02 kwietnia 2016

Od. Hope c.d Aaron

-W takim bądź razie, może się zabrać po ten miecz?
-Ta...
-Skoro Darkoss uznał, że musimy go przynieść do 20. -Dodałam.
-Mhm.
- I przestańmy się kłócić, bo nigdy nie dojdziemy do porozumienia.
-Taa... Dok...
-To Twoje "taa..." mam głęboko w poważaniu. -Przerwałam mu i uśmiechnęłam się.- Po prostu mnie nie prowokuj i nie przezywaj od "debilek". Nie chciałam się tak zachować...
Tak. Ostatnie zdanie było kierowane do mnie.  Za pewne i tak wszystko wyraźnie słyszał. Chociażby mogłabym to potwierdzić, gdyż się poruszył, a jego blada twarz pojaśniała.
-Rozumiem. - Odpowiedział wreszcie, ale bardzo i to bardzo cicho.
Posłałam mu lekki uśmiech.
A następnie głęboki wdech.
Czyżbym się stresowała?
Tak. Nie wiem czemu.
-Idziemy do zbrojowni? -Spytałam na jednym tchu.
Przytaknął.
-O ile nie znajdziemy kostnicy.
Zaśmiałam się.
-Racja.
Me nogi same podążyły za białowłosym. Po kolei sprawdzał pokoje.
-Gdzie on ją ukrył?
Wzruszyłam ramionami.
Ja otworzyłam inne drzwi wchodząc do środka. Aaron poszedł dalej.
Zapomniałabym.
Dziś było spotkanie. Ja się na nie spóźniłam. Już nie wspomnę o tym, że spóźnianie się to dla mnie norma. Cicho weszłam do pomieszczenia ignorując wszelkie spojrzenia. Usiadłam w zacienionym kącie. Oby minęło szybko.
~~~~~~
Teraz na pewno jestem gdzieś prowadzona przez Aaron'a. Ściskałam w połowie pustą flaszkę mocnej cieczy. Nogi mi się niemiłosiernie plątały. Chłopak ściskał mój nadgarstek. Upiłam łyk.
-Aaron... -Kaszlnęłam.- Gdzie Ty mnie ciągniesz?
Wymamrotał coś, jednakże nie zrozumiałam ani słowa. Chyba ogłuchłam. I to porządnie. Popchnął mnie zirytowany w stronę łazienki, a ja do niej weszłam. Zamknął drzwi i z niesmakiem spojrzał na mnie. Puste opakowanie na alkohol rzuciłam do kosza, o dziwo, trafiając. Wyciągnęłam jeszcze jedną, otwierając i smakując jej.
-Zostaw to, śmierdzisz alkoholem. - Wyrwał mi pełną butelkę z ręki.
-Aaron no... -Rzuciłam się na chłopaka chcąc zabrać butelkę.- Oddaj! To nie Twoje! Kuźwa, czemu musisz być taki wysoki?!
Zaprzestałam i cofnęłam się opierając o ścianę.
-Widzisz, nie tylko Ty masz ochotę.
On... WYPIŁ CAŁĄ BUTELKĘ! No i nie mam co już pić. Dzięki!
- Umm... Od kiedy Ty pijesz? - Uniosłam brew w geście zapytania.
-Jak widzisz od dzisiaj!
Podszedł i mnie objął. Hmm... Lubię pijanego Aaron'a. Ano, serio. W tym dość małym pomieszczeniu wręcz cuchnęło od odoru alkoholu.  Nachylił się, aby złączyć nasze wargi w "pijanym" pocałunku.  Instynktownie go oddałam. Palce zostały wplecione w włosy chłopaka, a dłonie lekko opierały się o kark. On trzymał mnie w talii napierając na ścianę. Jedną rękę miał opartą obok mojej głowy. Czyżbym właśnie zrozumiała, że nigdy nie będę od niego silniejsza? To takie zabawne. A jednak tak właśnie jest.
Umysł powoli wracał do stanu trzeźwej osoby. Ciągle robiliśmy jedną rzecz - całowaliśmy się, jakby tego brakowało.
Dokładnie. W istotnej rzeczy nie potrafię tego opisać, jedynie te słowa mogą to utwierdzić.
-Aaron...
-Co? -Burknął niezadowolony.
-Musimy, po ten... Miecz iść. Możemy to odstawić na później? - Posłałam mu niepewny uśmiech.
-No dobrze. - Jeszcze raz mnie pocałował.
Kuźwa. Ledwo się opanować to mało powiedziane.
Przygryzłam dolną wargę.
-Ymm... Znalazłem.
-Co znalazłeś?
-A... Zbrojownię.
-Okey. Prowadź. -Wyszliśmy z łazienki.
O jezu. Jak on się chwiał! Ledwo równowagę utrzymywał. Podeszłam bliżej i objęłam go w pasie, by mógł spokojniej iść. Nurtowało mnie jedno pytanie, którego oczywiście nie dałam rady powstrzymać.
- Który to raz?
-Hmm?
-Który raz tak się nachlałeś, że masz problem z chodzeniem?
-Yyy... 4. Tak.
-Ty w ogóle pijesz? -Ugryzłam się w język. Cholera, za dużo pytań.
Pokręcił przecząco głową.
-A Ty powinnaś przestać. -Spojrzał na mnie srogo.
Spuściłam głowę, jednakże chłopak się zatrzymał, wręcz rozkazując tym gestem powtórzyć swój ruch. Uniósł  moją głowę, patrząc w oczy.
One. Jak to  mają w zwyczaju, błyszczały i mieniły się mrocznymi kolorami. Tak. Nic na to nie poradzę. Jak to mówili... Oczy są odzwierciedleniem duszy. Jakoś tak to leciało, prawda? Mhm. Właśnie. W tej chwili one wyrażały to co tęczówki chłopaka. Dokładnie. To samo uczucie.
Aaron przyciągnął moje ciało do siebie ruszając dalej. Był bardzo ciepły, to prawda. Ja trzymałam go w pasie, a on mnie.
Skręty w lewo, a później w prawo. Kilka kroków prosto i otworzenie drzwi. Uderzenie dziwnego chłodu. Skrzywiłam się. Nie za przyjemne. Z niechęcią puściłam chłopaka wpuszczając go przed siebie.
-Weź sobie coś... -Wymamrotał.- Tylko się pospiesz. Darkness niczego nie wie.
-Okeey.
Rozejrzałam się. Skąpo, oj skąpo. Wzięłam długi, zdobiony sztylet, który owinęłam w jakieś szmaty i zaczepiłam do paska od spodni. Ooo... Broń palna? Ciekawe. Prosty pistolet z powiększonym magazynkiem i tłumikiem. Zgarnęłam jeszcze jeden magazynek. On znalazł się po drugiej stronie spodni. Hmm... Może jakichś łuk? Tak, przydałby się. Wzrokiem jeździłam pierw po najróżniejszych mieczach, aż znalazłam łuki. A jednak tu ma ich sporo... Drewniane... Pozłacane.  Ło! Nawet wysadzane kamieniami szlachetnymi. Chyba nie miał na co wydawać... A mój wzrok przykuł prosty łuk. Zdobiony, z ostrymi końcami, które były wykonane z metalu. Sięgnęłam po niego. Tyle mi starczy. A! Jeszcze kołczan. Spojrzałam w dół i kucnęłam. Wzięłam ten, który miał identyczne wzory co łuk.
-Skończyłeś? Możemy iść?
-Tak.
Wyszliśmy z pomieszczenia.
-Masz pomysł jak dostać się do tego zamku Mroku? -Zagadałam.
Pomachał głową na boki. Znowu ja muszę wszystko robić? Mam nadzieję, że się chociaż odwdzięczy.
-A gdyby tak... Gdyby... Zwabić Mroku gdzieś, a następnie się tam przedostać? Do zamku? Wykraść miecz, a później... Jakoś by było. Co Ty na to?
-Mam rozumieć, że będziemy musieli zabić kilku Krukonów, a gdy przyjdzie demonica uciekać do zamku po mieczyk? Wyczuje nasz zapach i prędko zdemaskuje.
-Racja... Ale! -Uśmiechnęłam się.- Mogę wytworzyć nasze "wierne kopie" które tam będą, gdy zjawi się ona, a my zabijemy kilka tych stworków w wilczej postaci, a następnie resztę dokonamy jako ludzie. Zapach zamaskujemy litrami perfum. Powinno wypalić, co nie?
Po chwili namysłu przytaknął, ale chyba zdał sobie sprawę co właśnie zrobił.
-Perfumami? Takimi damskimi? Chyba Ci coś odbiło.
-Nie. A może wolisz wytarzać się w błocie? -Uśmiechnęła się kpiąco.
Wzruszył ramionami.
-Ale i tak będziesz musiała mi za to oddać. -Wymamrotał.
-Mhmm.
~~~~~~
-Idioto! -Warknęłam cicho.- Zachowuj się, bo od razu nas zauważą.
Dźgnęłam go łokciem w żebra, przez co syknął i lekko się zgiął posyłając mi mordercze spojrzenie.
-Już się tak nie denerwuj. -Żachnęłam się.
Spojrzałam na gromadkę Krukonów. U kilku z nich zauważyłam alkohol w rękach, a nawet śmiech można było usłyszeć. Czyżby zorganizowali sobie potajemną imprezę? Na to wygląda. Było ich tam... Pięcioro siedziało przy ognisku rozmawiając. Troje gdzieś z boku, ledwo stojąc. W namiocie również się ktoś poruszał. Spojrzałam na lewo. Znajdowało się tam kolejne pięć istot. Trójka z nich była bardzo zdenerwowana. Kilka obelg poleciało z ich ust. Chyba wysłali ich na wartę. Już wiedziałam kto się nimi zajmie. Jeszcze jeden do nich dołączył. Trójka poszła w las, a w obozowisku siedzi być może 11 Krukonów. Nadal nie wiem ilu jest w namiotach. Uznam, iż nie przyjaciół  jest maksimum 15. Tak to dobre wyjście.
Dotknęłam Aaron'a w ramię.
-Idź za nimi. Postaraj się ich jak najdyskretniej zabić. -Wskazałam palcem na odchodzących.
-Dobra, a co z resztą?
-Dziesięcioro z nich zabiję ja.  Ty masz oczyścić każdy namiot z tych padlin.
-Czemu tylko ich? -Spytał zrezygnowany małą ilością przyszłych ofiar.
-Bo ja tak chcę. -Posłałam mu cyniczny uśmiech.
-Pff.
Chłopak wstał mamrocząc coś pod nosem. Przez chwilę patrzył się na mnie, gdy chowałam pistolet i sztylet. Gdy miał odchodzić złapałam go za nadgarstek.
-Weź to. -Dałam mu kołczan i łuk.- I proszę podrzuć to pod ten ścięty pieniek. - Wskazałam na niego palcem. - Jeśli zauważysz ogień, możesz mi pomóc. Tylko nie pomyl się z tym, palącym się teraz. - Kiwnął głową, na znak zrozumienia.
Wzięłam głęboki wdech. Spojrzałam jeszcze raz na obozowisko. A to się zdziwią... Za to jest chwila zabawy!
Poprawiłam włosy, rozpięłam bluzę i się wyprostowałam. Wszystko było zaplanowane. Powrót Aaron'a, zniszczenie szkodników.  Szybkim i płynnym krokiem wyszłam z ciemnego lasu zmierzając do tych ohydnych istot. Podeszłam do grupki stojących z boku Krukonów.  Zarzuciłam rękę na ramię jednego z nich, tego który był mojego wzrostu, a niska nie byłam. Spojrzeli na mnie dziwnie.
-Noo... -Przeciągnęłam to słowo, od razu się uśmiechając.- Można dołączyć?
Każdy spojrzał na siebie. Odezwał się jeszcze wyższy mężczyzna.
-Owszem. -Maniery? Od kiedy?- Ani słowa Mroku. -Mruknął do swoich towarzyszy.
Bezczelnie zabrałam butelkę piwa stojącemu obok mnie Krukonowi, a następnie rozwaliłam mu ułożoną chyba na żel fryzurę. Upiłam łyk. O fu... Na pewno dawno nie mył zębów. Zero higieny. ZERO. Ktoś złapał mnie za nadgarstek. Pomyślałabym, że to Aaron, ale zrozumiałam, iż to jeden z nich. Ten, który się zgodził. Owinął swoją rękę na moim pasie, aż przeszedł mnie dreszcz wstrętu. Wymusiłam sztuczny uśmiech.
-Co Ciebie tu sprowadza?
Wzruszyłam ramionami.
-Byłam obok. Zainteresowałam się i tak o to jestem! -Ponownie przyłożyłam butelkę do ust.
Mężczyzna pochylił się nade mną, ale w ostatnim momencie go odsunęłam.
-Hey, hey! Mam chłopakaaaaa. Wiesz jak to jest. Pewnie miałeś dziewczynę. -Udawałam głupiutką dziewczynkę.
Jego twarz wyrażała zirytowanie i brak wygranej. Jacy oni są prości. Dopiero teraz zauważyłam, że znajdujemy się wystarczająco daleko od ognia, abym mogła go zlikwidować. Teraz stałam na wprost Krukona.
-A wiesz co? Chodź tu.
Idiota się nachylił, a ja mu wbiłam w szyję środek usypiający, który przed chwilą stworzyłam. Dawka jak na dwa konie... Szybko się nie obudzi.
Upadł na kolana, a następnie nieprzytomny na ziemię. Czyli zadziałało mocniej niż się domyślałam. Ciało przykryłam jakimiś gałęziami i wróciłam do reszty. Minus jeden problem. Teraz pozbyć się tych całkiem napitych. Wyrzuciłam pustą butelkę i skierowałam się do dwóch mężczyzn o tym samym wzroście. Uśmiechnęłam się "pogodnie" i rozłożyłam ręce, oczywiście w nich znajdowały się środki usypiające. Obaj wpatrujący się w siebie, upadli na ziemię. Przytulili się. Jak słodko! Puste strzykawki rzuciłam za namiot. Mam nadzieję, że Aaron pozbył się patrolu i tych z namiotów. Pozbyłam się trzech... Uznajmy, że on pięciu. Okay. Połowa została. Ruszyłam w stronę ogniska.
-Czeeeeść! Macie może coś pełnego?
Ci, którzy byli przytomni i nie spali rozglądnęli się nie pytając kim jest. Lepiej dla nich.
-Ooo... -Mruknął jeden i rzucił w moją stronę dziwny alkohol.
-Co to? -Spytałam zainteresowana.
-Kiedyś... Yyy... Jakiś... Noo... Coś, yy, mocnego... -Jąkał się pijący.
-Dobra. Komu zaszkodzi? Mi nie!
Otworzyłam i napiłam się, a przez moje gardło przebiegł, dosłownie przebiegł ogień. Na prawdę mocne... Skupiłam się na alkoholu nieśpiących. Teraz w środku znajdował się środek nasenny, a u kogoś zbyt duża dawka narkotyków, tylko... U kogo? Mam nadzieję, że nie u siebie! Padło trzech. Spojrzałam na dwójkę śpiących. Podeszłam do jednego z nich i kucnęłam. Jeszcze większą dawkę wam zafunduję! W szyję wbiłam strzykawkę pierwszemu, drugiemu zrobiłam to samo. No to... Ilu? Trzech? Nie. Chyba czterech. Jest prościej niż myślałam! Teraz się z tamtymi zabawię! Oby łuk był tam gdzie powinien, inaczej Aaron'ek źle skończy.
Ma szczęście!
Wzięłam łuk i trzy strzały. Dlaczego tyle, skoro ich jest czwórka? A dla czego nie? Właśnie. Wszystkiego można próbować! Z ukosa spojrzałam na Krukony. Dwa miały problem by ustać na nogach, a kolejne powstrzymywały swych towarzyszy. Wypadłam zza rozstawionego namiot u centralnie przed nich, szczerząc się. Spojrzeli na łuk, a ja go powolutku napięłam. Pijani nie rejestrowali tego co się dzieje, ale tamci "trzeźwi" przeciwnie. Puścili swoich towarzyszy, a oni głucho opadli na ziemię zwijając się z bólu po upadku. Zaśmiałam się kpiąco.
-Który zawoła swą panią? Żaden? BOICIE SIĘ? -Nie odpowiedzieli.- Serio? A to z  resztą dobrze. - Zabiłam jednego Krukona. - No cóż. -Wycelowałam strzałę w leżącego.- Idziesz po nią, czy mam ich zabić? -Cisza.- Zabić...
Zamiast puścić cięciwę, gdy była wycelowana na pijanego Krukona wycelowałam w nogę nie słuchającego się. Strzała poleciała, wbijając się w jego łydkę.
-Idziesz, do cholery?! -Upadł na kolana z krzykiem.- Co za cioty z was.
Śmiałam się jak psychopata. Chyba jednak i sobie dała narkotyki. Alkohol i one to nie za dobra mieszanka.
-A idź! Idź do słodkiej paniusi! Różowy kruczku! -Podeszłam i go kopnęłam w brzuch, wciąż się śmiejąc.- Wiesz jakie to jest zabawne? -Złapałam go za włosy.- MOWĘ CI ODJĘŁO?! Odpowiadaj jak rozkazuje! -Widocznie się wzdrygnął.- Wstawaj pokrako! -Wyszczerzyłam się, gdy posłuchał.- A teraz do Mrokuuuuu! Do swej pańci..! Powiedz jej. Huhu! Wszystko!
Kucnęłam, trzymając się za brzuch. Jezuuu! Wszystko jest takie fajne! W nogę coś metalowego i bardzo, bardzo zimnego mnie się wbijało. Wstałam i wyciągnęłam broń. Może wypróbuję? Taak! Na tym kotku leżącym na ziemi! Jest za duży by żyć!
Wycelowałam drżącą ręką w Krukona. Nacisnęłam spust, a dźwięku prawie nie było. No prawie. Upuściłam ją i opadłam na kolana, śmiejąc się. Czemu to wszystko mnie tak bawi? Ziemo, dlaczego?! Haha! I tak nie odpowiesz!
-Kuźwa! Hope?! -Usłyszałam znajomy głos.
Do góry pociągnął mnie białowłosy. Mocno zaciskał palce na moim nadgarstku.
-Boooli! -Syknęłam, a później znowu się śmiałam.- Puść mnie, zboczeńcu! Puść! Puść! Puść!
-Zboczeńcu? -Spytał sam siebie.- Coś Ty brała?!
Spojrzał w me oczy. Wystawiłam mu język i wyrwałam rękę z uścisku.
-Nie dotykaj mnie, łajdaku. Nie masz takich praw! A teraz daj mi konia! Chcę konia! -Tupnęłam nogą.
Zmarszczył brwi.
-Po co brałaś narkotyki? -Spytał zdenerwowany.- I dlaczego piłaś? Obiecałaś, że przestaniesz!
-Narkotyki? Nar! Nar! -Udawałam zwierzę.- Do! Do! Co to jest?
Warknął coś do siebie.
-Co? Co tam mówisz, zbereźniku?
-Zamknij się! -Warknął głośniej.
Miałam minę, jak dziecko, które się zaraz rozpłacze.
-Nie krzycz na mnie! -Wydarłam się, uderzając go w klatkę piersiową.- Po prostu nie krzycz! Przecież nic nie zrobiłam! Nic! A Ty się mnie czepiasz!
-Tak! Czepiam się bo piłaś! Bo brałaś narkotyki! - Złapał mnie za rękę. - Obiecujesz, że przestaniesz? -Spytał spokojniej.
-Mhhhmmmm.
Skupiłam się na jego ustach, jakie ładne! Łaaadne! Muszę ich dotknąć! Tak poczyniłam. Dwoma palcami przejechałam po nich, a swoje miałam lekko rozchylone. Czułam się jak dziecko, które nigdy nie dostanie kary. Następnie dotknęłam swoich. Ja mam usta? Wow. Czyli ja... Mówię przez nie? Nie wiedziałam! Jeszcze raz spojrzałam na jego wargi. Ciekawe jak smakują... Złożyłam pocałunek na jego wargach. Są takie słodkie... Krew? Od razu w jakiejś części działanie narkotyków i alkoholu zaprzestało. Palcem przejechałam po jego szyi. Głód? Czy ja właśnie czułam głód? Nie powinnam... Lewą rękę zarzuciłam na jego kark. Usta przybliżyłam do jego skóry na szyi. Polizałam ją, czując jak takowy głód jest coraz to większy. Szalenie się uśmiechnęłam. Zęby zostały wbite w jego skórę, tak aby ich nie poczuł.
-Hope? -Spytał cicho, zaciskając dłoń, na moim biodrze. Wbił w nie palce, a mnie ocuciło.
Oderwałam się od jego szyi, zlizując kilka kropelek krwi. Wyprostowałam się i spojrzałam mu w oczy.
-Przepraszam, nie powinnam. -Mruknęłam, ale ten nie odpowiedział.
Odwróciłam się i spojrzałam na las. Czułam obecność demona. Mroku. Ona tu zmierzała.
-Chodź! -Krzyknęłam cicho do chłopaka.
Ciągnęłam go za dłoń w stronę lasu.
-Mroku?
-Tak, pacanie.
-Wilk. Zmień się w wilka. Od razu do jej zamczyska. -Rzuciłam na bok broń, która zniknęła. Przed nami pojawił się śmierdzący dymek, w który wbiegliśmy.-Teraz!
Przemieniłam się w wilczycę i biegiem ruszyłam na przód. Z lekkim opóźnieniem Aaron mi dorównał, kaszląc. Spojrzałam na niego porozumiewawczo. Kierunek - Zamczysko.
~~~~~~~
Wybiegliśmy z lasu. Pierwsza zmieniłam się w istotę ludzką.
-Chodźmy do środka, i skończmy to.
-Nie.
-Co?
-Nie. Pierw coś zrobię.
Działanie narkotyków i alkoholu razem powróciło, a ja natychmiastowo zapomniałam o tym co się dzieje. Skierowałam swój wzrok na ziemię, a na niej pojawił się dość duży, dobrze zbudowany kary koń. Był osiodłany, a jako iż kiedyś jeździłam wiedziałam co i jak. Pochwyciłam pistolet i sztylet, który schowałam za pasem i wsiadłam na wierzchowca. Chłopak dziwnie na mnie spojrzał, a ja wpadłam w śmiech. Galopem koń ruszył na drzwi, które się otworzyły bez dotknięcia ich. Stanął dęba, a ja wymachując pistoletem rozpoczęłam dyktować kazania.
-Znikać i nie wracać! Zabić się na wzajem, albo uciekać! Zostać i zdechnąć jak pies! Cioty! Wypad mi stąd! -Śmiałam się psychicznie.
Powrót do rzeczywistości. Teraz stałam na środku, czegoś... Za mną znajdowały się drzwi. Kiedy je przekroczyłam? W dłoni trzymałam pistolet. No, okay. Obok mnie znikąd wziął się białowłosy.
-Rozumujesz już?
-Co?
-Czy już umiesz racjonalnie myśleć?
Nie wiedząc o co chodzi, wzruszyłam ramionami.
Rozejrzałam się. Kilkoro Krukonów stało z bronią w rękach, a kilka przemienionych latało nieco nad naszymi głowami. Wiedziałam co teraz będzie.
-Czas rozpocząć rzeźnię... -Mruknęłam, a istoty ciemności rzuciły się na nas.

<Aaron? Reszta Twoja. :]>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wędrowcze, oto masz możliwość pozostawienia po sobie śladu! Proszę o podpisanie się nickiem na howrse/imieniem postaci na Divided Kingdom. Obraźliwe i anonimowe komentarze będą usuwane!

Szablon wykonała Fragonia na rzecz bloga Wataha Karmazynowej Nocy. || Credits