę, bo wyżej nie sięgnęła.
-Skoro mamy jeszcze z jakieś cztery godziny to może zrobię nam obiad. Ty w tym czasie zawołaj Sadako~
 Miyashi przytaknęła i poszła po nią.

CD ---> X

Od Owieczki i Wilczka c.d Vipera

Kroczyłam w białej sukni wśród kwiatów i drzew. Czyżby to był las? Wszystko jest możliwe. Moje włosy opadały delikatnie na ramiona oraz kołysały się na wietrze. Nikt by nie zgadł któż to. Każdy krok był zupełnie inny od poprzedniego. Zostawiał po sobie inny kolor, jak i poświatę. Tak jakby jej ciało, przejął ktoś zupełnie inny. Wtem zobaczyła światło i czarownice. Wokoło były bestie, gotowe i żądne krwi dzieci. Skąd owieczka wiedziała, gdzie to jest. Czyżby sama kroczyła. Gdzie wilk się podziewa? Może ciąg dalszy, wszystko wyjaśni…
Słyszałam ich szepty. Te stwory to strażnicy, wojsko. To ona to uczyniła. Zamieniła je w bestie. Zrobiła to. Chciała krwi, chciała ich serc. Serc dzieci. Dadzą jej młodość. Tego właśnie jej potrzeba. Młodości, ale jeśli nie znajdzie nikogo. Do zachodu słońca rozsypie się w pył. Zniknie i już nie będzie nikogo niepokoić. Dzieci będą bezpieczne, tylko co ze mną? Gdzie ja tak właściwie jestem? Choć to jest to samo miejsce co zawsze. Czuje się, jakbym śniła. Tak jakby, ktoś mnie przywołał. Ciekawe, czy wilczek mnie szuka. Pewnie już ktoś pognał do króla, władcy. Nawet nie wiem, kto jest władcą. Któż by to nie był to i tak nieważne. Jej śmiech i rozkazy przywołały bestie. Miały iść. Muszę coś zrobić, aby się nie ruszyły. Machnęłam dłońmi, a wokół niej i jej armie mój płomień płonął. Płomień był dziwnego koloru. Miał być niebieski, a był biało złoty. Jeśli bestia go dotknęła, stawała się sobą. Mogła bezpiecznie przedostać się na drugą stronę. Ja to tylko paliło, niemiłosiernie. Gdy spojrzałam na swoje dłonie, miałam w jednej łuk w drugiej strzały. Celowałam w wiedźmę i ruch za ruchem, strzelałam w nią. Ona natomiast swoimi nadal nie widziała strzelcy. Czuła jedynie ciosy. Wojsko mnie dostrzegło i stało z boku. Nie chciało się wtrącać, a może byli zszokowani. Sama nie jestem do końca pewna. Wystrzeliłam nawet płonące strzały. Tak jakby coś się działo w moim ciele. Jakby energia krążyła i próbowała się wyzwolić. Dawno nie walczyłam, a mój szał dawno nie działał. Wszystko szło gładko, aż za dobrze. Coś nie grało. Okazało się jednak, że wojsko zaczęło się nawzajem zabijać. Zabijali się, choć chcieli się zatrzymać ich ciała, były pod zaklęciem wiedzmy. Po zadaniu śmiertelnego ciosu wiedźmie. Rozsypała się w drobny mak i zniknęła.
Nie mogłam patrzeć na ich śmierć. Wtedy weszłam w ogień, który zniknął. Pojawiły się złote skrzydła, wzleciałam na kilka metrów i rozprostowałam skrzydła. Z nich zaczął padać pył, choć dokładnie nie wiedziałam. Widziałam jedynie horyzont, choć później wszystko powoli traciło sens. Mglisto, które powoli znikało.
Gdy owieczka próbowała odratować wojsko, wilk w tym czasie dotarł do zamku. W postaci wielkiego potężnego wilka. Kapitan Arax i wprowadził go do komnaty. Nie ukłonił się, bo to nie jego zwyczaj. Mimo wszystko, nawet jeśli tu należą to i tak większość życia spędzają w lesie. Wilk stał, a następca tronu Viper się patrzył.
- Czego i gdzie jest owieczka? - warknął, wysuwając kły. Wilczek bez niej jest niebezpieczny i trudny do okiełznania.
Było blisko od skoczenia sobie do gardeł, gdy nagle wojsko wkroczyło jak nowo narodzeni. Tłum się rozstąpił, a na rękach jednego z nich leżała owieczka. Wilk niemal od razu przemienił się w człowieka. Osobniki, z lekkim przerażeniem się na niego patrzyli. Ona tylko wziął swoją towarzyszkę na ręce i rozkazał pokazać sobie lecznice. Jeden z nich poszedł mu pokazać. Pewnie Vipuś będzie chciał się dowiedzieć. Co się u diabła wydarzyło.
Wilk położył dziewczynę na jednym z łóżek. Pogłaskał ją po głowie i dotknął jej dłoni. Wtedy jej ciało zaczęło owijać się w przezroczysty kokon. Miało to dziwne zdobienia. Tak jakby się odradzała.
>>JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ
Wilczek siedział przy niej pod postacią człowieka, lecz musiał iść wziąć kąpiel. Nie chciał, jej opuszczać wtem przyszedł on.
- Nie obudził jej. Musi się przez kilka dni zregenerować. - rzekł wilk. Co rzadko się zdarza, aby był człowiekiem oraz rozmawiał z kimś.
Przyszły władca spojrzał na nią. Wyciągnął rękę i dotknął kokona. Ona wszystko czuła tak jakby, patrzyła przez kokon. Mając zamknięte oczy oraz będąc w głębokim śnie. Choć nie śniła, jej ciało się regenerowało. Ona jako duch siedział obok. Tak to działa, dotknął jej, to się zjawiła.
~ Uważaj, czego dotykasz. - powiedziała mu w myślach. ~ Wilk zaszczycił cię swoją przemianą. Rzadko kiedy to robi. Zdarza się to sześć razy na kilka stuleci. - mówiła dalej. ~ Jeśli się zastanawiasz, kto do ciebie mówi. To patrzysz na nią. To ja owieczka. Pozwól mi odpocząć. Jeszcze jedno, zanim zniknę, musi przy mnie być. Ty bądź wilczek, gdy kokon zacznie zanikać. Będziecie musieli mnie wyciągnąć z niego… będziesz dobrym królem. - ostatnie słowa rozniosły się echem w jego głowie.

 
Viper? Jeśli jest takie chaotyczne, to wybacz. Chciałam jakoś ich razem złączyć.

Odkrywam prawdziwe Ja [...]

Odkrywam Prawdziwe Ja W Trakcie Bycia Z Tobą 
GODNOŚĆ: Nataniel, jeśli chcesz mów mi nawet kotku...
STRONNICTWO:  Neutralny.
PŁEĆ: Mężczyzna
ORIENTACJA:  Homoseksualizm, próbował z tym walczyć ale to silniejsze od niego.
WIEK:  Nieśmiertelny- stosunkowo młody 258lat
RASA:  Zmiennokształtny
SYMPATIA:  chwilowo brak
 
RODZINA: uznaje za nią Tylko 2 osoby...Starsze rodzeństwo, brat- Mark i siostra- Tessa
STANOWISKO:
Malarz
Medyk -w razie potrzeby
CHARAKTER: Zamknięty w łuskach i wilczej sierści Kociak. Lubie pieszczoty choć nie koniecznie lubię kontakt fizyczny. Lubie wodę choć nie często mnie w niej zobaczysz. Pełen sprzeczności i choć jak powietrza potrzebuje czyjejś miłości i obecności to sam skazuje się na samotność. Czym bardziej będziesz mi się podobał tym bardziej będę starał się Ciebie unikać. Jestem spokojny i opanowany, lubię dzieci i ich obecność koi moje serce. Chętnie wezmę Cię pod moje skrzydła jeśli będziesz bezbronny czy zagubiony...jednak beznadziejnie pociągają mnie brutalne i szorstkie w obejściu typy.
ŻYWIOŁY:  Powietrz (poboczne) Światło i Lód
MOCE:
  • *Kontrola powietrza w najbliższym otoczeniu
  • *Uzdrawiam niewielkie rany i wspomagam gojenie się większych ran poprzez dotyk. tworzenie małych źródeł światła- moc Światła
  • *Mogę obniżyć temperaturę wokół mnie od kilku do kilkunastu stopni na minusie. Pomocne np. w czasie operacji- moc Lodu
ZAINTERESOWANIA/TALENTY:  Lubie gotować i całkiem dobrze mi to wychodzi.
Pamięć fotograficzna- cokolwiek zobaczę potrafię oddać to na papier, nawet jeśli upłynęły od tego momentu całe wieki.
Potrafię zasnąć prawie wszędzie i w każdej możliwej pozycji.
MOC SPECJALNA:
  • Tworzenie paktów- z demonami, odwieczną energią, ludźmi i innymi stworzeniami.
HISTORIA: Dla mnie zaczyna się ona od momentu kiedy zostaliśmy tylko my troje- Mark, Tess i ja. Najbardziej kochałem moją siostrę która była mi jak matka. Moje dzieciństwo było bardzo beztroskie. Wszystko czego potrzebowałem do życia zapewniało mi starsze rodzeństwo. Byłem kochany i rozpieszczany przez nich. Dużo podróżowaliśmy, wciąż zmieniając miejsce pobytu. W czasie moich pierwszych przemian byłem bezbronny, nie w pełni kontrolowałem własne ciało. Jednocześnie coś ciągnęło mnie ku niezależności i samotnych długich wędrówek. Właśnie wtedy zostałem schwytany przez ludzi. Nie lubię wspominać tego okresu, w kajdanach i złotej klatce, dostarczałem rozkoszy Wielkiemu Panu, miłośnikowi piękna, rozpusty i bólu. Tam dorosłem. Po kilku latach odzyskałem wolność. Odnalazłem moje rodzeństwo lecz nie odzyskałem dawnego siebie. Byłem przerażony samym sobą i swoimi pragnieniami. Odkryłem że pociągają mnie mężczyźni i choć próbowałem się przełamać nie potrafiłem współżyć z kobietami. Tess przyjęła to ze spokojem, cieszyła się że mnie odzyskała. Mark nie mógł sobie wybaczyć że nie zdołał mnie ochronić. Wmawiał sobie że stałem się taki przez moje przeżycia. W czasie jednej z ich kłótni usłyszałem coś czego nie powinienem nigdy usłyszeć...
Mark- "dobrze wiesz że mieliśmy go chronić! jest nasieniem! ...miał nieść to dalej, takie było jego przeznaczenie"
Tess- " nie interesuje mnie do czego go przeznaczyli! nawet jeśli nie jest jednym z Nas, nadal pozostaje dla mnie bratem"
Mark był przy mnie w każdej ciężkiej chwili mojego życia, wspierał mnie i uczył. Tess kochała mnie bezwarunkowo. Tylko ze mną było coś mnie tak. Nie mogłem wrócić do bycia "Starym Sobą" więc postanowiłem odkryć "Nowego Mnie" i być może spróbować go polubić.
LOKALIZACJA:
Nie posiadam stałego miejsca zamieszkania
INNE ZDJĘCIA:  X | X | X
EKWIPUNEK:
  • 200 trefli
  • lodowy sztylet przypominający skalpel
  • ołówek i szkicownik
Siła - 500 Szybkość - 550 Zwinność - 450 Moc - 500
Technika - 250 Równowaga - 400 Zręczność - 450 Ukrycie - 200

Ktoś, kto tego co posiada nie uważa za największe bogactwo [...]

 Ktoś, kto tego co posiada nie uważa za największe bogactwo, będzie nieszczęśliwy nawet gdyby posiadał cały świat
 
GODNOŚĆ: Zaraz po narodzinach otrzymała imię Victoria, a nazwisko takie jak przypadało po ojcu, czyli Michelson. Jednakże, wraz z tym, jak zaczęła swoje drugie życie, zechciała zmiany. Tak też zmieniła godność na Florence Orse, choć nie wiadomo czy ten przydomek długo jej posłuży, bo rzadko kiedy zostawia coś na stałe. Odnośnie do przezwisk ma ich tysiące-Flor, Flori czy nawet Floruńka (choć jeśli nie chcesz dostać w twarz, nie powinieneś się tak do niej zwracać). Zwykle toleruje przydomki czy ksywki, ale we wszystkim należy uwzględnić umiar! Lubi, gdy się do niej zwraca Loren i często się też tak przedstawia, aczkolwiek z tym imieniem nie ma nic wspólnego. Jedynie jej się podoba.
STRONNICTWO: Oczywiście Wataha Karmazynowej Nocy
PŁEĆ: Niewątpliwie kobieta! Widać przecież na pierwszy rzut oka!
ORIENTACJA: Biseksualna, nie potrafiłaby się ograniczać, żeby preferować jedynie jedną płeć
WIEK: 19 lat, nieśmiertelna
RASA: Wilkołak
SYMPATIA: Ma parę osób na oku, ale przy pierwszej lepszej okazji nie zdradzi kto ma ten zaszczyt.
 
RODZINA: Należała do rodziny zwykłych, mieszkających na Ziemi śmiertelników, posiadała matkę-Gigi Michelson oraz ojca-Petera Michelson, z pozoru było to szczęśliwe małżeństwo i kochający rodzice, lecz miała swoje powody i teraz niestety nie pamięta ich jako dobrych ludzi. Została przemieniona w wilkołaka poprzez czary, lecz to dłuższa historia.
STANOWISKO: Szpieg
CHARAKTER:Florence nie zaliczymy do zwykłych, przeciętnych panienek, a już zupełnie nie do tych cichutkich czy sztywnych. Jej osobowość jest dość trudna do zrozumienia, szczególnie przez to, że nigdy w świecie nie pokaże swoich prawdziwych uczuć. Jeśli ktoś ją dotkliwie skrytykuje, ona pozornie zignoruje, choć w głębi duszy będzie przeżywać ogromną rozpacz. Otóż to! Ta cała pewna siebie, szalona, bezczelna i na pozór 'sukowata' wadera ma problemy z okazywaniem emocji. Smutek, nieodwzajemniona miłość czy wstyd są dla niej jedną, wielką odznaką słabości. Nigdy nie będzie się zwierzać ani nic podobnego! Choć udaje za wszelką cenę twardzielkę, mimo wszystko jest bardzo wrażliwa, wręcz nadwrażliwa, dlatego ostrożnie ze słowami! Gdy zostanie poruszony ważniejszy temat lub po prostu temat zostawiający po sobie gorzki posmak, to najzwyczajniej jest w stanie powalić kogoś od razu lub przekręcić wszystko w żart. Toteż nie można zapomnieć o wielkim poczuci humoru Florence. Rozbawi każdego, więc dużo śmiechu w jej towarzystwie masz gwarantowane. Jeśli już temat grupy i jej zachowania wśród większej liczebności, uwielbia być w centrum zainteresowania! Można powiedzieć, iż to leciutko egoistka. Poza tym ogromnie ceni u innych lojalność i oczywiście sama spełnia wszelkie oczekiwania, które można przypisać godnemu przyjacielowi. Sekretu nie wygada, choćby miała być pocięta na kawałki. Dosłownie!
Mówiłam już, jak bardzo jest szalona? Nie? No to od razu ostrzegam i proszę mi później nie narzekać! Zadajesz się z nią na własną odpowiedzialność. Jest zdolna do... Naprawdę pochopnych, niezbyt przemyślanych oraz wariackich decyzji.
Warto by tutaj poruszyć temat miłości. Kochanków, jak i kochanek miała niezliczoną ilość. Był czas, kiedy zmieniała partnerów jak rękawiczki, przez co obrywała tekstami typu 'dzi'wka' czy 'puszczalska'. Jeśli chodzi o życie erotyczne, lubi próbować nowych rzeczy, co by wyjaśniało jej orientacje. Proszę tutaj nie myśleć, że gwałci wszystko, co się rusza! Nie, nie! Nie idzie do łóżka z byle kim. Wręcz przeciw
nie; często odtrąca tych, którzy nie przypadają jej do gustu. Samoocena? Wysoka. Ze względu na to, ile starań włożyła w to, aby być tym, kim jest teraz. Toteż ceni 'tych na poziomie'.
APARYCJA:
JAKO CZŁOWIEK:
Florence to w miarę szczupła kobieta. Może nie jest chuda jak anorektyczka, ale niewątpliwie zgrabna. Gdzieniegdzie zaopatrzona w więcej ciałka, co kształtuje jej piękną figurę. Posiada wielkie wcięcie w talii, które jest dużym wyznacznikiem kobiecości, lecz na pewno niejedynym. Zaopatrzona w spory biust oraz szerokie biodra, kusi całą masę mężczyzn. Wzrostu około 179 cm. Karnacja blada. Twarz bardzo intrygująca, bowiem oczy są czerwone! Nos mały, normalny, kształtny; bez żadnego garba. Usta nie za duże, lecz nieumiejące się zamknąć. Głowę owijają zadbane, gęste, niebieskie włosy, sięgające do pasa. Dalej, mamy widoczne obojczyki oraz wystające łopatki. Niżej żebra, które bez problemu można liczyć. Brzuch płaski, z lekkim zarysem sześciopaku. Jak się dokładniej przyjrzeć, pod prawą piersią jest blizna. Za brzuszkiem oczywiście biodra. Jak już wspominałam wcześniej, są to duże biodra. Naprzeciwko, kształtne pośladki. Dalej, długie jak do nieba nogi. Stopy w sam raz, numer buta około 41, choć nie wiem, czy jest to istotne.
POD POSTACIĄ WILKA:
Gdy kobieta przybiera postać wilka, zmienia się w niebieską plamę. Tak, na pierwszy rzut oka właśnie przypomina ona coś dziwnego, jakby na kształt płomienia. Jednolitego koloru, zlewa się w całość. Zaopatrzona w długie, mięciutkie futerko-idealne, by się wtulić, może się początkowo zdawać, być okrągła, choć wcale taka nie jest. Jako, iż uwielbia sport, jej forma jest zadbana. Dość wysoka jak na waderę. Porównując do człowieka, sięga pod pachę. Skupmy się na mordce. Uszy długie, dzięki czemu postać nie ma problemu ze słuchem. Oczka niczym dwie neonowe, malutkie kropki. Pyszczek w sam raz; nie za długi, nie za krótki.
ŻYWIOŁY: Powietrze, siła umysłu
MOCE:
  • KONTROLA WIATRU; Tworzenie huraganu lub burzy piaskowej, które są w stanie zabić nawet całą armię
  • POWIETRZE; Moc latania, bez posiadania skrzydeł
  • KONTROLA SNU; Możliwość pojawienia się w czyimś śnie
  • UMYSŁ; umiejętność przewidzenia ruchów przeciwnika w walce
  • ILUZJA; osoba, na której jest wywoływana owa iluzja widzi coś, co widnieje tylko w jej głowie i tak naprawdę nie istnieje, choć wygląda jak najbardziej realistycznie
  • MAGIA; potrafi czarować, korzystając z księgi zaklęć,
  • KARMA; spowodowanie tego, iż atakująca ją osoba odniesie rany na swoim ciele
ZAINTERESOWANIA/TALENTY: Jednym z jej większych zainteresowań jest jazda konna. Jest to jednocześnie jej zainteresowanie oraz talent. Opanowała to w tak dobrym stopniu, jak zawodowy jeździec i sprawia jej to ogromną radość. Poza tym to świetna sprinterka! Biega paręnaście kilometrów bez najmniejszego zmęczenia z ogromną prędkością.
MOC SPECJALNA: Wywołanie zagotowania krwi u przeciwnika
HISTORIA: Flor urodziła się w zwyczajnej rodzinie ludzi, nazywali się oni Michelsonowie. Była jedynaczką, tylko ona i jej rodzice; bardzo bogaci i eleganccy ludzie. Możnaby myśleć, że stanowili szczęśliwy związek, jednak to był tylko pozór, a jak wiedzą nawet dzieci-pozory mylą. Całe to 'szczęście' było jedynie iluzją, w którą wierzyli głupcy. Była to przykrywka pod jednym wielkim nieszczęściem.
Jak dokładnie wyglądała sytuacja? Pieniądze zarabiał ojciec, toteż wystarczająco wynosiła jego pensja i matka nie musiała pracować, ale za to musiała pełnić obowiązek kury domowej. Mąż się nad nią znęcał, a kobieta, jako że nie miała wykształcenia i nie mogła się sama utrzymywać nie umiała mu się sprzeciwić. Nawet gdyby zechciała uciec, nie potrafiłaby zostawić samego dziecka. Nasycona groźbami, swoją złość wylewała na małą Flor. Tymczasem dziewczyna wraz z wiekiem zaczęła się buntować. Interesowała się chłopcami, uciekała z domu, aż w końcu... popełniła samobójstwo... Piętnaście lat później została ożywiona przez grupę magów. Adekwatnie do zaklęcia, stała się nieśmiertelna, a także dostała nowe moce i umiejętność przemieniania się w wilka. Niepotrafiąca znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca, trafiła na wyspę Deltę i tam zamieszkuje do dziś.
LOKALIZACJA: Imperium
EKWIPUNEK:
  • 50 trefli
  • księga z zaklęciami
  • srebrny sztylet
Siła:375|Szybkość:375|Zwinność:375|Moc:375
Technika:375|Równowaga:375|Zręczność:375| Ukrycie:375

30 grudnia 2017

Od Vipera do Owieczki i Wilczka

  Basior zszedł dumnie ze swojego tronu. Rozejrzał się wokół. Tak. Sala tronowa. I tron. Królestwo już wkrótce będzie jego. Jego i tylko jego. Kiedy tylko Darkness złoży papiery i osiądzie na zasłużonej emeryturze to właśnie jego syn miał prawo do tronu. Oświadczyny, ślub i będzie pierwszy. Tytania miała z Razem problemy i nie wyglądało na to, aby zdołali szybko się pobrać. Zresztą to on był pierworodny. To on był synem wielkiego Wilkobójcy. To właśnie dla niego mieli tworzyć wspaniałe pieśni i o nim miały pisać legendy, kiedy już raz na zawsze skończy z plagą ludzi. Delta powróciłaby w swojej pełnej okazałości a wszystko byłoby tak, jak dawniej. Już widział baraszkującą małą Perunkę obok swojego tronu. No i narzekającą Hikaru, która nie potrafiłaby wybrać, czy dzisiaj na bal pójść w szkarłatnej, czy karmazynowej sukni. A może wybrać jakieś kulowe okulary? 
  Wilkobójca dzisiaj miał ważne zebranie, więc nie było go w zamku. Tytania z kolei musiała bawić się na Qan'rat w szukaniu kolejnych zabawek dla siebie. Pozostał więc tylko on. A Anubis? Siedział smutny, rozpaczając nad swoim życiem w Imperium i zapewne przygotowywał miksturki dla ojczulka, który ostatnio coraz częściej go o to prosił. Raz było to coś związanego ze stanem zdrowia Fragonii, innym razem były to trucizny... Za mało mieli teraz alchemików w watasze, a odkąd Haylee odeszła, pozostał tylko on jeden. Obecnie wykonywał jedynie prośby Darkossa, który zasypywał go zamówieniami i nie miał nawet czasu na krótkie przerwy. Zdarzało mu się nie spać po nocach. 
  Dumny Viper ponownie chciał zasiąść na swoim tronie, kiedy usłyszał pukanie. Zakłopotany, oddalił się kilka kroków od siedziska i zmienił swoją formę na ludzką, po czym otworzył drzwi. Stał w nich przerażony strażnik. Wzrok miał obłąkany, w dodatku trząsł się tak, jakby zaraz miał zemdleć z wycieńczenia. Betha wpuścił go do środka i pozwolił usiąść na jednej z ławeczek, przeznaczonej zwykle dla gości. Chłopak miał wrażenie, że odziany w pogiętą zbroję rycerz zaraz zejdzie. Otworzył okno i podał mężczyźnie szklankę, wcześniej pustą, obecnie pełną wody. Trzydziestolatek nie zastanawiał się nawet, skąd jego władca nagle wytrzasnął zdrową wodę do picia. Zacisnął nerwowo palce na szklaneczce, jakby bał się, że za chwilkę ktoś może mu tą mineralną zabrać. Wypił na raz i  rzucił ją daleko w kąt. Jak można było się spodziewać - rozbił ją. 
  — Coś się stało, towarzyszu broni? — zapytał Viper.
 — Wiedźma. Ta przeklęta wiedźma... Wszystkie nasze wojska zostały rozbite! Zamieniła ich w bestie, rządne krwi i mięsa naszych dzieci! 
 — O jakiej wiedźmie mówisz? Jak wyglądają te potwory? 
  Mężczyzna nie wiedział najwidoczniej, co powiedzieć. Pokazał tylko białą ścianę i potem skierował swój palec na oczy Bethy. Viper już zamierzał go upomnieć, że nie wypada pokazywać na księcia palcem, kiedy jednak mężczyzna opadł na ziemię. Nieprzytomny? Czyżby było ze strachu? Albo ten niewdzięcznik był tak wielkim tchórzem, że uciekł z pola walki i zmyślał, że kobieta ta była naprawdę wielką czarownicą, albo faktycznie miał rację. Pokazał białą ścianę. Chodziło mu o to, że mieli białe oczy? A może po prostu zamienili się w mur. Byli cali biali? Duchy? 
  A może po prostu niewdzięcznik mówił o opętańcach? A wiedźma? Czyżby chodziło mu o Mroku? 
 — KAPITANIE ARAX! — zawołał w końcu Betha, odwracając się w stronę drzwi. 
 Nie trzeba było czekać długo na mężczyznę, odzianego w złotą zbroję z czerwonym pióropuszem na hełmie, niczym u rzymskiego centuriona.
 — Tak, betho?
 — Poszukaj mi jakiegokolwiek łowcę głów, najemnika, skrytobójcę, naiwniaka! Przyprowadź go do mnie, bo mam mu do zlecenia pewną czarownicę.
 — Skoro tylu ludzi nie przeżyło, skąd możesz mieć pewność, że... — zaczął strażnik, jednak Viper przerwał mu okrzykiem: "TO ROZKAZ!" i Arax wybiegł przerażony z sali.
  Nikt nie chciał zakosztować gniewu Vipera. Odkąd był już tak blisko, robił się powoli naprawdę nieznośnym dowódcą. Chciał popisać się jak zwykle przed wszystkimi, że to on jest najlepszy, to on powinien rządzić. Arax odwrócił się i spojrzał na bruneta, po czym westchnął cicho. No tak... przecież on nie był już tym samym szczeniakiem co kiedyś. Dorósł w końcu i chciał poczuć się jak prawdziwy alpha, którym wkrótce ma zostać.

Owieczku? Wilczku? Przepraszam. ;_;

Od Peruna CD Fragonii

 Rzucił Persefonie zażenowane spojrzenie. Chciał, by wyszła. Bogowie, czy on nigdy nie będzie miał spokoju? Czarnowłosa oparła się o framugę drzwi i uniosła brew, patrząc na nich oskarżycielsko. Fragonia także musiała zauważyć obecność swojej siostrzyczki, bo nagle odkleiła się od Peruna i spojrzała na nią zdezorientowana. Basior tylko westchnął podirytowany. Naprawdę, nie mógł się już w spokoju wyspać z inną osobą? Przecież nie zamierzali robić jakichś innych rzeczy, niż tylko się przytulać i w spokoju usnąć, chociaż wszyscy wiedzieli, jak to naprawdę wyglądało. Gdyby jeszcze byli zdyszani, wyglądaliby jakby świeżo po seksie. Perun mierzył się jeszcze przez chwilę z Persefoną na spojrzenia, aż ta demonstracyjnie wywaliła język. Przewrócił oczami i już miał się podnieść, ale dziewczynka na szczęście wyszła. Super. Rano się będzie z tego tłumaczył.. jakoś to zrobi. Póki co był już w tak stabilnym stanie w swoim łóżku, że mógł zasnąć. A to się nie zdarzało często i chciał wykorzystać tę sytuację. Już miał zamknąć oczy i spróbować zasnąć, ale mały diabeł zwany też Persefoną wrócił z komórką w ręce. Na ten widok odskoczył jak poparzony, robiąc przy tym urażoną minę. Tak, tego mu jeszcze kurna brakowało. Zdjęć. Czemu zawsze jak ma okazję się wyspać i do kogoś przytulić, to zawsze ktoś musi przyjść i mu to uniemożliwić? Westchnął i usiadł na skraju łóżka, wpatrując się świdrującym wzrokiem w małolatę, która udaremniła mu odpoczynek.
— Nie masz zamiaru sobie stąd pójść, co? — burknął, w międzyczasie okrywając Fragonię kołdrą.
Niestety, dziewczynka też wyglądała, jakby cała chęć snu magicznie z niej uciekła. Wtuliła się w kołdrę, ale nie zamknęła już oczu. Była przykryta pod sam nos, jakby była okrutnie zawstydzona. Perun jej się nie dziwił, ale on nie musiał się niczym przykrywać. Nawet, gdyby się zarumienił, czarna gęsta sierść ukryłaby wszystko. Z cichym westchnięciem dźwignął się z łóżka i stanął centralnie przed Persefoną, krzyżując ręce na piersi. Chciał rzucić jej karcące spojrzenie, ale doskonale wiedział, że mały łobuz miałby to centralnie, głęboko i jeszcze głębiej, gdzieś. Jak zawsze w sumie. Stali tak jeszcze przez chwilę, jakby grali w pojedynek na spojrzenia, ale żadne z nich nie zamierzało pierwsze odpuścić. Przerwało im dopiero cichutkie westchnięcie Fragonii, na które basior od razu się odwrócił.
— WYGRAŁAM! — zawołała Persefona triumfalnie.

Frago?

Od Fragonii C.D Peruna

  Dziewczynka również nie mogła zasnąć. Nie chodziło tutaj o ból. Miała wrażenie, że problem tkwił w czymś innym. Nie chodziło również o koszmary, które zwykle przeżywała. Próbowała wstać. Miała z tym niemały problem, jednak wreszcie udało jej się zrobić kilka kroków. Podpierając się o kijek, który służył jej za laskę, próbowała iść do kuchni, aby napić się czegoś. Zdziwiła się, kiedy zobaczyła Peruna, przeglądającego internet.
  Basior również zdziwił się, widząc malutką. Odłożył na chwilę telefon, kiedy Fragonia odezwała się do niego pierwsza. Ten skinął głową, potwierdzając jej słowa. Cornelia już chciała do niego podejść, kiedy ręce i nogi strasznie zaczęły jej się trząść. Czuła, że jej ciało powoli nie wytrzymuje i zaraz upadnie. Przytrzymał ją basior, który w ostatniej chwili złapał swoją podopieczną i usadził na kolanach. Brunetka podziękowała mu, delikatnie ściskając chirurga. Zarumieniła się.
  Ppprzepraszam... ttteż nie mogłam zasnąć mruknęła malutka. Jjja... zznaczy... zzznaczy ten... bbbbo ja...
  Perun zaśmiał się, słysząc wahanie w głosie malutkiej. Ta zrobiła się jeszcze bardziej czerwona na swojej twarzyczce. Sama już nie wiedziała, jak mu wytłumaczyć to, że nie siedzi w łóżku. Basior delikatnie wtulił się w malutką i zaciągnął jej zapachem. Zdziwiło to Fragonię, że obecność Peruna tak bardzo jej pomagała. 
  Nic już nie mów. Nie tłumacz się. Jak nie możesz zasnąć, to chodź ze mną spać.
  Brunetka spojrzała zdziwiona na Peruna, ale skinęła głową. Basior wziął ją bez ostrzeżenia na ręce i zaniósł do swojego pokoju. Mała kurczowo trzymała się jego szyi, dopóki nie poczuła pod sobą miękkiej pościeli. Czarny starannie owinął ją kocykiem i położył się obok kotki, delikatnie ją do siebie przyciskając. Nie zważała już na ból. Dopiero teraz poczuła się senna. Przewróciła się i dotknęła swoim nosem noska basiora, który jeszcze nie miał zamkniętych oczu. Z fascynacją wpatrywał się w swoją zdobycz. 
  Byli niebezpiecznie blisko siebie. Mała wtulała się w jego miękką, czarną sierść, cichutko mrucząc. Z jej tyłu wysunął się ogonek i wesoło nim pomachała, zapominając na chwilę, że basior nie wie o jej rasie. Do pokoju po chwili wbiła Persefona. Spojrzała zdezorientowana na dwójkę. I jak tu im wierzyć?

Perunisko?

29 grudnia 2017

Od Somina C.D Maeve

- Witam. – powiedziałem spokojnym głosem. Szedłem w jej kierunku, wirując między gęsto rosnącymi zaroślami. – Zgubiłaś się w lesie? – zapytałem.
Różo włosa, postać siedziała w bezruchu. Coś się jej stało? Jest głucha? Zatrzymałem się i rozejrzałem, czy w pobliżu nikogo nie ma.
- Hej, słyszysz mnie? – powoli zmierzałem w jej stronę.
Dziewczyna jak duch, w jednym momencie znalazła się w powietrzu nad moją głową. Zgrabnie obróciła się i wylądowała za moimi plecami. Nie zdążyłem się obrócić, bo na plecach i gardle poczułem zimną stal. Nie miałem wrogich zamiarów, ale nie byłem też głupcem, który będzie stał jak patyk na łasce zdziczałego dziecka. Chwyciłem za oba jej nadgarstki i skrzyżowałem jej ręce, odwracając się do niej przodem. Przez chwilę oboje zamarliśmy, czekając na kolejny ruch przeciwnika. Dziewczyna, a przynajmniej odnosiłem takie wrażenie, skrzywiła się i wyrwała jedną rękę, chcąc mnie przeciąć na pół swoim krótkim nożem. Musiałem puścić jej rękę, by zrobić unik. Oboje odskoczyliśmy od siebie na bezpieczną odległość.
- Spokojnie, nie chcę ci nic zrobić. – powiedziałem tym samym tonem, co na początku naszego spotkania.
- Skąd mogę mieć pewność? Dobranoc.
Wokół mnie zaczęła się pojawiać gęsta czarna mgła. Na początku starałem się z niej wyjść, ale była ona wszędzie, a przeszkody zbudowanie z drzew i ich korzeni uniemożliwiały wybiegnięcie z niej. Stanąłem w miejscu i postanowiłem rozwiać tę mgłę. Wyciągnąłem swój nóż zza pasa i wzmógł się wiatr. Mgła zniknęła jak płomień świecy przy mocniejszym dmuchnięciu. Nie mogłem nigdzie dziewczyny dostrzec. Uciekła? Pewnie nie… Kiedy byłem plecami do niej, zeskoczyła z drzewa, przewracając mnie na ziemię. Odwróciłem się na plecy i zablokowałem moim zakrzywionym ostrzem jej sztylet, którym chciała pozbawić mnie głowy.
-Przestań. – zacisnąłem zęby.
Napastniczka szybko zmieniła technikę i teraz chciała zatopić swoją stal w moim gardle. Złapałem ją za nadgarstek dwoma rękoma, wypuszczając tym samym nóż. Zaczęliśmy się siłować. Nie dość, że siedziała na mnie i z góry napierała całym ciałem, to okazała się jeszcze silniejsza ode mnie.
Gdybym tego nie zrobił, jej sztylet z pewnością w pewnym momencie zasmakowałby mojej krwi. Użyłem mojej ostatecznej broni w takiej sytuacji. Dziewczynę ściągnęło ze mnie trzech moich klonów, którzy dokładnie ją unieruchomili. Podniosłem się z ziemi i otrzepałem z piachu.
- Mówiłem dosyć. – byłem lekko zirytowany jej natręctwem.
Wiedziałem, że długo moje sobowtóry tu nie zostaną. Musiałem uniemożliwić jej dalsze podjęcie decyzji o walce ze mną. Była zbyt niebezpieczna, bym ją ot, tak puścił. Zebrałem swój nóż i ponownie schowałem go za pazuchę.
- Przestań atakować każdego, kto się pyta, czy nie zabłądziłaś. – kopnąłem ją solidnie w splot słoneczny, by nie mogła nabrać powietrza.
Najwyżej ją piorunem potraktuję, jak jeszcze się podniesie. Nad naszymi głowami zaczęły się zbierać deszczowe chmury. Klony wyparowały jak gotująca się woda.
- Nie trafiłaś jeszcze na godnego przeciwnika, czy wszystkich tak zabijasz znienacka?
 
Maeve?

Od Dorina - Konkurs #Opowieść_Wigilijna

Zmęczony okropnie długim i ciężkim dniem, spędzonym z dziewczyną, wreszcie położył się na niewygodnej kanapie. Ziewnął przeciągle, pokazując wszem i wobec stan swojego uzębienia. Czuł jak sprężyny wbijają mu się w bok, co było naprawdę dość nieprzyjemne. Dodatkowo mebel okazał się za krótki i jego kostki wisiały w powietrzu. Chłopak kręcił się na prowizorycznym łóżku jakby cierpiał na owsicę, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Musiał spędzić tą jedną, nieprzyjemną noc na kanapie, bo jak na prawdziwego gentlemena przystało udostępnił dziewczynie łóżko i teraz sam kisił się na tym czymś. Po kilkunastu minutach wiercenia się w końcu odnalazł pozycję, w której nie było mu aż tak strasznie niewygodnie. Mrucząc coś jeszcze pod nosem, powoli jego oddech spowalniał i chłopak wreszcie zapadł w sen.
Obudził się, jak zdawało mu się, po zaledwie kilku minutach spokojnego snu. Poderwał się gwałtownie z mebla i rozejrzał się po swoim mieszkaniu. Zastanawiał się co go tak nagle obudziło, przecież nie słyszał żadnego hałasu, nie był głodny, temperatura pozwalała na sen. Wszystko wyglądało tak jak w chwili kiedy zasnął. Przeszedł niepewnie kilka kroków po drewnianych panelach, czując, że coś jest nie tak. Zajrzał do pokoju swojego gościa. Przez otwarte drzwi zobaczył, że dziewczyna w dość nieanatomicznej pozycji leży na całej szerokości jego łóżka. Na policzku miała ślad po zaschniętej ślinie, a jej długie włosy poplątane przykrywały całą jego poduszkę. Wszystko wydawało się w porządku...
Chłopak spróbował chwycić klamkę od drzwi do pokoju, ale jego dłoń przeszła przez metal nawet go nie poruszając. Spróbował ponownie, znowu nic. Wziął głęboki oddech, to na pewno albo jego omamy po tym całym imbirze, albo jakiś głupi sen. Wrócił powolnym krokiem do salonu, po drodze dotykając różnych przedmiotów, ale nic się nie zmieniło. Jego palce wciąż przechodziły przez wszystko tak jakby był duchem. I na dodatek zauważył, że nie ma na sobie rękawiczek, a z jego skóry nie wydobywał się ogień. Czyżby stracił we śnie swoje moce?
Chłopak westchnął ciężko i podrapał się po głowie. Nie miał zielonego pojęcia co zrobić. Usiadł na kanapie, a raczej próbował, bo koniec końców wylądował tyłkiem na podłodze. Położył się na niej i przymknął powieki.
Po chwili do jego uszu dobiegł delikatny rozmów. Niechętnie otworzył zmęczone oczy i zobaczył przed sobą trzy stojące postacie. Podniósł się z leżącej i otaksował nieznajomych wzrokiem. Każdy z nich wyglądał jakby uciekł z innej epoki. Pierwszy z nich miał na głowie jasnobiałą perukę pełną zakręconych pukli. Mężczyzna ubrany był w śmieszny, kolorowy strój i wyglądał jakby uciekł prosto z cyrku. Wydawał się emanować ogromną arogancją i poczuciem wyższości nad innymi. Drugi wyglądał zwyczajnie, jego strój nie odróżniał się w ogóle od tego, który można było zobaczyć na codzień na zwykłej ulicy. Z kolei trzeci można powiedzieć, że ubrany był dosyć futurystycznie i zaskakująco. Mężczyźni mieli identyczny kolor włosów i takie same rysy twarzy. Nie różnili się też od siebie posturą, wyglądali jak swoje kopie jeden do jednego. Wszyscy trzej mieli jasnokasztanowate włosy, które sięgały do ramion, a pierwszy z nich skrywał je pod peruką, ich ciemnobrązowe oczy, które odcieniem przypominały mocno parzoną kawę, spoglądały na chłopaka bacznie. Posiadali ostre rysy twarzy i szczupłą sylwetkę. Wyglądali trochę jak duchy, bo kontury ich ciał były lekko rozmyte. Sprawiali wrażenie jakby mieli zaraz zniknąć i już nigdy się nie pojawić.
Chłopak zamrugał gwałtownie powiekami, zapewne chcąc się przekonać czy postacie nagle nie wyparują sprzed jego oczu.
- Um, kim jesteście? - zapytał po chwili wyczekiwania na jakikolwiek ruch ze strony nieznajomych.
- Ja jestem duchem teraźniejszości, ten po mojej prawej przeszłości, a po lewej teraźniejszości. - powiedział podekscytowanym głosem drugi od lewej mężczyzna.
Białowłosy błądził rozbieganym spojrzeniem po postaciach. Zmarszczył brwi, wciąż nie rozumiejąc co się w ogóle dzieje. Nienawidził jakichkolwiek snów.
- A... A co wy tu w ogóle robicie? - ponownie wilkołak zapytał nieznajomych.
- Mamy sprawić, że przestaniesz nienawidzić świąt . - odparł radośnie trzeci mężczyzna.
- Ale ja nie nienawidzę świąt... - cicho powiedział chłopak.
Zjawy spojrzały po sobie, lekko zaskoczone. Po czym stanęły w kółeczku, wzrokiem przepraszając białowłosego.
- To na pewno on? - szepnął konspiracyjnie trzeci z nich.
- W życiu bym go nie pomylił z kimś innym! - zakrzyknął ten, który reprezentował przyszłość.
- No wiesz zdarza się czasem...
- Mi się nie zdarza!
- Ugh, to co robimy?
- Chyba to co zwykle...
Mężczyźni odwrócili się z powrotem przodem do wilkołaka.
- No to chyba zaczynamy, nie? - odparł trzeci.
- Tak! Dajesz Ludwik! - zakrzyknął radośnie trzeci, po czym dwójka duchów zniknęła i został tylko ten w peruce.
Zjawa podeszła szybkim krokiem do chłopaka.
- Przed rozpoczęciem chciałbym cię jeszcze poinformować, że nie odpowiadamy za żadne uszkodzenia ciała, krwotoki wewnętrzne, plucie krwią, przecięcie na pół i wszystkie inne rzeczy spowodowane naszą wycieczką. - wyrecytował mężczyzna monotonnym tonem.
- To co, zaczynamy? - spytał Ludwik z psychopatycznym uśmiechem na twarzy.
Chłopak niepewnie pokiwał głową.
- Chwyć mnie za ramię. - poinstruował wilkołaka.
Białowłosy wykonał niespiesznie polecenie. Po chwili poczuł nieprzyjemne szarpnięcie, czuł jakby wszystkie jego narządy chciały się nagle z niego wyrwać. Był to tylko ułamek sekundy, a on miał wrażenie, że przebywał wieki w tych męczarniach. Każda jego komórka ciała krzyczały z bólu. Nieprzyjemności opuściły go tak nagle jak się pojawiły. Przenieśli się w jakieś inne miejsce, bo chłopak zamiast paneli czuł pod sobą zimne płytki. Na które zresztą upadł po chwili i podpierając się na rękach, zwymiotował.
- Za to też nie odpowiadamy. - usłyszał nad sobą głos mężczyzny.
Białowłosy niepewnie podniósł się do pozycji stojącej. Czuł, że ma nogi jak z waty i, że za chwilę powtórzy swój wyczyn, więc nie pytając, oparł się na mężczyźnie.
- Pamiętasz? - usłyszał szept Ludwika przy swoim uchu.
Chłopak powoli podniósł wzrok na znajdujący się w centrum pokoju stół. Och, oczywiście, że pamiętał. Wiedział gdzie jest, znał tu każdy zakamarek, każdą pajęczynę i nadal znał cały rozkład dziur w podłodze. Czym prędzej ponownie spuścił spojrzenie na swoje, jakże ciekawe buty. Nie chciał tego pamiętać, nienawidził tego okresu w swoim życiu.
Dokładnie wiedział co zobaczy przed sobą. Swoją młodszą wersję posadzoną z dala od reszty rodziny, matkę ubraną w wyzywającą suknię, która zapewne będzie z ogromną ilością brokatu, ojca patrzącego na wszystko co żyje spode łba i brata, który ma wszystko gdzieś. Naprawdę nie chciał przeżywać tego jeszcze raz.
- Chodźmy stąd, proszę - powiedział chłopak błagalnie.
Już mężczyzna miał coś mówić, ale przerwał mu głos kobiety.
- Kochanie podasz mi o tą sałateczkę?
Czuł tą straszliwie ciężką atmosferę przy stole na sobie. Pamiętał, jak zawsze wszystkie posiłki i spotkania rodzinne były straszliwie wymuszone i sztuczne. Jego matka zmieniała się wtedy w idealną żonę, ojciec w kochającego tatusia, on w kogoś "normalnego", a jego brat w nastolatka w trakcie buntu, którego wcale nie musiał nawet udawać. Gdy tylko odchodzili od stołu zaczynały się kolejne kłótnie, leciały mocne wyzwiska i czasami w powietrzu można było zobaczyć talerze, szklanki i inne drobne przedmioty.
- Nie za przyjemnie, co? - ponownie usłyszał szept zjawy przy swoim uchu.
Poczuł się już w miarę na siłach i puścił ramię mężczyzny. W końcu niepewnie ponownie podniósł wzrok i wcale się za bardzo nie zaskoczył. Jego młodsza wersja, na oko dziesięcioletnia, siedziała w bezpiecznej odległości od wszelkich istot żywych i uparcie ignorowała wszystkich, wpatrując się w swoje dłonie. Och, pamiętał jeszcze jak podczas tych wszystkich spotkań siedział sam. Dla dziesięciolatka to był na prawdę cios poniżej pasa. Niepewnie podszedł do młodszego siebie. Chciał go jakoś pocieszyć, poklepać uspokajająco po plecach, ale jego dłoń przeszła przez chłopaka.
- Idziemy dalej? - zapytał go mężczyzna w peruce.
Białowłosy pokiwał energicznie głową. Podszedł z powrotem do zjawy i chwycił ją za ramię. Znowu poczuł to okropne szarpnięcie, ale teraz było trochę lepiej niż ostatnio. Czuł jak pod jego stopami znowu jest grunt i zaciekawiony rozejrzał się dookoła. Nie zauważył kiedy perukarz zniknął, a zastąpił go drugi z mężczyzn.
- Wiesz, że to twoja pierwsza spędzona z kimś Wigilia od ponad pięciu lat? Nie ma za bardzo tu czegoś dokującego, więc skierujemy się gdzieś indziej - mówiąc to zjawa pstryknęła palcami i po chwili ich otoczonie całkowicie się zmieniło. Tym razem bez nieprzyjemnego szarpnięcia.
Chłopak ze zdziwieniem zauważył, że to był cmentarz. I to na dodatek imlerialny cmentarz. Biały puch poprzykrywał większość nagrobków, na co niektórych świeciły znicze, ale większość grobów była pustych.
- Przyjrzyj się. - usłyszał szept ducha.
Czytał po kolei w myślach napisy na nagrobkach. Nie robiło to na nim jakiegoś szczególnego wrażenia, aż nie dotarł do tych trzech nazwisk. Zdziwiony spoglądał na nie lekko oszołomiony. Nie mógł poskładać żadnej myśli w sensowną całość. On nawet się nie zestarzał od tego czasu za bardzo, a oni już nie żyli...
Usiadł naprzeciwko grobów po turecku i wciąż się w nie uparcie wpatrywał. Jego rodzina nie mogła, przecież nie żyć. Jego mama, tata, brat... Oni powinni żyć. Otumaniony zgarnął z grobów śnieg. Przejechał palcem po wyrytych w kamieniu literach. Czuł jak zaczynają go piec oczy, więc odwrócił wzrok. Usłyszał za sobą zbliżające się w jego stronę kroki. Wiedział, że to była zjawa. Postać klęknęła za jego plecami.
- Idziemy dalej? - zapytał tuż przy jego uchu
Chłopak niepewnie chwycił ramię ducha. Zacisnął powieki w oczekiwaniu na nieprzyjemne szarpnięcie, które nastąpiło po chwili. Mężczyzna zniknął nie wiadomo kiedy i zastąpił go trzeci z nich. Białowłosy rozejrzał się dookoła siebie. Poczuł drażniący zapach środków chemicznych. Od razu wiedział gdzie jest i wcale z tego powodu się nie cieszył. To był szpital.
- Chodźmy już. - usłyszał chrapliwy głos ducha.
Wilkołak podążył za zjawą, która chwilę później dosłownie przeszła przez drzwi. Chłopak wahał się przez moment, ale w końcu wszedł do sali. Zobaczył samego siebie, który wyglądał dokładnie jak on w tej chwili. Na szpitalnym łóżku leżała jakaś nieznana mu staruszka. Zobaczył jak on sam trzyma dłoń kobiety jakby ta zaraz miała odejść. Zaciekawiony podszedł do małego stoliczka stojącego obok otwartego okna. Zobaczył na nim ramkę że zdjęciem, na którym był on i dobrze mu znana rudowłosa.
- Emma. - wyszeptał cicho.
Jeszcze raz spojrzał na postacie.
- Wiesz gdzie jesteśmy? - zapytał mężczyzna.
Białowłosy pokręcił delikatnie głową.
- Onkologia. - usłyszał odpowiedź.
Nie chciał na to patrzeć, więc z powrotem wyszedł na korytarz.
- Wracamy?
Pokiwał głową. Złapał za ramię ducha i kolejny raz poczuł to szarpnięcie. Znalazł się w swoim domu. Mężczyźni zniknęli, a on został sam.

Poczuł mocne szarpnięcie za ramię. Otworzył oczy, to tylko sen.
- Wstajemy! - usłyszał radosny głos dziewczyny.
Czym prędzej poderwał się do góry i mocno ją przytulił.

28 grudnia 2017

Od Peruna C.D Fragonii i Persefony

  Delikatnie pogłaskał Fragonię po twarzy i z uśmiechem odwrócił się w stronę Persefony, która akurat pokazywała, jak bardzo ją obrzydza zaistniała sytuacja.
— No, dalej, otwórz. — zachęcił ją gestem. — I podaj nam ten dla Fragonii. Jest podpisany, raczej trudno się pomylić. 
Ciemnowłosa parsknęła tylko zirytowana, ale rzuciła mu podpisany pakunek. Złapał go, zanim wylądował na ziemi. Perun oparł się o chłodną ścianę i skrzyżował ręce na piersi. Był ciekawy reakcji dziewczynek. W pudełku dla Persefony był nóż typu kandar, przyozdobiony fioletową głową kota na czarnym obiciu. Nie był pewny, czy powinien dawać takie rzeczy czternastolatce, ale był pewny, że w jakiś sposób będzie z tego zadowolona. Fragonii podarował książkę. Dość długo wybierał, ale w końcu się przełamał i wybrał tytuł. Do tego dołączył jeszcze niewielkiego pluszaka. Co do  niego.. Cóż. Sam nic sobie nie kupił, jedynie doprowadził mieszkanie do ładu i składu oraz naprawił drzwi. Udało mu się nawet rozwiesić świąteczne lampki w każdym miejscu, jakim się tylko dało oraz wysłać życzenia do swoich przyjaciół i Jean. Lubił święta, miały w sobie jakąś moc, która poprawiała mu humor. Dotychczas spędzał je samotnie, okazjonalnie ze szklaneczką whisky słodowej. Nie pił do lustra, ale trzeba było przyznać, że zwłaszcza w takie święta samotność nieco przytłaczała basiora. Teraz miało być inaczej, chociaż nie taki rodzaj samotności mu doskwierał. Owszem, będzie czuł czyjąś obecność w domu i będzie mu chociaż trochę lepiej, ale nadal nie będzie miał do kogo się przytulić w nocy, kiedy zwątpi w cały sens istnienia. Trudno. Przyzwyczaił się. Z zamyślenia wyrwał go odgłos rozgrywanego papieru. Uśmiechnął się pod nosem. Celowo zapakował nóż w jeszcze jedno, tym razem drewniane pudełko. Tak, żeby Persefonie przypadkiem za szybko nie poszło. Po chwili jednak dziewczyna i z nim sobie poradziła, radośnie wymachując otwartym ostrzem w kółko. Cięła papier, w który zapakowany był prezent i widać było, że jest podekscytowana. Natomiast Fragonia była spokojniejsza, o wiele spokojniejsza. Uśmiechnęła się, kiedy rozpakowała swój prezent i cichutko podziękowała Perunowi. Zamerdał lekko ogonem, widząc ich radość. Jakoś mu się tak cieplej na sercu zrobiło.

Było już grubo po północy, ale wilk nie mógł spać. Siedział przy barku ze szklaneczką whisky, nietkniętą od kilku godzin. Znudzony przeglądał internet, przesuwając palcem wzdłuż wyświetlacza swojego telefonu. Nie mógł usnąć, ale nie miał także co ze sobą zrobić. Już chciał podnieść szklankę, kiedy usłyszał czyjeś kroki na korytarzu.
— Co, ktoś nie może usnąć? — Mimo zmęczenia uśmiechnął się ciepło i odwrócił się w stronę dziewczynki. 

Frago? Persu? Jak chcesz, możemy być.. 

Od Fragonii i Persefony C.D Peruna

  — Tylko uważaj na nią. — powiedział spokojnie Wilkobójca.
 Czarnowłosy zerknął na śpiącą Fragonię i uśmiechnął się blado, widząc spokojną dziewczynkę.
  — Pomogę ci ją przetransportować. Informuj mnie o stanie jej zdrowia. I od razu mówię - to, co zobaczyłeś było zaledwie cząstką mojej umiejętności. Jeżeli trzeba będzie, będę wydłubywał twoje resztki ze swoich zębów, jeżeli nie będziesz szanował mojej małej i jeżeli zrobisz jej krzywdę. 
  Perun najwidoczniej zrozumiał przekaz. Spojrzał na dziewczynę. Ze względu na jej stan, zmuszeni byli wynająć karetkę, aby zawiozła malutką do domu Peruna. Dziewczynka obudziła się dopiero, kiedy byli już w domu. Leżała na łóżku, a obok niej krążyła zdenerwowana Persefona. Najwyraźniej nie mogła się już doczekać chwili, w której będzie mogła porozmawiać ze swoją siostrzyczką. 
  Uśmiechnęła się złośliwie i spojrzała po choinkę. Już nie mogła się doczekać rozpakowania podarunku od Peruna. Wierciła się i kręciła, ale wciąż powstrzymywała rządzę. Ona jednak wciąż rosła. Tym czasem brunetka próbowała się chociaż podnieść do pozycji siedzącej, co okazało się bardzo trudne, wbrew pozorom. Przeszyła ją okropna fala bólu i omal nie krzyknęła. Od operacji minęło przecież kilkanaście dobrych godzin, a to jebane uczucie nie chciało dać jej spokoju. Nie odpuszczał.
  Persefona zauważyła, że z siostrzyczką jest coś nie tak, więc wróciła do pokoju Peruna i poprosiła go, aby przyniósł dziewczynce dodatkowe leki przeciwbólowe. Basior natychmiast zjawił się w pokoju z apteczką. Brunetka spojrzała przerażona na igłę, którą wyciągał. Delikatnie zbliżył ją do jednej z większych i wyraźniejszych żył na ręce Fragonii. Malutka tylko pisnęła cichutko, niczym obolały szczeniak i grymas przerodził się w spokój na jej twarzyczce. Odczekała jeszcze chwilkę i ból zaczął powoli słabnąć. Lek był naprawdę szybki. Basior pomógł jej usiąść i poprawił jedną z jej kroplówek. Zdjął również maseczkę tlenową, gdyż uważał, że była zbędna.
  — I jak? — zapytał spokojnie.
  — Tttroszkę lepiej. — wyjąkała malutka, rumieniąc się delikatnie.
  — Bo zaraz się pocałujecie. Mogę w końcu otworzyć te prezenty? — przerwała im wściekła Persefona.

Perun? Jesteśmy już blisko? >.>

Od Fragonii C.D Somin

  Dopiero po chwili udało jej się ogarnąć, mimo iż nie potrafiła przestać płakać. Nadal była zszokowana wiadomością, że urodzi dziecko. Ona. Ta, która sama była przecież jeszcze dzieckiem. Najbardziej jednak nie dała się o siebie, a o malucha. Czy będzie mu dobrze? Jak wytrzyma bez matki? Ona... ona chyba nie miałaby serca skazać Somina na opiekowanie się dzieciakiem samemu. Chciała chociaż pomóc mu na początek. Chciała chociaż... chociaż widywać malucha. To w końcu ona ma go urodzić. Nadal brzydziła się tym, co uczynił jej Somin, jednak jej myśli krążyły teraz tylko wokół nienarodzonego dziecka. Z drugiej strony...
  Jeżeli Somin był samotny, to chyba dziecko jedynie polepszyło by jego sytuację. Ona też miałaby spokój. Jaki normalny facet pchałby się do tak młodej dziewczyny jak ona, ciągnącej wózek z niemowlakiem. Plotkowaliby, że jest puszczalska a nic nie raniło jej chyba bardziej, niż gorzkie słowa z ust nieznajomych. Musiała się z tym wszystkim pogodzić. Spojrzała smutno w oczy mężczyzny i skinęła głową na potwierdzenie jego słów. 
  — Dobrze, ale chciałabym widywać się chociaż z maluchem. — wyszeptała cichutko malutka, kuląc się. — Ja... no... wiem, że ze względu na mój wiek nie mogę się nim opiekować, ale chcę przynajmniej go spotykać. 
  Mężczyzna tylko mruknął, zgadzając się. Nie mógł dziewczynce zabronić spotykać się z dzieciakiem. Była jeszcze jedna kwestia, którą należało poruszyć, mimo iż Fragonia nie chciała tego robić, bo cholernie się bała. Zagryzła nerwowo wargę. 
  — Darkness... ja...ja jja muszę go poinformować. On zda sobie sprawę, że coś jest nie tak... Przez... przez 9 miesięcy przecież... przecież nie będę ggggo widywać. 
  Somin tylko przewrócił oczami i zaczął uspokajać dziewczynkę, że jakimś cudem to załatwią. Malutka zaczęła mieć znowu mieszane uczucia, co do tego wszystkiego, skuliła się i otarła kolejne łzy. Zdała sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Poród. Ponoć to bardzo boli. Bardzo. Brunetka skrzywiła się na samą myśl o tym upokorzeniu, ale nic nie powiedziała. 

Somin?
Wena moja... tak jakby... uciekła. Ja już chyba chcę ten poród! x.x

27 grudnia 2017

Od Mishabiru C.D Dorina

Tuż nad kłębiastymi chmurami, lecz pod rozgwieżdżonym niebem, szybował biały smok, przeganiając swój cień przemieszczający się po stratocumulusach. Na jego grzbiecie, przy pierwszej i największej parze skrzydeł, siedział po turecku białowłosy mężczyzna, wpatrzony w nieboskłon. Niezrażony chłodem oraz wiatrem pozwalał, by płaszcz był szarpany przez nagłe podmuchy, tak samo, jak grzywka, która chwilami wpadała mu w oczy.
- Dlaczego rzeczywistość jest taka... - Zaczął swą wypowiedź, lecz zabrakło słów na jej dokończenie, co podsumował westchnięciem.
- Bestialska, brutalna, nieczuła, wynaturzona? - Gad swoim niskim, roznoszącym się w przestrzeni, głosem zaczął podsuwać mężczyźnie synonimy. - Mówisz o tym, co wdzieliśmy na Ziemi?
- Nie dość, że nie znalazłem tego, co chciałem, to jeszcze musiałem patrzeć na tę agresję. - Niezadowolony głos uciekł z ust Mishabiru, który nagle poczuł się przytłoczony ogromem masakry w Syrii, którą widział. - Mogłem wybrać się do kasyna, zamiast po kolejną książkę. Dlaczego tak ciężko usiąść i porozmawiać?
- Nie zmienisz wszystkich wymiarów na raz, Mishabiru. - Gad machnął skrzydłami, przedłużając tym samym szybowanie ponad dywanem z chmur.
Alvarez rozprostował nogi, by wyzbyć się doskwierającego bólu stawów, a także dość mocno potarł dłonią kark, chociaż trochę rozmasowując napięte mięśnie.
- Nie jest ci zimno? - Zapytał smok, odrobinę kierując łeb w bok, by nawiązać kontakt wzrokowy z mężczyzną.
- Grzeje mnie mój wewnętrzny ogień - Basior zaśmiał się, jednocześnie puszczając jakże zalotne oczko w stronę towarzysza.
- I przez te płomienie kobiety nie mogą przestać z tobą rozmawiać, a ty je bezczelnie zbywasz. - Usłyszeć taki wyrzut z pyska smoka był nieco uwłaczający. - Naprawdę nie zamierzasz znaleźć kogoś dla swojego serca?
Pierwsza odpowiedź brzmiała krótko i zwięźle, a było nią głębokie westchnięcie, wyrzucające z ust obłok pary.
- Dobrze wiesz, że mam ważniejsze sprawy na głowie. - Odgarnął grzywkę z oczu, spoglądając w dół, by uniknąć ślepi gada, który w końcu odwrócił głowę w kierunku lotu. - Nie chcę mieć więcej słabych punktów.
Druga część wypowiedzi nie została zaakcentowana, a wymówiona obojętnie, lecz smok bez problemu wyczuł drobinkę żalu. Cisza między nimi przerywana była przez świst wiatru przelatującego po skrzydłach gada.
- Powinniśmy odpocząć, a do domu jeszcze daleko, więc obniż lot. Pod nami powinno być miasto. - Smok poczynił to, co chciał przyjaciel.
Przebiwszy się przez puch chmur, ujrzeli otulone śniegiem rzędy budynków, częściowo oświetlone przez rzadko rozstawione uliczne latarnie. Godzina musiała być już bardzo późna, gdyż nie dało się nikogo zauważyć, a co dopiero usłyszeć. Smok zwinął swe długie ciało niczym wąż i lekko wylądował na drodze, zaś wilkołak zeskoczył z jego grzbietu, kucając nieco przy lądowaniu. Zesztywniałe stawy dały się we znaki po tak długim locie.
- Dziękuję. - Zwrócił się ku gadowi, któremu na pysk wszedł lekki uśmiech, po czym powoli jego ciało stawało się prześwitujące, aż rozbiło się w pył podobny do śniegu i w tej postaci uleciał do gwiazd, odprowadzony wzrokiem Mishabiru. - Zasłużyłeś na chwilę wytchnienia.
Ze znalezieniem otwartego lokalu nie miał najmniejszego problemu, lecz zamarzył sobie jeszcze o zjedzeniu czegoś sycącego oraz miejscu do spania, więc wybór został drastycznie zmniejszony do ilości jednego pubu. Już na samym wejściu zarezerwował sobie pokój i zamówił do jedzenia coś, czego nazwa wskazywała na to, że może być zjadliwe. Głównie zależało mu na kawałku mięsa, dlatego zadowolenie ogarnęło jego duszę, kiedy dostał ładnie wypieczony udziec, jednak nie chciał pamiętać ile musiał za niego zapłacić. O takiej późnej godzinie żaden kucharz nie gotuje za ustaloną cenę.
Stworzenia siedzące przy swoich stolikach nie zachowywały się zbyt głośno, widocznie zmęczone tak, jak Alvarez po długiej podróży. Wszechobecny spokój bardzo mu odpowiadał, dlatego poczuł się nadzwyczaj komfortowo, szczególnie po jedzeniu, i wyciągnął z kieszeni płaszcza czarną paczkę papierosów oraz zapałek. Zakupione w Imperium, chociaż od dawna stara się tego nie robić, lecz ma zbyt słabą wolę.
- Od ponad dwustu lat rzucasz palenie, tak? - Głos białego gada przepłynął przez głowę wilkołaka, który w tym samym momencie podpalił papierosa.
- Siedzisz tam na górze, to siedź - mężczyzna przysłonił dłonią usta, jednocześnie między palcami trzymając fajkę, którą właśnie się zaciągnął z wielką przyjemnością. - Zaczyna drażnić mnie to, że nigdzie nie widnieją imiona moich rodziców, ba, nawet mnie nie ma w żadnym rejestrze. Jak mam się dowiedzieć, kim była moja matka, skoro wychodzi na to, że nikt jej nie znał? - Przetarł nadgarstkiem jedno oko, po czym oparł na nim czoło, zaś włosy przysłoniły jego twarz. - „Jeśli sięgnę gwiazd, zobaczę mamę”, tak myślałem, ale okazało się, że jest to niemożliwe. Nie ma życia po śmierci, nie rodzimy się na nowo, po prostu znikamy.
- Hej, Mishabiru, czyżbyś miał zamiar się poddać?
- Chyba tak... - Westchnął, spalając papierosa w dłoni na pył. - Zaczyna mi brakować sił na szukanie czegoś, co pewnie już dawno zostało zniszczone.
Wyzuty z uczuć opadł plecami na oparcie krzesła, obojętnie wpatrując się w drewniany blat stołu. Jego samotność nie trwała zbyt długo, gdyż naprzeciw niego usiadł na ciemno ubrany mężczyzna, kryjący swą tożsamość pod kapturem. Mishabiru zmrużył nieco oczy, patrząc nań podejrzliwie. Pierwsze co mu wpadło do głowy, to myśl, że to kolejny wysłannik Imperium, lecz zapach wilkołaka był nazbyt silny, nie wspominając o dziwnym cieple uchodzącym z jego ciała. Nie wyczuł ani krzty złej magii, aczkolwiek pozostał czujny.
- Dobrze wychowana osoba zdjęłaby kaptur siedząc przy stole. - Zwrócił uwagę nieznajomemu, który w odpowiedzi cmoknął z niezadowoleniem, by po chwili zsunąć z głowy nakrycie.
Śnieżnobiałe włosy nie były takim zdziwieniem dla Alvareza, jak spiczaste uszy niczym u elfa. Złote tęczówki przenikliwie patrzyły na Mishabiru, który lekko się uśmiechnął.
- Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkodziłem, ale tylko ten stolik wydał mi się być przyjazny. - Takiego wyznania z jego strony się nie spodziewał.
Co gorsza, owe wyznanie uniemożliwiło dalszą rozmowę na jakikolwiek temat, bo zaciął obie strony.
- Nie, w niczym. - Odparł Alvarez, w tej samej chwili zaczynając gubić się wśród swoich myśli.
Jakiś typ dosiadł się do niego bez pytania o zgodę, za wczesna godzina, by iść spać, ale nie chciał też z nim siedzieć, bo czuł mały dyskomfort. Tak źle i tak niedobrze. Nawet nie miał się czym zająć, smok ucichł, równie dobrze mógł się schlać, jednak szkoda było mu pieniędzy. Mimowolnie ziewnął, w ostatniej chwili dłonią zakrywając rozdziawioną paszczę. Chudym palcem otarł zalążki łez w kącikach oczu, by wzrokiem zacząć błądzić wokół postaci nieznajomego, jakoby chcąc dowiedzieć się, skąd te dziwne uczucie ciepła.
Wtedy właśnie kątem oka zauważył, jak do lokalu wchodzi kolejny dziwak odziany w długi płaszcz. Co gorsza, zmierzał wprost do stolika Mishabiru, który wewnętrznie się załamał.
Czemu przyciągam same nadzwyczajne stworzenia?
W całym tym gwarze podpitych osób w ogóle nie było słychać, aby nowy gość szedł po drewnianej, skrzypiącej podłodze. Omijając inne stoliki, nieubłaganie zbliżał się do stolika, przy którym siedział Mishabiru z nowym znajomym. Kiedy to zatrzymał się i jednocześnie sięgnął do obu kieszeni płaszcza, wilkołaki wykazały gotowość do obrony poprzez podniesienie się z miejsc. Stworzenie z brodą, bo tylko tyle widział Alvarez, niższe od niego, rzuciło na stół dwie koperty, opisane kaligraficznie ich imionami, po czym bez słowa zmierzyło ku wyjściu.
Nikt z obecnych nie zauważył dziwnego zajścia, jakby tylko dwa białowłose wilki go widziały. W ciszy z powrotem zajęli swoje miejsca, od razu zabierając się za otwarcie kopert. Ktoś patrzący z boku mógł powiedzieć, że wyglądają jak swoje klony.
~ Ten list nie jest pomyłką.
Jako jeden z wyższych urzędników Imperium działający w opozycji przeciw Mroku, proszę się Ciebie o pomoc.
Na najniższym poziomie piwnicy Senatu schowano przedmiot gromadzący magię dla miast, jednak jest ona zbierana w okrutny sposób magicznym istotom. Jeśli owy przedmiot zostanie zniszczony, będziemy o krok bliżej do obalenia panującego zła. Jako stworzenia będące pod ciągłą obserwacją nie możemy dokonać tejże kradzieży.
W kopercie powinna znajdować się bransoleta upoważniająca do przebywania w każdym sektorze, aczkolwiek do Senatu musisz dostać się sam.
Liczymy na szybką i owocną współpracę, jak niegdyś pomogła nam Twoja matka.
Z poważaniem
~
Podpisu już nie dało się rozczytać, lecz nie był on tak interesujący, jak samo wspomnienie o matce Mishabiru. Wychodziło na to, że żył ktoś, kto wiedział o nim i o jego rodzicielce. Odrzucenie tegoż zlecenia mogło równać się z brakiem innej okazji w przyszłości, aby dowiedzieć się czegoś więcej.
Obaj zerwali się z miejsc w tym samym momencie, spojrzeli po sobie i ruszyli w kierunku baru. Tamże Mishabiru odebrał klucz do swojego pokoju, zaś nieznajomy dopiero o niego prosił, lecz nie on był teraz ważny. Interesująca sprawa miała się z wpływem tych cholernych dziwolągów z Imperium, którym znalezienie Alvareza zajęło pewnie pięć minut. I całe te przemieszczanie się szlag trafił.
W pokoju wyjął szarą bransoletę i nałożył na prawy nadgarstek. A727. Nie miał najmniejszej ochoty na odpoczynek, jednak z godzina lub dwie snu powinny wystarczyć. Włażenie do Senatu w biały dzień było szalone, jednak w czasie godziny policyjnej również do łatwych nie będzie należało, więc musiał zdecydować.

~Dwie godziny później~

Gdyby nie Galaxias, nie dostałby się do terenów Imperium tak szybko. Jeszcze przed końcem godziny policyjnej znalazł się przy granicy. Wystarczył jeden krok, aby ciężar uniemożliwiający używanie magii ogarnął jego ciało oraz duszę. Tak, czy siak, potrzebował transportu do stolicy, dlatego też nie przebierał w autach znajdujących się w mniejszej mieścinie. Musiał nieco stracić czasu na odnalezienie odpowiedniej, nieogarniętej ofiary.
Bingo.
Podrostek postanowił przyjechać z samego rana na zabawę z dziewkami różnego pokroju. Alvarez zmusił się do wejścia, wzrok skupiając głównie na obranym celu. Specjalnie i z impetem wpadł na niego, udając jedną z największych niezdar, jakie chodziły po tych ziemiach. W chaosie przemieszczania się, szarpania i krzyków ze strony młodego panicza, udało mu się niepostrzeżenie zwinąć kluczyki. Przeprosił parokrotnie, by następnie ulotnić się na zewnątrz.
Przez te wszystkie lata, w Imperium nie istniał ani nie powstał żaden pojazd, którego wilkołak nie byłby w stanie poprowadzić. Kradzionym autem dotarł do Regrant, przejechał przez najbiedniejsze strefy bez najmniejszego problemu, dopiero w B został sprawdzony, a do A prześliznął się niczym szczur. Postanowił wkroczyć do Senatu równo o dwunastej w południe, więc ostatnie pół godziny zamierzył spędzić w restauracji naprzeciwko.
Zajął miejsce w kącie lokalu, a po otrzymaniu karty menu schował się za nią. Nie mając nic lepszego do roboty począł studiować jej wnętrze, aż na samym końcu ujrzał dziwny dopisek

„Twój partner siedzi za twoimi plecami.”

Mimowolnie obejrzał się, ale jedyne co ujrzał, to goła ściana. Nie, chwila. Siedział obok przejścia do dalszej części lokalu, więc...
Wstał od stolika, przeszedł może z pięć kroków i wyjrzał zza rogu. Przy stole siedział nie kto inny, jak białowłosy mężczyzna spotkany parę godzin temu w kompletnie innym miejscu.
- Czy posiadamy ten sam cel? - Zapytał z ciekawości, siadając tuż obok.
Zawsze istniała możliwość, iż ktoś się pomylił.
- Senat - odparł tamten, co tylko utwierdziło Mishabiru w przekonaniu, że Imperium to zbiorowisko popapranych istot.
- Jak zamierzasz się tam dostać, skoro nawet nie posiadamy mapy? - Alvarez spojrzał nań, na co ten się uśmiechnął i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza złożoną kartkę.- Przyjmij poprawkę - Uśmiechnął się nadzwyczaj perfidnie, podając ją długowłosemu. - To ty jej nie posiadasz.

Od Maeve

Spoglądałam na postać, która była moim celem. Mężczyzna, lat około 30, kasztanowe włosy, żółte oczy z poświatą. Mam do czynienia z prawdopodobnie jakimś wilkołakiem. Szybko spojrzałam na swoje ostrza, w których delikatnie odbijał się blask księżyca. W zagłębienia wlałam truciznę, sporządzoną przez mojego towarzysza. Kiedy substancja zastygła wychyliłam delikatnie swoją różową czuprynę zza krzaka, a moje żółte oczy zaświeciły się. Cicho zaczęłam mruczeć, a facet spojrzał na mnie. Zmrużył swoje żółte oczy i zaczął warczeć. Pokazałam mu swoje lekko zaostrzone kły i podrzuciłam ostrza do góry. Zakręciły się one, a potem rękojeści miałam z powrotem w swojej dłoni.
- Czas spać… - powiedziałam.
Wokół mężczyzny pojawiła się ciemna jak noc mgła i uniemożliwiła mu ujrzenie mnie. Oczywiście, dym działał na 5 metrów i z każdym jego ruchem, przenosiła się ta ciemnica wraz z nim. Wyskoczyłam zza krzaków. Poruszałam się bardzo cicho. Nawet uszy wilkołaka nie dałyby rady mnie dosłyszeć. Gdy biegłam, zatoczyłam kilka razy koło wokół mgły, aby go zdezorientować, a potem rzuciłam się na niego, wbijając mu jedno z ostrzy w nogę, a drugie przyłożyłam do jego gardła. Cały czarny dym opadł, a wilk mógł mnie ujrzeć. Niestety, nie był już zdolny mnie zaatakować. Trucizna zaczęła działać. Uśmiechnęłam się jak kot z Cheshire, a ten warknął. Niestety nie zdążył nic powiedzieć. Ostrze zraniło jego szyję, a ja już zdążyłam znowu biegiem wskoczyć na drzewo. Kucnęłam i przyglądałam się jego śmierci. Czułam się źle z tym, że go zabiłam, ale to moje zadanie… Nic innego nie umiem. Widziałam jak wilkołak kona w męczarniach. Kiedy skończył się wylew krwi, szybko otarłam ostrza i ukryłam je pod płaszczem. Zeskoczyłam z drzewa i podeszłam do martwego. Ukucnęłam obok i zamknęłam jego powieki. Wstałam, spojrzałam na księżyc, a potem biegiem ruszyłam w stronę mojego małego domku niedaleko jakiejś polanki.
*
Noc zbliżała się ku końcowi, a ja wybyłam na zwiad. Znając życie, jak wrócę będą na mnie czekać kolejne zlecenia. Czy zechcę je wykonać? To się okaże. Jak zawsze ubrana luźno i w mój płaszcz biegłam przez pole, na które powoli wkraczało słońce. Skakałam czasami nad kamieniami i leżącymi na ziemi pniami drzew. Ten wiatr we włosach. Moje źrenice zwężyły się z tej radości. Wolność. To rzecz, którą uwielbiałam. Zatrzymałam się w miejscu, które było oświetlone przez budzące się słońce. Zamknęłam oczy i pozwoliłam porannej bryzie muskać moją twarz. Usłyszałam za sobą kroki. Kiedy zbliżyły się, szybko się odwróciłam z ostrzami w dłoni. Przybrałam pozycję obronną. Nie widziałam jednak nikogo przede mną.
- Te, Maeve!? Jeszcze raz mi pomachasz tymi kuchennymi nożykami przed nosem, a obiecuję ci, że więcej ci nie pomogę. - krzyknął Pip.
Spojrzałam w dół i po chwili zaczęłam się śmiać na widok mojego lisowatego towarzysza. Usiadłam przed nim po turecku i poklepałam go po głowie. Widocznie był niezadowolony z tego co zrobiłam, bo zaczął nerwowo machać swoim ogonem i patrzeć na mnie tak, jakby miał mnie zabić. Był taki uroczy jak tak robił. Nagle wyciągnął w moją stronę nieduże zawiniątko, które pachniało bardzo ładnie.
- Twoje śniadanie. Znowu wyleciałaś i zapomniałaś o nim. Co do twojej nowej dostawy trucizny, to powinna być dzisiaj wieczorem. Mam nową recepturę i chcę, żebyś ją przetestowała. - rzekł lisiasty.
Wzięłam ten pakunek i go otworzyłam. Kanapka. Mniam. Po chwili zaczęłam ją jeść i spojrzałam na towarzysza. Pokiwałam głową, a potem po przełknięciu tego co miałam w ustach, uśmiechnęłam się.
- Dzięki Pip. Co z Lyre? - zapytałam.
- Śpi. Póki co wracam do domu i mam nadzieję, że pojawisz się za jakiś czas. Ten mały kociak ciągle mnie denerwuje… - rzekł.
Lisiasty odwrócił się na pięcie, a potem ruszył w stronę domu. Ja za to, odwróciłam się ku słońcu, nadal pałaszując swoje śniadanie. Kiedy je skończyłam, schowałam chustkę do kieszeni i wyjęłam jedno ze swoich ostrzy. Zaczęłam się nim bawić. Podrzucałam je, obracałam w palcach i sprawdzałam, czy jest na pewno ostre. Uśmiechnęłam się, a następnie skupiłam się na wschodzie słońca. Ponownie usłyszałam kroki. To nie był Pip… Czekałam, aż się ten ktoś zbliży. Niech tylko wejdzie w moją strefę. Na pewno się na niego rzucę. Skąd mam wiedzieć, kto to?

<Ktosiu?>

Towarzysz - Lyre

IMIĘ: Lyre
LEVEL: 1
WŁAŚCICIEL: Maeve
RASA TOWARZYSZA: Magiczny kot. Jest to mieszanka magicznego tygrysa, pantery i geparda.
OPIS: Lyre to magiczny kot, który przypałętał się do Maeve, kiedy był jeszcze malutkim kociaczkiem. Ciężko się mu oderwać od swojej ukochanej właścicielki, którą traktuje jak matkę. Dziewczyna umie z nim rozmawiać z powodu jej genów kotołaczki. Zwierzak jest potulny i bardzo przymilny do każdego. Ma słabość do głaskania za uchem. Na szyi ma obróżkę z sercem. Z tyłu blaszki ma wygrawerowane imię, dzień znalezienia go i imię jego właścicielki. Lyre bardzo kocha Maeve. Nikt nie wie skąd się on wziął i skąd przybył, czy miał rodzinę. Nigdy nie opowiadał o tym Błękitnookiej, a ta nie dopytuje. Ma ona około 10-12 lat.
MOCE: Jej moce nie należą do potężnych. Wyleczy niewielkie rany właścicielki. Potrafi bardzo dobrze widzieć w ciemnościach, co pomaga często Maeve w misjach. Może stać się niewidzialna.


Siła - 10 Szybkość - 20 Wytrzymałość - 10 Magia – 20

Towarzysz - Pip



IMIĘ: Pip
LEVEL: 1
WŁAŚCICIEL: Maeve
RASA TOWARZYSZA: Magiczne stworzenie. Nikt nie wie, czym on jest. Maeve nazywa go po prostu lisem
OPIS: Pip to gadatliwe stworzenie, które od zawsze skupiało się na tworzeniu przeróżnych mikstur. Jest on alchemikiem, który mimo tego, że jest stworzeniem, to zawsze potrafi odnaleźć się w sytuacji, udowodnić też to, że jest o wiele mądrzejszy od zwykłego pupila. Nie znosi, jak myślą, że jest małym, słodkim zwierzaczkiem. Nie rozstaje się ze swoją strzelbą na mikstury, które ma wytworzone na wszystko. Ubiera się prawie jak człowiek, choć czasami wydaje się, że jest o wiele mądrzejszy nawet od ludzi. Pip jest złośliwy i nie miły dla wszystkich prócz dla Maeve. Jego wiek jest nieznany, a jak ktoś zapyta, to od razu się obraża
MOCE: Jego moce… No cóż, nie rozstaje się on z małym pistoletem na mikstury jego własnej roboty. Nie używa żadnych pistoletów na kulki. Jego bronią są właśnie alchemiczne cuda. Wszystko od potionów leczniczych po trucizny ma w małym palcu. Drugą zdolnością zwierzaka jest umiejętność bardzo i to bardzo wysokiego skakania.


Siła - 10 Szybkość - 20 Wytrzymałość - 10 Magia - 20

Czas spać~…

GODNOŚĆ: Maeve Zabójczyni Północy
STRONNICTWO: Imperialczycy
PŁEĆ: Kobieta
ORIENTACJA: Heteroseksualna
WIEK: Szczerze, to nikt nie wie, czy jest śmiertelna czy nie… Jedyne co wiadomo to to, że ma ona ok.25-27 lat.
RASA: Anthro.
SYMPATIA: Somin

RODZINA: Miała matkę, ojca i 12 rodzeństwa. Była ona pechowym 13 dzieckiem z miotu i została pozostawiona. Do wieku 10 lat wychowywała ją Mroźna Wiedźma- Elvie.
STANOWISKO: Nożownik
CHARAKTER: Maeve to jedna wielka zagadka. Umie się porozumiewać z innymi, choć czasami kryje w sobie wszystko. Wszelkie emocje i odczucia. Udaje kogoś, kim nie jest. Pod maską miłej, czasami oschłej kotołaczki, kryje się dość melancholijna, ale bardzo uczynna istota, której wiecznym zadaniem, było mordowanie innych. Przez to, jest ona bardzo wyczulona na innych i boi się ufać. Kiedyś, została już oszukana i nie chce dać się omamić po raz kolejny. Przyjaźniła się z wieloma osobami, ale trzymała ich na dystans. Nie pragnęła nigdy wiele. Zawsze skupiała się na tym, żeby wykonać zadanie bez względu na wszystko. Umie się śmiać, bawić, cieszyć życiem, jednak boi się okazywać swoją słabość, czyli brak pewności siebie i zaufania. Nie przepada za przyjaźnią, bo boi się, że może kiedyś się na kimś zawieść. Dziewczyna zabija bez problemu i na tym polega jej zadanie. Jest płatną zabójczynią, która ma wiele przezwisk z powodu sposobu jej atakowania. Zwykle, gdy ktoś ją straszy, podskakuje spanikowana i wyciąga swoje nożyki, których nigdy nie zostawia. Strzeż się… Meave to tykająca bomba zegarowa. Nie wiadomo kiedy i co się może stać… Lubi zabijać i jest to jej głównym celem. Jednak w wolnym czasie rysuje lub trenuje boks. Tak wybuchowa dziewczyna jednak uwielbia również medytować… Nie znosi oszustów, kłamców i osób, które nie dotrzymują obietnic.
APARYCJA: Meave ma porcelanową cerę, a na policzkach można ujrzeć u niej śliczne, drobne piegi. Pierwsze co się z pewnością rzuca w oczy to jej różowe włosy do ramion oraz te kocie źrenice w kolorze żółci. Dziewczyna posiada piękne, pełne usta, które zwykle są lekko spierzchnięte. Na policzkach widać delikatne dołeczki, gdy się uśmiecha. Na czubku jej różowej głowy, można ujrzeć kocie uszy, a z tyłu czarny ogon. Jej dłonie są bardzo delikatne i miłe w dotyku.
Jej budowa nie jest zbyt zaskakująca. Idealna sylwetka, dość duży biust i biodra. Często stoi luźno i nie spina się niczym. Co do jej ubioru, to są to bardzo luźne szmatki, które by jej nie zawadzały podczas walki. Uwielbia swój płaszcz, który był jej pierwszą, ukradzioną zdobyczą. Nigdy nie wychodzi nigdzie bez swoich ostrych jak brzytwa nożyków, które w jej dłoniach są innym zabójcze. Strzeż się tego, co umie ona nimi nawyczyniać. Czasami jak się uśmiecha, dostrzega się w jej ustach, że ma większe kły i bardziej zaostrzone.
ŻYWIOŁY: Cień i Powietrze
MOCE:
  • -Skok, potrafi bardzo i to naprawdę bardzo wysoko skakać,
  • -Ma idealnego cela i jeszcze nigdy nie było sytuacji, aby nie trafiła.
  • -7 żyć, jak to kot, oczywiście nie jest to dosłowne! Swoje rany potrafi wyleczyć w dosłownie kilka sekund, jednak czas odnowienia tej zdolności to cały dzień, dlatego korzysta z tego zwykle pod koniec dnia lub w krytycznych przypadkach,
  • -Zwinność, szybkie bieganie, ogromna wiedza o walce to dla niej pikuś, ale dzięki jej kocim genom jest bardziej rozwinięta,
ZAINTERESOWANIA/TALENTY: Jej jedynym zainteresowaniem i talentem jest, a raczej są zabójstwa. Wie, że jest to złe, ale nie może nic na to poradzić, że zarabia przez to na życie. Po jakimś czasie po prostu zaczęła zbierać coraz więcej zleceń i teraz ma w nawyku nie odrzucanie ani jednego zlecenia.
MOC SPECJALNA:
  • Północ- umożliwia jej ograniczenie widoczności dla max.5 osób przez czarną mgłę, która unosi się wokół ofiary na 5 metrów. Kiedy osoba się porusza, dym rusza się z nią. Istota mogłaby ujrzeć kotołaczkę dopiero wtedy, gdyby weszła w obszar mgły. Inaczej jest to nie możliwe. Podczas, kiedy osoba jest atakowana, mgła opada.
HISTORIA: Meave jest ostatnią córką z miotu. Podobno miała duże rodzeństwo, a rodzice pozostawili tylko i wyłącznie ją na ulicy w deszcz. Nikt nie zauważał małej, kociej dziewczynki z różowymi włoskami i żółtymi jak pole zboża oczkami. Tak więc dziewczyna od wieku 3-4 lat, była zdana sama na siebie. Nie trwało to długo, bo znalazła się jedna osoba, która ją przyjęła pod dach. Tam żyła przez jakiś czas w spokoju. Kiedy uzyskała wiek 10 wiosen, jej przybrana matka została na jej oczach zamordowana. Meave uciekła ile sił w nogach i potem już do teraz była zdana na siebie. Mieszkała i spała na dachach, żywiła się wszystkim co znalazła… Dopiero potem, zaczęła zabijać. Z początku było to bardzo nieprofesjonalne i parę razy była prawie złapana, ale nie udało się im uchwycić bardzo szybkiej kotołaczki. Dni mijały, a jej zabójcze zdolności rosły coraz bardziej. Teraz była już mistrzem zbrodni i nikt nie zdołał jej dojrzeć, czy też wyryć, że cokolwiek się wydarzyło. Jej zwinność i szybkość jest niesamowicie wielka.
LOKALIZACJA: Imperium. Mieszka w jednym z biedniejszych domów, które jest zabite dechami. Dostaje się do domku poprzez dziurę w dachu. Ta też jest ukryta i tylko ona wie, gdzie się znajduje.
INNE: Kocha koty! | Boi się wielu rzeczy | Dorabia czasami (ale rzadko) jako striptizerka | Jej ulubiony kwiat to kocimiętka | Lubi jesień
INNE ZDJĘCIAX||X||X
TOWARZYSZ: Lyre
CHAT: (Discord Lollypolyon, chat bloga Akira)
EKWIPUNEK:
  • 200 trefli
  • Ostrza Północy- wykute na zamówienie specjalnie dla niej. Teraz umie je również zrobić sama.
  • Trucizny- robi je sama, choć czasami idzie jej to dość opornie.
 
Siła - 250 Szybkość - 450 Zwinność - 350 Moc - 400
Technika - 350 Równowaga - 300 Zręczność - 400 Ukrycie – 500

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits